ROZMAWIAŁ JERZY CHWAŁEK
– Po przyjeździe do Szczecina powiedziałeś mi, że chciałbyś się tutaj rozwijać jako piłkarz, ale i jako człowiek. Jesteś zadowolony z tego, co udało ci się osiągnąć w ciągu minionych trzech miesięcy?
– To krótki okres, wiem, że mogę dać drużynie jeszcze więcej – mówi Podstawski. – Nie rozdzielam rozwoju człowieka z rozwojem piłkarza aż tak bardzo. Bo jeśli mieszkając w Szczecinie, czuję się dobrze, a tak jest, ma to wpływ na moją formę sportową. Poza tym mamy teraz dobrą passę, wygrywamy, daje mi to jeszcze większą motywację do pracy. Nie zadowalamy się szóstą czy siódmą pozycją w tabeli, chcemy być wyżej i poprawiać jakość gry.
– Trudno nie zauważyć, że wraz z twoim przyjściem do Pogoni poprawiła się zarówno jakość gry, jak i wyniki – przegraliście tylko jeden mecz, z Jagiellonią.
– Lubię pozytywne komentarze na swój temat, jak chyba każdy piłkarz, ale złożyło się na to więcej czynników. Wrócili piłkarze wcześniej kontuzjowani, Lasza Dwali, Spas Delew, Adam Buksa… Stabilizuje formę młody Sebastian Kowalczyk. Trener ma sporo możliwości wyboru zawodników i to może okazać się kluczem do powodzenia w całym sezonie. Trudno o sukcesy w wąskim składzie. Co do mnie, z każdym meczem wytrzymuję lepiej pełne 90 minut, również poprawiam się szybkościowo, co pokazują statystyki po meczach.
– Porównując Pogoń sprzed roku czy dwóch z obecną, odnoszę wrażenie, że coraz skuteczniej zastępujesz Rafała Murawskiego. Pogoń obserwowała cię dużo wcześniej, przygotowując zastępstwo za Murawskiego?
– Nie. Zainteresowanie Pogoni pojawiło się latem, finalizacja transferu nastąpiła pod koniec sierpnia. Jest prawdą, że w kwietniu, gdy moja drużyna Vitoria Setubal znajdowała się na dole tabeli, kilku agentów z Polski kontaktowało się ze mną. Gdyby drużyna spadła z ligi, łatwiej byłoby mnie pozyskać, bo byłbym wolnym piłkarzem.
– Czym więc przekonała cię Pogoń?
– Bardzo jej na mnie zależało. Czułem to w rozmowach z prezesem, trenerem i dyrektorem Dariuszem Adamczukiem. Dlatego byłem zdeterminowany, żeby odejść z Vitorii. Trener Kosta Runjaic zapewniał mnie, że zespół jest bardzo dobrze przygotowany fizycznie, ale potrzebuje piłkarza do jego wizji gry. Polega ona na rozpoczynaniu i prowadzeniu gry od tyłu, oparta jest na piłkarzach dobrych technicznie, umiejących utrzymać się przy piłce. Miałem pewne obawy i wątpliwości, gdyż wcześniej słyszałem, że gra w polskiej lidze w dużej mierze opiera się na dobrym przygotowaniu fizycznym, jest mniej techniczna niż w Portugalii czy Hiszpanii. Jednak potwierdza się, że Pogoń gra tak, jak zapewniał mnie trener.
– Treningi u Runjaica różnią się bardzo od tych w portugalskich klubach?
– Nie, są bardzo podobne. Podczas zajęć mamy dużo kontaktu z piłką, sporo strzałów z obu nóg na bramkę. Gramy ośmiu na ośmiu w kwadracie z dżokerem albo miniturnieje – siedmiu przeciwko siedmiu. Takie same treningi miałem w Portugalii. To mi bardzo odpowiada. Wcale nie ma dużo ćwiczeń typowo fizycznych, choć i takie muszą być.
– W Portugalii nie miałeś więcej treningów indywidualnych? W Polsce przyjęło się uważać, że jest za mało pracy indywidualnej z piłkarzami, co przekłada się na gorsze wyszkolenie piłkarzy.
– Jako 13-, 14-latek w FC Porto miałem dużo specjalnych treningów technicznych. Prowadził je Holender Pepijn Lijnders, zajmujący się tylko szkoleniem młodzieży. Obecnie jest on jednym z asystentów trenera Juergena Kloppa w Liverpoolu. Mieliśmy zajęcia dwa albo trzy razy w tygodniu, w ich trakcie dwóch albo trzech piłkarzy z każdej formacji z czterech roczników trenowało ze sobą. Służyło to temu, aby najlepsi z grup mieli większe szanse dostać się do pierwszej drużyny Porto. Dużo też ćwiczyliśmy grę i zachowania w sytuacjach jeden na jeden albo dwóch na dwóch, ale chyba najwięcej w tym okresie uczyłem się na zgrupowaniach kadr juniorskich Portugalii.
– Anglia czy Hiszpania nie byłaby dla ciebie lepszym wyborem, ponoć w tym kierunku podążają twoje piłkarskie marzenia?
– Na początku przerwy letniej brałem pod uwagę możliwość gry w kilku krajach, brakowało jednak konkretów w rozmowach. Często jest tak, że kluby już w czerwcu chcą mieć skompletowane kadry, żeby móc przygotowywać się do nowego sezonu. Może i mógłbym iść do Anglii, ale co mi z tego, że z 40 meczów w sezonie zagrałbym w jednym albo w dwóch. Jestem jeszcze młodym piłkarzem, pieniądze nie są dla mnie najważniejsze. Wolę grać regularnie. W Pogoni mam taką możliwość, jest dobra atmosfera i organizacja w klubie, a zespół ma ambitne cele.
– Znajomość języka i mieszkająca w Polsce rodzina też pewnie miały znaczenie?
– Zdecydowanie tak! Odwiedziłem już dwukrotnie rodzinę w Bydgoszczy od strony taty, dziadków i wujków. Co ciekawe, okazało się, że młody kuzyn gra w piłkę w Gwieździe Bydgoszcz, który to klub ma umowę i współpracuje ściśle z Pogonią.
– No właśnie, masz polskie obywatelstwo, zanotowałeś bardzo dobre wejście do Ekstraklasy, niektórzy już widzą Podstawskiego w reprezentacji Polski. Tym bardziej że w czasach juniorskich było zainteresowanie twoją osobą ze strony PZPN. Co ty na to?
– Gdy patrzę na powołania do polskiej reprezentacji, widzę różnicę w porównaniu z Portugalią. Tam w zasadzie z klubów krajowych są powoływani piłkarze tylko trzech drużyn – Benfiki, FC Porto i Sportingu. W Polsce do reprezentacji mogą trafić zawodnicy z klubów ze środka czy dołu tabeli, jak choćby ostatnio Damian Szymański z Wisły Płock, czy moi koledzy z Pogoni: Adam Buksa i Hubert Matynia.
– Ale nie uciekaj od pytania. Co byś zrobił, gdyby selekcjoner Jerzy Brzęczek chciał powołać cię do reprezentacji Polski?
– To byłaby trudna decyzja dla mnie, zakładając hipotetycznie, że mogę otrzymać takie powołanie. Urodziłem się w Portugalii i rozegrałem 85 meczów w juniorskich i młodzieżowych reprezentacjach, będąc często kapitanem. Mam za sobą występ na igrzyskach olimpijskich. Jednocześnie płynie we mnie 50 procent polskiej krwi, mam tutaj rodzinę, znam język. Nie byłoby mi łatwo odmówić gry dla Polski. Chciałbym jednocześnie, żeby kibice mnie akceptowali. Nie chciałbym, żeby sądzono, że wybrałem Polskę, bo nie mogłem dostać się do reprezentacji Portugalii. Muszę to wszystko dobrze przemyśleć, najlepszym momentem będą najbliższe święta Bożego Narodzenia, które spędzę z całą rodziną.
– Twoja rodzina jest chyba 50 na 50 polsko-portugalska, z dokładnością do jednej setnej, bo ty i dwaj bracia – Filip i Antoni – nosicie imiona popularne w obu krajach?
– Rodzice specjalnie dali nam takie imiona. Chcieli, żeby dziadkom z obu stron było łatwo się do nas zwracać. Zresztą najpierw miałem być Marcinem, z portugalskiego Martin, ale Martin Martins (Martins to nazwisko mamy – przyp. red.) nie brzmiałoby najlepiej. Na pewno rodzice nie wybraliby dla mnie imienia Rui, bo „r” wymawiamy w portugalskim twardo jak „h”, i z takim imieniem miałbym z kolei kłopoty w Polsce…
– To pomówmy jeszcze o Ekstraklasie. Jak oceniasz poziom po pierwszych występach?
– Łatwiej byłoby mi ją ocenić po zakończeniu sezonu. Czuję jednak, że indywidualnie zawodnicy prezentują dobry poziom. Wcale nie ustępują tym z Portugalii. Są ambitni, skoncentrowani na pracy. Myślę, że wielu piłkarzom brakuje doświadczenia, jakie można nabyć w europejskich pucharach. Czasami nie wystarczy tylko chcieć w nich grać. Piłkarze i kluby muszą polepszać swoją jakość, żeby grać w fazie grupowej pucharów. Polską piłkę na to stać.
– Niedawne zwycięstwo Pogoni nad Legią, prowadzoną przez Portugalczyka Ricardo Sa Pinto, sprawiło ci dodatkową satysfakcję?
– Ważniejsze jest to, że pokonaliśmy mistrza Polski, najbardziej rozpoznawalną i utytułowaną drużynę ligi. No i podtrzymaliśmy zwycięską passę z ostatnich tygodni. Natomiast z trenerem Sa Pinto nie miałem bezpośredniego kontaktu w Portugalii, nie grałem też przeciwko żadnej drużynie, którą prowadził.
– Pewnie znasz jego kwalifikacje i efekty pracy w Portugalii. Czy Legia zrobiła dobrze, zatrudniając tego trenera?
– Tak. W Portugalii miał bardzo dobre wyniki jako trener klubowy. Pamiętajmy, że nikt nie dokona cudu w krótkim czasie, w okresie dwóch albo trzech miesięcy. Szkoleniowiec musi poznać drużynę, w ogóle piłkę w Polsce, która jest dla niego czymś nowym. Wiem, że Legia ma wysokie cele i jest tam ogromna presja zwycięstw, a Sa Pinto podjął pracę w bardzo trudnym momencie dla klubu.
– Jego zachowanie na ławce jest bardzo impulsywne. To nie zaszkodzi drużynie?
Tak, zauważyłem. Jego zachowanie w czasie meczu może w Polsce dziwić. W Portugalii zachowywał się podobnie, również w czasie kariery piłkarskiej. Przeżywa mecz emocjonalnie, poza tym podejrzewam, że dzięki temu chce również dodać energii zawodnikom. Żeby grali bardziej dynamicznie, byli jeszcze bardziej waleczni, wręcz agresywni na boisku. Poza tym spójrzmy na Niemca Kloppa, Włocha Antonio Conte czy portugalskich trenerów: Jose Mourinho albo Sergio Conceicao z FC Porto. Wszyscy, także Pep Guardiola, o którym mówiło się, że jest spokojny, zachowują się bardzo ekspresyjnie. Bo mają na celu pobudzić w czasie gry piłkarzy.
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM (49/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”