Kilka
tygodni temu wspominaliśmy kapitalny triumf Polski nad Szkocją
sprzed pół wieku na Hampden Park, przypominaliśmy wspaniałą
bramkę Jerzego Sadka, która sprawiła, że 108 tysięcy ludzi na
trybunach oniemiało z wrażenia. Niestety, bohater tamtych wydarzeń
zmarł w Żyrardowie w wieku 73 lat na chorobę nowotworową. Rak
pokonał bohatera, dumę ŁKS Łódź…
ZAMKNIJ
Bramkarze
bali się Sadka. Unikali jak ognia Jego strzałów, bo po zderzeniu z
piłką drętwiały ręce. Z całą pewnością coś na ten temat
mógłby powiedzieć mistrz nad mistrzami między słupkami, Edward
Szymkowiak, gdyby tylko żył. Kiedyś jego dłoń została mocno
potłuczona, kiedy interweniował na wysokości spojenia słupka z
poprzeczką po strzale pana Jerzego. Trzeba było stosować okłady.
I to długo.
Jaki
był Jerzy Sadek? Mówią że skromny do bólu. Gdy pytano go czy
faktycznie rozrywał siatki, odpowiadał: – Może i jakąś
faktycznie rozerwałem, ale pewnie i tak była wcześniej już
poszarpana, słaba. No bo jak można rozerwać dobrą siatkę?
Cały
On.
Gdy
niedawno Jan Tomaszewski – nasz były reprezentacyjny bramkarz –
wspominał kolegę, mówił między innymi tak: – Dla bramkarza
najgorsze było to, że Jerzy Sadek nie miał umiejętności
nadawania rotacji piłce jak Włodek Lubański, Kazio Deyna czy
Brazylijczycy. Jurek lał bez zafałszowanej filozofii, z grubej
rury. Bramkarz widział lecący punkt i musiał interweniować. Łapy
potem piekły jak jasna cholera. Ale prawda jest taka, że Sadek
ciągnął cały zespół. W Łodzi ludzie przychodzili na mecz by
zobaczyć Sadka.
Sadek
pechowiec? Do pewnego stopnia tak. Urodził się w 1942 roku. Pewnie
o kilka lat za wcześnie by zostać Orłem Górskiego. Po wygranej ze
Szkocją w październiku 1965 roku Everton z miejsca wyłożył na
stół 100 tysięcy funtów i była to suma jak najbardziej do
negocjacji w górę. A na tamte czasy – olbrzymia. Propozycja
zupełnie bezprzedmiotowa, bo pan Jerzy był obywatelem
komunistycznego kraju, z którego piłkarze, zwłaszcza w kwiecie
wieku, w tamtym okresie oficjalnie nie wyjeżdżali do zachodnich
klubów.
Trzy
miesiące później w Liverpoolu Polska sensacyjnie zremisowała 1:1
z Anglią. Prowadziła nawet do przerwy, bo pan Jerzy był na boisku.
Z najwyższym trudem Bobby Moore doprowadził do remisu wyręczając
napastników. Znów posypały się oferty. I znów nic.
Jerzego
Sadka widziałem tylko raz. Dwudziestego dnia czerwca 1968 roku na
Stadionie X-lecia w Warszawie. Brazylia przyleciała. Clausio –
Carlos Alberto, Brito, Joel, Rildo – Rivelino, Gerson, Natal, Tostao
– Edu. Dalej – Jairzinho, Eduardo, Roberto Lopes. Sprzedano 70
tysięcy biletów – weszło na stadion ze trzydzieści tysięcy
więcej ludzi. Polonez, samba, wiwaty… A potem był mecz. Ależ to
był mecz…
Przegraliśmy
3:6. Prowadziliśmy 2:1. W 26 minucie pan Jerzy wykorzystał rzut
karny. Bez zafałszowanej filozofii. Prosto w bramkę, prostym
podbiciem. Była radość. A właściwie trzy jej minuty, bo Rivelino
błyskawicznie wyrównał. Sto tysięcy ludzi opuszczało jednak
warszawski stadion ze śpiewem na ustach. – Wbiliśmy trzy bramki
Brazylijczykom – wznoszono okrzyki. A ten karny? Clausio ani zipnął.
Karol Linetty będzie nowym zawodnikiem tureckiego Kocaelisporu. Wcześniej sondowano jego transfer do Lecha Poznań. Czemu jednak nie doszło do głośnego powrotu?
Mecz Legii z Jagiellonią przełożony? Zamieszanie z hitem ligi!
Legia Warszawa chce przełożyć najbliższy mecz z Jagiellonią Białystok w lidze. Taki scenariusz najpewniej będzie miał miejsce, jednak pojawiło się pewne zamieszanie.