Zalewski – piłkarskie odkrycie Mourinho
Kiedy Portugalczyk nie miał już nic do stracenia, wtedy postawił na Nicolę Zalewskiego. Na zasadzie: gorzej być nie może lub zobaczcie, kim muszę grać. Niespodziewanie w zamian zyskał szanse na kolejne trofeum.
TOMASZ LIPIŃSKI
Byłoby to jego 26. w karierze. Natomiast Zalewski zostałby najmłodszym Polakiem z triumfem w europejskich rozgrywkach. Nie powinno się wprawdzie dzielić skóry na niedźwiedziu, bo Feyenoord w finale wcale nie będzie łatwiejszym rywalem niż Vitesse, Bodo/Glimt czy Leicester, z którymi Roma miała mocno pod górkę, ale jeśli uda się wziąć ostatnią przeszkodę, to dla jej wychowanka zdarzyłoby się to niemal dokładnie 5 miesięcy po 20 urodzinach. I mniej więcej w 25. występie w klubowych barwach, z czego w około 10 odgrywał na piłkarskiej scenie rolę halabardnika. Bohaterem poczuł się dopiero co.
Winny Vina
Przełom nastąpił 19 lutego. Roma coraz bardziej zniżała loty. W 2022 rok weszła dwiema porażkami, wkrótce doszła trzecia w ćwierćfinale Pucharu Włoch z Interem. Na własnym stadionie w niespotykanych okolicznościach uległa Juventusowi 3:4, wymęczyła zwycięstwo nad Cagliari i bezbramkowo zremisowała z przedostatnią w tabeli Genoą. Nastroje były podłe. Jednak w żadnym z tych meczów nie wyglądała tak źle, jak w pierwszej połowie z Veroną. Przegrywała 0:2 i mogła wyżej. Kto żyw na Stadio Olimpico, ten gwizdał na schodzących do szatni piłkarzy. Mourinho podziękował w niej za grę Matiasowi Vini.
24-letni Urugwajczyk ściągnięty za blisko 14 milionów euro z Palmeiras Sao Paulo był przed sezonem uznawany za istotne wzmocnienie i godnego zastępcę kontuzjowanego na Euro 2020 Leonardo Spinazzoli. Mijały jednak mecze, miesiące i niczego konkretnego nie dało się o nim powiedzieć. Ani specjalnie dobry w tyłach, ani specjalnie dobry z przodu (z jedną asystą). Przezroczysty. Przy zmianie systemu z czwórki obrońców na trzech z dwoma wahadłowymi, gdzie jemu przypadła rola biegającego na lewej stronie, wydawał się bardziej zagubiony i bezproduktywny niż wcześniej. Stąd zmiana. Gdyby Portugalczyk miał wtedy do dyspozycji Stephana El Shaarawy’ego, być może o nim pomyślałby w pierwszej kolejności. Ale doświadczony Włoch leczył kontuzję. Z rezerwy zdominowanej przez młodzież wybrał więc Polaka. Na całe 45 minut. Szykował się jego pierwszy tak długi występ w Serie A.
Wcześniej trener skąpił mu minut. Wpuścił w końcówce wrześniowych derbów z Lazio, co bardziej należało odbierać jako gest z jednej strony szlachetny, z drugiej – pasujący do Mourinho. W końcu mecz odbywał się kilka dni po pogrzebie ojca Nicoli, który przegrał walkę z chorobą nowotworową. Jeszcze w następnej kolejce z Empoli dostał symboliczną minutkę i w listopadzie z Venezią zaliczył epizod. Łącznie mniej niż kwadrans – tyle go widzieliśmy w Serie A. W Lidze Konferencji ciut więcej, za to tylko w dwóch meczach. Z ławki obejrzał upokorzenie w Norwegii z Bodo/Glimt, mimo że wtedy Portugalczyk głębiej sięgnął do rezerw. Za 1:6 wielu piłkarzy zapłaciło trwałą utratą zaufania trenera, który w styczniu wyprawił ich z Rzymu z biletem w jedną stronę. Być może Zalewski nawet niektórym zazdrościł, że w ten sposób otworzą się przed nimi ciekawe perspektywy grania.
W jego przypadku pozostanie w Romie równało się zdaniu na niełaskę Mourinho. Sprawdzały się przedsezonowe prognozy, że Portugalczyk bardziej młodzież dyscyplinuje niż promuje, że woli doświadczonych i solidnych niż nieobliczalnych i nastoletnich. Na niekorzyść Zalewskiego przemawiała jeszcze jedna rzecz. Został odkryty przez Paulo Fonsekę. To poprzednik Mou wyciągnął go z Primavery i na stałe włączył do pierwszego zespołu, umożliwiając debiut 6 maja 2021 roku.
Majowa autoprezentacja
Przełom kwietnia i maja poprzedniego roku był burzliwym okresem dla Romy. Kończyła się dwuletnia kadencja Portugalczyka, któremu stosunkowo wcześnie zostało zakomunikowane, że musi rozglądać się za nowym miejscem pracy. Przez szpalty gazet defilowały nazwiska jego potencjalnych następców. Padały przeróżne propozycje. Kiedy 4 maja klub ujawnił kogo zatrudnił, zazwyczaj dobrze poinformowani włoscy dziennikarze szeroko otworzyli gęby ze zdziwienia. Nikt nie przewidział. Za to kibice oszaleli ze szczęścia.
Równocześnie Roma biła się o awans do finału Ligi Europy. Zamiast spodziewanej równej walki z Manchesterem United, została znokautowana na Old Trafford. Dziwny to był mecz. Do przerwy giallorossi prowadzili 2:1, ale musieli dokonać trzech zmian. W drugiej połowie stracili 5 goli przy dużym udziale rezerwowego bramkarza Antonio Mirante. Przy takim wyniku nie dało się już napisać ciekawej historii w rewanżu 6 maja. Dlatego wprawdzie nie od początku, ale wraz z upływem minut nadarzała się okazja na eksperymenty. W 76 minucie Fonseca posłał na boisko Zalewskiego i tym ruchem wygrał: dosłownie i symbolicznie.
Debiutant przyczynił się do samobójczego trafienia Aleksa Tellesa i skończyło się wynikiem 3:2. Nie tylko z tego powodu zwrócił na siebie uwagę. Każdy przyznał, że było w nim coś intrygującego. Równocześnie po raz pierwszy wzbudził żywe zainteresowanie polskich mediów. Trzy dni później postawił pierwsze kroki w Serie A i dziesięciominutowy występ z Crotone podkreślił asystą. Cieszył się chwilą, w obliczu czekających jego klub zmian, raczej nie robił sobie dużych nadziei na przyszłość.
Za to dzięki efektownej autoprezentacji mógł liczyć na ciekawsze propozycje wypożyczenia. Bo taka wydawała się jego naturalna droga rozwoju. Roma z Mourinho miała mocarstwowe plany, panowie Friedkinowie musieli sypnąć kasą na transfery, które obiecali nowemu trenerowi. Poza tym naprawdę rzadko zdarzało się, żeby wychowanek bezpośrednio z juniorów przeniknął do pierwszego zespołu i w nim zaistniał. Znalazło się dwóch takich kozaków: Francesco Totti i Daniele de Rossi, ale już taki Lorenzo Pellegrini swoje musiał odsłużyć na wypożyczeniu do Sassuolo.
(…)
CAŁY TEKST ZNAJDUJE SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (19/2022)