Przesądy i dziwaczne rytuały to nieodłączna część futbolu. Bundesliga na przestrzeni lat obfitowała w wiele ekstrawaganckich zwyczajów. Ale jak mawiał klasyk: każdy szczęściu dopomoże, każdy wygrać dzisiaj może!
Trenerzy i piłkarze są skłonni do przesądów. Ale trzeba też zadać sobie pytanie: w jakim stopniu to prawdziwa wiara w skuteczność rytuału, a na ile to część autoprezentacji. Sweter Udo Lattka wspominany jest po latach, podobnie jak wszystkie kreacje Petera Neururera. Te zachowania wpisały się w ich legendę i doskonale uzupełniły wykreowany wizerunek. Do niektórych to pasuje, do innych nie. Wyobraźmy sobie Roberta Lewandowskiego, który przed wejściem na murawę musiałby każdorazowo podskoczyć trzykrotnie na jednej nodze…
Dlaczego Peter Neururer wzbudza w nas zachwyt i miłość? Dlatego, że Peter Neururer był kultowym trenerem! Mistrz autokreacji, a gdyby w jego czasach istniały media społecznościowe zrobiłby furorę także poza granicami kraju. W Schalke nosił bokserki w słonie, co skutkowało dwoma długimi seriami spotkań bez porażki. Na koniec obie pary podarował swojej córce. Wręcz wymarzony prezent dla latorośli… Gdy trenował 1. FC Koeln, po każdej porażce córka musiała mu znaleźć nowy krawat. Przez dwa tygodnie nosił nawet taki z Myszką Miki. Córkę w obowiązkach w końcu wyręczył zarząd klubu, który po kolejnej porażce zwolnił trenera. W Duisburgu postanowił nie chodzić do fryzjera tak długo jak jego zespół był niepokonany. – Moja fryzura rośnie i rośnie. Każdego ranka używam nawet prostownicy – chwalił się. Prawo serii skończyło się dopiero po dwunastym spotkaniu i w świetle reporterskich fleszy odwiedził salon fryzjerski swojej szwagierki. Dziennikarzom na konferencjach prasowych zawsze podawał sałatkę ziemniaczaną i kiełbaski. Razem z dyrektorem sportowym Bruno Huebnerem obowiązkowo przed meczem chodził też na kawę do bufetu. Ten zresztą nie miał nic przeciwko: – Kiedyś zakładałem zawsze lewy but jako pierwszy. Wierzę w takie rytuały i cieszyłem się, mogąc dołączyć do Petera.
Przesądów i rytuałów nauczył się od swojego idola – amerykańskiego dziesięcioboisty Bruce’a Jennera, który na igrzyska olimpijskie dostał od swojej dziewczyny parę skarpet w paski. Neururer polecił podobny zakup swojej ówczesnej partnerce: – Zakładałem je na uniwersytecie, na egzaminy, treningi i mecze. Przez dwanaście lat nic nigdy się nie wydarzyło. Gdy po raz pierwszy ich zapomniałem, zostałem sfaulowany, zerwałem więzadła i to był początek końca mojej kariery zawodniczej.
Był wierny swojej rutynie nie tylko podczas spotkań, ale i w domu. Ku niezadowoleniu żony Antje. Zawsze to samo śniadanie w niedzielę: pół litra świeżego soku pomarańczowego, jajko na miękko, ciemny chleb z serem i salami.
A inni? Gerd Mueller zawsze nosił na meczach buty w rozmiarze 41, mimo iż w rzeczywistości miał rozmiar 38. Doszedł do wniosku, że dzięki temu będzie jeszcze lepszy. Były austriacki napastnik Johann Ettmayer nosił z kolei buty o dwa numery za małe. – Zawsze chciałem nosić prezerwatywę na nogach. Inaczej nic nie czujesz – mówił. Andreas Brehme, strzelec zwycięskiej bramki w finale mundialu w 1990 roku znany był z tego, że dzień przed meczem musiał zjeść przygotowany przez żonę meksykański kociołek (jednogarnkowe chilli con carne z ryżem). Były piłkarz VfL Bochum Holger Aden zawsze wkładał jednego feniga do prawego buta. Podobnie robił Roy Praeger, który zawsze wrzucał monetę do swoich getrów. Brazylijczyk Jorginho był zawsze bardzo wierzący i w czasach gry w Bayerze Leverkusen kapitanom przeciwnych drużyn obok klubowego proporczyka wręczał także biblię.
Michael Jordan znany był z tego, że pod spodenkami Chicago Bulls nosił zawsze uczelniane spodenki Północnej Karoliny. W Borussii Moenchengladbach nikt z rezerwowych nie mógł nosić trykotu z numerem 15. Ten był zarezerwowany dla Wolfganga Kleffa, który zakładał go pod bramkarski strój. Juergen Wegmann przed meczami zawsze spał ze swoimi korkami. Opowiadał: – Buty są moimi przyjaciółmi. Kiedy nie mam ich blisko siebie to nie wybaczą mi i zagram później słaby mecz.
Były piłkarz St Pauli Ruediger Wenzel przed meczami miał w zwyczaju brać długopis i zapisywać na piłce przewidywany wynik. Gdy po zremisowanym meczu z Kaiserslautern został zapytany dlaczego nie sprawdziło się jego 2:0 odparł ze śmiechem: – Nic dziwnego. Piłka poleciała w trybuny, a kibice już jej nie oddali. Logiczne więc, że było tylko 1:1.
Trener Eintrachtu Frankfurt Horst Erhmantraut nie wpuszczał do szatni swojego asystenta, bo ten rzekomo emanował negatywną energią. Gdy został trenerem Hannoveru 96, zażądał od menedżera białego kempingowego krzesła. Gdy do Eintrachtu zawitał Joerg Berger, natychmiast wymienił ławkę rezerwowych. Uznał, że poprzednik przynosił pecha. Norbert Nigbur po audiencji u papieża starał się zawsze mieć jego zdjęcie w kieszeni spodni podczas spotkań.
W sezonie 2008-09 VfL Wolfsburg zdobył mistrzostwo w imponującym stylu. Drużynie ostatniego dyktatora Europy, jak nazywano Felixa Magatha, kibicował chyba każdy (poza rzecz jasna fanami Bayernu Monachium). Ale czy zespół był tak dobrze przygotowany? Eksplodowała forma? Otóż nie. Mistrzostwo kraju zawdzięczają… zielonemu krawatowi Magatha. Odkąd go założył to VfL zaliczył serię ośmiu zwycięstw z rzędu. Fenomenalny napastnik Grafite, którego na zawsze będziemy pamiętać z bramki przeciwko Bayernowi też dołożył swoją cegiełkę. Zawsze wchodząc na boisko dotykał prawą ręką trawy, całował ją po czym trzykrotnie podskakiwał na prawej nodze. Dopiero wtedy mógł wejść na murawę.
Gyula Lorant był trenerem Eintrachtu Frankfurt w sezonie 1976-77. Przed jednym ze spotkań zaprosił piłkarzy na kawę i ciasto. Od tej pory babka marmurkowa i kawa z Jacobsa była obowiązkowa, a Eintracht nie przegrał kolejnych 21 meczów. Berti Vogts zawsze gdy tracił miejsce w podstawowym składzie… nie ukrywał radości. – To zawsze dobry znak. Zawsze gdy tracę miejsce w składzie to moja drużyna wygrywa.
W 1980 roku znajdujący się w słabej formie Wolfgang Frank grający wówczas w Borussii Dortmund wziął 300 marek i poszedł do wróżbity. – Położyłem rękę na kartce papieru, a wróżbita na odwrocie napisał cyfrę. Wziął moją drugą rękę, popatrzył na linię życia i stwierdził, że mam za sobą dwa ciężkie lata. Kazał mi podać cyfrę od jednego do pięciu. Bez namysłu krzyknąłem: trzy! Odparł, że jeśli napisał wcześniej trójkę to mam przed sobą trzy lata pełne sukcesów. Była trójka! Nie wiem jak można w to nie wierzyć?
Frank po sezonie odszedł z Borussii, spędził dwa mizerne lata w Norymberdze i zakończył karierę. No kto by się spodziewał, że wróżbita jednak nie miał racji. Były znakomity bramkarz i legenda HSV Rudi Kargus znany był z tego, że na rozgrzewkę przedmeczową zawsze brał pięć par rękawic. Testował wszystkie po kolei, a na koniec spluwał w te, które ostatecznie wybrał.
Bardzo przesądny był Mario Gomez. Nie dość, że przez kilkanaście lat używał tych samych ochraniaczy to nie śpiewał hymnu podczas spotkań reprezentacji. Gdy przed jednym z meczów kadry U-15 powstrzymał się od śpiewu i strzelił później gola uznał, że coś w tym musi być. W wywiadzie dla Men’s Health zwierzył się pewnego razu, że w toalecie zawsze wybiera pisuar po lewej stronie: – Wiem, że to nic nie da, ale jeśli tego nie zrobię i później przegramy to myślałbym cały czas, że to może przez to.
Były bramkarz Karlsruher SC Rudi Wimmer przez cztery lata nosił jedną parę czarnych spodni (ale przynajmniej prał je po każdym meczu). Pozostając w temacie spodni nie można nie wspomnieć o Gaborze Kiralym. W 1994 kitman węgierskiego Haladas Szombathely zapomniał spodenek dla bramkarza i zostały tylko szare dresowe spodnie. Kiraly: – Wygrałem w nich potem dziewięć spotkań z rzędu i już nigdy ich nie ściągałem.
Sepp Weikl z Fortuny Duesseldorf miał w zwyczaju po meczach wyciągać wszystko z torby i pakować od razu do pralki. Oprócz starych skarpet, które musiały zostać w torbie. Kiedy zaczynała się słabsza forma to w końcu je prał. Udo Lattek był wybitnym trenerem, a po zakończeniu kariery wyjątkowym felietonistą i ekspertem telewizyjnym. Ale również miał swoje dziwactwa. Podczas spotkań zawsze nosił dwa zegarki. Na lewej ręce zwykły, który nosił na co dzień, a na prawej ten, który dostał w prezencie z okazji swojego pierwszego zdobytego mistrzostwa. Furorę robił też jego legendarny niebieski sweter. Gdy będąc dyrektorem sportowym w 1. FC Koeln, jego zespół zremisował na otwarcie sezonu 1987-88 z Karlsruher SC Latek stwierdził, że zdejmie go dopiero po pierwszej porażce. Żona trenera mogła w końcu odetchnąć po piętnastej kolejce, gdy Kolonia przegrała 1:2 z Werderem Brema. Zasłużony sweter trafił na aukcję charytatywną i zlicytowano go za 36 tysięcy marek. Christoph Daum, ówczesny trener Koziołków z nostalgią wspominał tamten czas: – Sweter Udo szybko stał się kultowy. We Frankfurcie pralki czekały już nawet na stadionie, aby w końcu można go było wyprać. Każdy chciał, żebyśmy przegrali, a Udo go ściągnął. To był nasz talizman.
Trick Lattka próbował powtórzyć Joachim Loew na mistrzostwach świata w RPA. Błękitny kaszmirowy sweter „pomógł” zdobyć brązowy medal.
***
Przy pisaniu tekstu korzystałem z książek Bena Redelingsa „Bundesliga: wie się lebt und lacht”, „55 Jahre Bundesliga – das Jubilaeumsalbum” oraz książki Ansgara Brinkmanna „Wenn ich du waere, waere ich lieber ich”.
MACIEJ IWANOW
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (18/2021)