Przejdź do treści
90 minut z Jerzym Brzęczkiem

Polska Ekstraklasa

90 minut z Jerzym Brzęczkiem

Ta rozmowa, przeprowadzona jeszcze przed zwycięskim meczem Wisły Kraków z Górnikiem Zabrze i zremisowanym spotkaniem ze Śląskiem Wrocław, jest z jednej strony zapisem wiary i optymizmu z jakimi Jerzy Brzęczek podchodzi do misji ratowania zasłużonego klubu, z drugiej zaś świadectwem niespecjalnie skrywanego żalu – o sposób postrzegania jego pracy z reprezentacją Polski, jak i moment rozstania z nią, na które nie zasłużył. I nie brak mu argumentów, by bronić swego stanowiska. Wywiad został przeprowadzony 8 kwietnia 2022 roku.



ZBIGNIEW MUCHA

Był pan już bardzo głodny futbolu? Przyjąłby pan propozycję pracy, w tym właśnie momencie, z innego klubu niż Wisła Kraków?
Na pewno bym się zastanowił, ale czy przyjął? Miałem w czasie mojego urlopu od piłki kilka propozycji, nawet pod koniec roku pojawiła się szansa objęcia reprezentacji Kosowa, co wydało mi się akurat szczególnie interesujące. Byłem w gronie kandydatów, ale kiedy odezwała się Wisła Kraków uznałem, że to jest teraz temat ważniejszy. Znałem powagę sytuacji i na niej się skupiłem. Zanim rozstrzygnął się konkurs ofert w Kosowie, zanim ostatecznie ogłoszono, że nowym selekcjonerem będzie Francuz Alain Giresse, ja już byłem zdecydowany podjąć pracę przy Reymonta.

Mówi pan o powadze sytuacji, która od tego czasu, czyli połowy lutego, nawet na trochę nie stała się mniej poważna. Cel jest oczywisty – utrzymać miejsce w Ekstraklasie dla Wisły. Gdzie pan szuka powodów do optymizmu?
Rozmawiamy między meczem z Piastem a Górnikiem, czyli w momencie, kiedy jako trener Wisły nie wygrałem jeszcze meczu. Ale głęboko wierzę w powodzenie swojej misji obserwując codzienną pracę drużyny oraz rozwój zawodników.

Skoro gra Wisły może się już podobać, a może, to wystarczy tylko cierpliwie poczekać aż przyjdą punkty?
Tyle że my nie mamy już czasu by czekać – punkty muszę przyjść natychmiast, zwycięstwa są nieodzowne jeśli chcemy poważnie myśleć o zrealizowaniu celu. Powtórzę – jestem naprawdę zbudowany tym, co oglądam na treningach. I na tym bazuję. Widzę zaangażowanie całej kadry zawodniczej, widzę jak chętnie i oddanie podporządkowali się nowemu reżimowi treningowemu. Kto ogląda mecze Wisły, ten zauważył zmianę. Właściwie w jednym tylko spotkaniu, przeciw Pogoni w Szczecinie, byliśmy drużyną słabszą, ponieśliśmy zasłużoną porażkę. To sprawa bezdyskusyjna. Oczywiście muszę wziąć również na klatę kompromitację w Pucharze Polski. To był jednak dopiero początek zmian, przestawienia się na inne wymogi, odmienny rygor treningowy, popełniliśmy w dodatku bardzo prosty błąd, w konsekwencji później ponieśliśmy karę w konkursie jedenastek… Ale nie zmienia to mojej oceny tego, co stało się w Grudziądzu i ta skaza pozostanie we mnie na długo.

Szczęście jest ważne?
A nie? Oczywiście, że ma znaczenie. Przegraliśmy w Warszawie z Legią tracąc bramkę bodaj w 95. minucie. Z Lechem rozegraliśmy bardzo dobry mecz, sędzia nie uznał nam gola w mojej ocenie strzelonego prawidłowo, a goście trafili do siatki w ostatniej minucie meczu. Pod względem mentalnym, piłkarskim, fizycznym zaprezentowaliśmy się wówczas z bardzo dobrej strony, wydaje mi się, że zasłużyliśmy na zwycięstwo.

Powiedział pan niedawno, że dąży do tego, by po przerwie na mecze reprezentacji, Wisła była gotowa na rozegranie ośmiu spotkań finałowych. Jest?
Zaczęliśmy od remisu z Piastem, ale widział pan ten mecz?

Widziałem i trudno pojąć dlaczego nie wygraliście.
Mnóstwo sytuacji, słupki, poprzeczki i tylko jeden punkt. Ale była agresywność, gra w piłkę, kreowanie sytuacji bramkowych. Proszę jednak pamiętać, że graliśmy przeciw Waldkowi Fornalikowi, przeciw zdyscyplinowanemu i ułożonemu Piastowi, który we wcześniejszych sześciu meczach stracił tylko jedną bramkę. Z nami – aż dwie. Poza tym drużyna przegrywając potrafiła się podnieść, a w końcówce jeszcze była ogromna szansa, by zgarnąć pełną pulę. Generalnie przerwa w rozgrywkach to był dla nas ważny czas, który wykorzystaliśmy udając się na krótkie zgrupowanie. Pięciu zawodników rozjechało się co prawda na spotkania swoich reprezentacji, z czego co do zasady trzeba się cieszyć, ale Momo Cisse wrócił z kontuzją, a Mateusz Młyński doznał urazu w sparingu. To były niewątpliwie negatywy tej przerwy. Niemniej byłem zadowolony z wykonanej pracy z drużyną.

Pomijając fakt, że zimą odeszło dwóch kluczowych zawodników – Yeboah i El Mahdioui, to z powodu kontuzji praktycznie cały sezon traci Kuba Błaszczykowski, w dodatku znów urazu nabawił się Alan Uryga. Brakuje panu dwóch doświadczonych zawodników. Cały czas pod górę?
Nie zamierzam narzekać na los. Ubytki kadrowe, transfery czy kontuzje to naturalne rzeczy dla trenera pracującego w klubie. Oczywiście historia Alana to wielka strata, bo bardzo liczyłem na jego powrót, ale grać trzeba dalej.

(…)

A czy w dalekosiężnych planach – rozumiem, że wraz z właścicielami bierzecie pod uwagę również czarny scenariusz – zakłada pan, że Wisłę sportowo będzie musiał pan odbudowywać w pierwszej lidze?
Z mojego punktu widzenia: tak. Jeśli ziściłby się ów czarny scenariusz, którego nikt przecież nie zakłada, jestem gotów pracować dalej. Ale ta decyzja nie będzie zależeć wyłącznie ode mnie.

Co kosztuje więcej nerwów – próba utrzymania Wisły w Ekstraklasie czy na przykład reprezentacji w grze o Euro i Lidze Narodów?
Nie da się tego przełożyć jeden do jednego. Jako selekcjoner masz w roku sześć-siedem terminów, kiedy grasz mecze i kiedy dochodzi do weryfikacji twojej pracy. Wówczas każdy interesuje się prowadzoną przez ciebie drużyną, praktycznie cały naród. Nie tylko interesuje, ale wie najlepiej, bo mamy w Polsce miliony selekcjonerów. W każdym razie, i mówiąc już zupełnie serio, kiedy dochodzi do meczu kadry, presja i ubytek nerwów są na pewno większe niż podczas codziennej pracy ligowej, następuje kumulacja emocji. W lidze ten stres rozciągnięty jest na cały rok. Oczywiście, zależy też w jakim klubie pracujesz. Jeśli w wielkim, z określonymi aspiracjami, a takim klubem jest Wisła Kraków i mam to szczęście i satysfakcję w nim pracować, ciśnienie szybko rośnie. Niemniej, nie można tego łatwo i do końca porównywać z drużyną narodową.

Jest pan lepszym trenerem niż w lipcu 2018 roku?
Zdecydowanie. Praca na poziomie międzynarodowym to kompletnie coś innego niż praca w klubie polskiej Ekstraklasy. Sam fakt, że pracujesz z najlepszymi polskimi piłkarzami, do tego zbierasz doświadczenia, masz możliwość z bliska patrzeć choćby na reakcję przeciwników i zachowanie wielkich trenerów, możesz uczestniczyć w spotkaniach, konferencjach z najlepszymi szkoleniowcami na świecie, naradach z najlepszymi polskimi trenerami ligowymi, to wszystko wzbogaca warsztat. Ja osobiście oraz mój sztab dzięki temu mocno się rozwinęliśmy – tu nie mam wątpliwości. Tym bardziej, że możliwości zdobycia doświadczenia i podniesienia kwalifikacji nam nie brakowało. Przypomnę tylko, że jako selekcjoner miałem zaszczyt prowadzić drużynę narodową w 24 meczach, z czego cztery razy graliśmy z Włochami, po dwa razy z Holandią i Portugalią.

Zestawianie tego z rywalami Paulo Sousy nie ma sensu.
To pan powiedział.

A propos – czym uwiódł nas Sousa?
Trzeba popytać uwiedzionych. Na pewno potrafił zrobić wrażenie. Lubimy ludzi, którzy cytują wielkich Polaków i w dodatku mówią po angielsku. Z ręką na sercu, a mówimy przecież o czysto ludzkich odruchach, kiedy Portugalczyk uciekł zimą do Brazylii, uśmiechnął się pan sam do siebie? Nie. Wie pan kiedy się uśmiechnąłem? Kiedy czytałem komentarze w stylu „Sousa nabił nas w butelkę”.

Czyli pan nie był zdziwiony?
Nie znam go osobiście. Wydaje mi się, że to dobry trener, fachowiec o dużej wiedzy i to bez dwóch zdań. Natomiast miałem informacje o nim z pierwszej ręki, jako że Kuba przez rok pracował z Sousą w Fiorentinie. Wiedziałem co tam się działo i jak się skończyło. Historia się powtórzyła. Po jego rejteradzie zastanawiałem się bardziej, co myślą i jak oceniają sytuację ci wszyscy komentujący, których tak bardzo zachwycił swoim wizerunkiem – opowieściami o futbolu, o budowaniu cudownej atmosfery, etc.

Następca Sousy, Czesław Michniewicz, ma głośno artykułowany żal, że spotyka bądź spotykał się z hejtem na wielką skalę, hejtem dotyczącym jednak wyłącznie jego przeszłości, tymczasem w pana przypadku przez blisko dwa lata powątpiewano w zawodowe kompetencje. To zupełnie inne historie?
Nie chcę w to wchodzić, ale rzeczywiście, to nieporównywalne sytuacje. Wiem jeszcze, że gdybym tak jak obecny selekcjoner wybuchnął w kierunku dziennikarzy, to… sam nie wiem, co by się ze mną stało w tak zwanej przestrzeni publicznej.

Rozmawiał pan z Michniewiczem przed meczem ze Szwedami?
Nie, pogratulowałem mu serdecznie po spotkaniu, rozmawiałem również z kilkoma zawodnikami, do których udało mi się dodzwonić. Natomiast przed barażem otrzymałem SMS-a, mniejsza z tym od kogo, z pytaniem: jak będzie? Odpowiedziałem krótko: awans.

To był SMS od Michniewicza?
Nie. Prawdą jest, że w Chorzowie rozegraliśmy dobry mecz. Natomiast oceniając obiektywnie musimy pamiętać także o pierwszej połowie, o interwencjach Wojtka Szczęsnego… To zresztą również piękna historia, gdy świetnie broni krytykowany wcześniej Szczęsny, gdy karnego wywalcza Krychowiak, na którego też spadła cała fala krytyki, gdy bramkę zdobywa Zieliński, którego po Szkocji przesadnie również nie chwalono… Cieszyło mnie, że właśnie ta trójka, której rolę i postawę w kadrze ostatnio podważano, zaliczyła taki mecz. Ale to jest właśnie futbol.

(…)

CAŁY TEKST ZNAJDZIECIE W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (16/2022)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024