Wojciech Pertkiewicz: Wojciech Strzałkowski chciał mi wręcz dom wykopać z Trójmiasta i przenieść na Podlasie [WYWIAD]
Przychodził do Jagiellonii Białystok, aby ją poukładać i wyciągnąć z poważnych problemów finansowych. Cel udało się zrealizować i to z olbrzymią nadwyżką, na co wielki wpływ miały najlepsze wyniki sportowe w historii klubu. Wraz z końcem roku Wojciech Pertkiewicz opuścił Podlasie z poczuciem bardzo dobrze wykonanego obowiązku.
Zostawia pan Jagiellonię Białystok w dobrej czy bardzo dobrej sytuacji sportowej i finansowej?
Zdecydowanie wybieram tę drugą opcję, czyli w bardzo dobrej sytuacji zarówno pod względem sportowym jak i finansowym – mówi Pertkiewicz. – Na pewno Jagiellonia ma dzisiaj duży komfort, dzięki któremu może myśleć o stabilizacji na kilka najbliższych lat. Mam nadzieję, że będzie to koło zamachowe, które sprawi, że nie będziemy mówili o stabilizacji kilkuletniej, a kilkunastoletniej. Punktem wyjścia była poprawa sytuacji finansowej klubu, ale też rozwinięcie innych działów w naszej strukturze w tym oczywiście sportowej.
„IDEALNY MOMENT”
Zakładał pan tak optymistyczny scenariusz, jaki się wydarzył?
Nawet w najjaśniejszych snach nie przyszło mi na myśl to, co się wydarzyło z Jagiellonią w trakcie mojej kadencji. Miałem nadzieję, że wyjdziemy na poziom swobodnego funkcjonowania, które nie będzie się wiązało z tym, że na koniec każdego miesiąca będziemy się zastanawiać, skąd wziąć pieniądze na wynagrodzenia, tylko, że będziemy mieli zaplanowany taki budżet, który będziemy w stanie spokojnie realizować i z niego korzystać. Powolny rozwój i stabilizacja. Dzisiaj mamy paradoksalnie „kłopot” nadwyżki finansowej. Zarówno ja, jak i dyrektor sportowy Łukasz Masłowski czy przewodniczący rady nadzorczej Wojciech Strzałkowski, powtarzamy, że to jest idealny moment, aby wykorzystać go do rozwoju infrastruktury.
Sukcesy z Jagiellonią są największymi w pana dotychczasowej pracy w polskiej piłce?
Po raz pierwszy mogłem cieszyć się z tytułu mistrzowskiego. Wcześniej wygrywałem z Arką pierwszą ligę, krajowy puchar i Superpuchar, ale mistrzostwo jest na pewno czymś wyjątkowym. Jeśli chodzi o poprawę kondycji spółki, to miałem podobne zadanie, kiedy przejmowałem Arkę Gdynia, ale w Jagiellonii finał jest z większym efektem niż w moim poprzednim klubie.
„JESTEŚMY NIEWOLNIKAMI TEJ SYTUACJI”
A co ma pan sobie do zarzucenia za ten okres pracy w Białymstoku?
Jest kilka obszarów, których nie udało się poprawić. Są to zadania, które można wykonać i będą one zapewne ważne dla nowego prezesa, czyli Ziemowita Deptuły. Aby Jagiellonia poszła do przodu, to na pewno musi poprawić sprawy infrastrukturalne. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się to domknąć przed końcem roku, ale tak się nie stało. Na początku tego roku klub powinien wszystko dopiąć. Prowadzimy zaawansowane rozmowy z MOSP Białystok i wierzę, że za kilka miesięcy Ziemowit Deptuła podpisze stosowne dokumenty, które wejdą w życie. To byłby duży krok w kontekście rozwoju akademii Jagiellonii. Drugą rzeczą, której nie udało mi się zmienić, jest catering stadionowy. To rzecz może nie tak spektakularna, bardziej przyziemna, ale niezwykle frustrująca. Z jednego prostego powodu nie mogłem tego zmienić – to nie klub odpowiada za catering, a spółka Stadion Miejski, która ogłasza przetarg na kilka lat i tego musimy się trzymać. Mimo wielu prób poprawy, jesteśmy trochę niewolnikami tej sytuacji i dostajemy za to po głowie. To, że jesteśmy numerem jeden w Polsce pod względem organizacji spotkań na pewno mnie cieszy, ale w zestawieniu cateringów zajmujemy miejsce na dole całej ligi. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie klub będzie w stanie to rozwiązać. Trzecim aspektem, na który zwrócę uwagę to obszary sprzedażowe. Przebiliśmy nasze oczekiwania dotyczące sprzedaży komercyjnej, ale cały czas widzę w tej kwestii duże pole do poprawy.
Jak długo pan dojrzewał do decyzji o odejściu z Jagiellonii? Klub jest na fali wznoszącej, więc tym bardziej dla wielu osób pana rezygnacja była olbrzymim zaskoczeniem.
Nie wybiera się momentu w takich sytuacjach. Dojrzewało to we mnie przez jakiś czas, pod koniec wakacji przekazałem informację Wojciechowi Strzałkowskiemu. Nie była to taka sytuacja, która wymagała ode mnie nagłych ruchów z dnia na dzień. Daliśmy sobie czas do końca roku, aby wprowadzić nową osobę do Jagiellonii i tak też się stało. Wszystko wydarzyło się płynnie.
„WSPOMNIENIA Z SENTYMENTEM”
Znał pan się z Ziemowitem Deptułą przed rozpoczęciem jego pracy w Jagiellonii?
Nasze ścieżki przecięły się, kiedy Ziemowit został prezesem Lechii Gdańsk i rozmawialiśmy na zjazdach ekstraklasowych klubów, ale to były pojedyncze sytuacje. Znaliśmy się na tyle, na ile znam innych prezesów w naszej lidze.
Jakim uczniem jest Ziemowit Deptuła w tych pierwszych tygodniach pracy w Jadze?
Na pewno jest bardzo zaangażowany i świetnie porusza się w obszarach sprzedażowych, o których wcześniej wspominałem. Sporo rzeczy już wspólnie przepracowaliśmy, kolejne będą wchodziły w życie już po moim odejściu. Ziemowit jest bardzo aktywny, poznaje ludzi i odnajduje się w klubie. Na pewno te dwa miesiące nie zostały zmarnowane. Planem było płynne przejęcie sterów, które niedługo nastąpi.
Wracając do pana: jak pan się odnalazł w rzeczywistości kilkaset kilometrów od domu i rodziny?
Wszystko zależy od tego, jak się mentalnie umiejscawia dom. Inaczej się funkcjonuje w takiej rzeczywistości, kiedy mieszkasz w domu z rodziną i wyjeżdżasz na kilka dni do pracy, a inaczej, kiedy funkcjonujesz praktycznie cały miesiąc w miejscu pracy i wracasz do domu na dwa czy trzy dni. Zacząłem bywać gościem w domu i to dało mi do myślenia.
Dostał pan medal od marszałka województwa podlaskiego, kibice nie szczędzą panu pochwał – czuje się pan doceniony?
To wszystko jest bardzo miłe, ale przede wszystkim czuję się zakłopotany w takich sytuacjach, kiedy nie muszę płacić za taksówkę, a w sklepach czy restauracjach dostaję jakieś rabaty. Dużo uśmiechu, przybitych piątek, mnóstwo wartościowych rozmów i uwag od kibiców – tego wszystkiego doświadczyłem w Białymstoku i będę to wspominał przez całe życie z wielkim sentymentem.
„NIE BYŁO PIENIĘDZY NA WYPŁATY”
Kiedy pan poczuł ten wzrost popularności?
Byłem prezesem zarządu, a nie nadwornym celebrytą…
…jedno może się wiązać z drugim.
Może, ale nie musi. Nigdy nie było moją intencją, aby to wyglądało jak obecnie. Brałem na siebie wiele spraw, zarówno tych przyjemnych jak i mniej przyjemnych, szczególnie na początku mojej kadencji, więc może dlatego moja rozpoznawalność wzrosła. Nigdy nie bałem się dyskusji, wymiany zdań, nawet w tych trudnych momentach.
A który moment był najtrudniejszy?
Pierwsze tygodnie, kiedy walczyliśmy o utrzymanie, a Jagiellonia wisiała na włosku. Chyba drugiego czy trzeciego miesiąca po moim przyjściu okazało się, że nie mamy pieniędzy na wypłaty. Te prace naprawcze musiały zostać wdrożone z dnia na dzień, ale wszystko udało się wyprostować. Sytuacja była bardzo poważna, ale wszyscy zakasaliśmy rękawy, aby ratować Jagiellonię i wspólnie z akcjonariuszami pod batutą Wojtka Strzałkowskiego ruszyliśmy do boju.
„DRUŻYNA PRZEBIŁA OCZEKIWANIA”
Jakie pan ma plany na najbliższe tygodnie?
Wracam do domu, do Trójmiasta. Dostałem propozycję od Wojciecha Strzałkowskiego na tak zwanego rozchodniaczka, czyli na wyjazd do Turcji z udziałowcami klubu. Skorzystam z tego zaproszenia, będzie czas na wspominki. Oczywiście będziemy w innym hotelu niż drużyna. W styczniu pewnie odpocznę, a co będzie później, to się okaże.
Pozwolę jednak sobie dopytać: nie zamierza się pan przebranżawiać?
Raczej będę dalej funkcjonował w piłce. Nie jest tajemnicą, że Arka Gdynia jest mi bliska, a osoby, które teraz zarządzają klubem, są mi doskonale znane. Arka ma dużo planów rozwoju na wielu polach, to pewnie nam się ścieżki przetną. Nie wiem jednak, w jakim charakterze. Temat jest płynny, nie ma jeszcze zakresu tej współpracy, funkcji i czasu, kiedy to się wydarzy. Trzeba pamiętać, że Arka to nie tylko pierwszy zespół, ale też akademia i inne obszary, do których nowy właściciel Marcin Gruchała przywiązuje dużą wagę. W Gdyni też są problemy związane z infrastrukturą, z którymi trzeba się zmierzyć.
Społeczność Jagiellonii nie namawiała pana do pozostania na stanowisku?
Oczywiście, że namawiała. Codziennie dostaję pytanie, czy nie zmieniłem zdania. Łezka w oku mi się zakręciła, kiedy słyszałem o propozycjach ze strony różnych osób. Na przykład Wojciech Strzałkowski chciał mi wręcz dom wykopać z Trójmiasta i przenieść na Podlasie, co było pięknym gestem i pokazało, że wypracowaliśmy relację nie tylko biznesową, ale też przyjacielską.
Na koniec porozmawiajmy chwilę o sprawach sportowych. Jest pan zadowolony z tego miejsca, w którym dzisiaj klub jest?
Bardzo! Drużyna przebiła moje oczekiwania co do wyniku na tym etapie. Chyba dzisiaj nikt nie powie, że w którymś momencie nie dojechaliśmy. Mamy trzecie miejsce w PKO Bank Polski Ekstraklasie, tracimy trzy punkty do lidera, awansowaliśmy do ćwierćfinału Pucharu Polski, zagramy wiosną w Lidze Konferencji – nie ma się do czego przyczepić. Chyba nikt nie przewidział takiego scenariusza przed sezonem, przynajmniej ja się nie spotkałem z taką wizją. Takie zaskoczenia to lubię, choć będąc wewnątrz wiem, że to wypadkowa solidnej, systematycznej pracy trenera Siemieńca, całego sztabu, drużyny, dyrektora sportowego i wielu innych osób. Mimo zaskoczenia, to przypadku w tym nie ma.