Specjalnie na święta: Daria Kabała-Malarz i Arkadiusz Malarz
Takich par w polskim sporcie jest niewiele. On – kapitan i bramkarz ekstraklasowej drużyny, ona – znana i wzięta dziennikarka telewizyjna, w dodatku zakochana nie tylko w nim, ale i w sporcie.
ROZMAWIAŁ ZBIGNIEW MUCHA
Liga się skończyła, więc w końcu przestaliście się mijać i nareszcie macie czas dla siebie. W trakcie sezonu to chyba rzadkość? Zdecydowanie tak, chociaż jeśli chodzi o to nasze mijanie się na szlaku, to odkąd Arek występuje w GKS Bełchatów, jest nam zdecydowanie łatwiej się właśnie… nie mijać – mówi Daria Kabała-Malarz, dziennikarka nc+. – Po pierwsze dlatego, że z dziećmi jestem na miejscu w Bełchatowie, a po drugie, moja firma jest tak miła i uprzejma, że nie przeszkadza jej fakt, iż obsługuję mecze GKS. Zatem widzimy się nie tylko w tygodniu, ale możemy mniej więcej co drugi weekend spędzić razem. Ale faktycznie, to będą dopiero drugie nasze święta, które w dużym spokoju będziemy mogli spędzić razem – przyznaje Arkadiusz Malarz, były bramkarz między innymi Panathinaikosu Ateny, obecnie ostoja beniaminka z Bełchatowa. – Wcześniej bywało różnie, taka lekka szarpanina. Zdarzało się, że ja samotnie spędzałem święta w Grecji, a Daria z kolei z rodzicami.
D: A kiedy już była okazja, by ściągnąć większą rodzinę do Larisy, to walczyłam, byśmy byli takimi prawdziwymi gospodarzami, a ja osobiście – panią od pierogów. I raz właśnie udało się ściągnąć bliskich na Boże Narodzenie do Grecji, choć zdarzyło się i tak, że Wielkanoc spędziliśmy z Michałem Żewłakowem i jego rodziną.
Liczyliście w ogóle, ile dni w roku spędzacie z dala od siebie? D: Ja nigdy nie pokusiłam się o takie obliczenia, ale pewnie byłaby to imponująca liczba, kto wie, może nawet jedna trzecia część roku. Zwłaszcza że staramy się tak wszystko organizować, by jedno z nas zawsze było z dziećmi. Chłopcy od września chodzą do przedszkola, ale popołudnia są dla nas bardzo ważne. Tym samym pewnym kosztem, za cenę własnego rozdzielenia, tak układamy grafik, by jedno z nas było zawsze z dziećmi.
I zawsze się udaje? A: Rzadko się nie udaje. Ale na szczęście na miejscu jest mama, a dzieciaki za babcią oczywiście szaleją. Bez niej na pewno cała logistyka by upadła. Dodatkowo wspiera nas Karolina, czyli niania chłopców. Oni ją uwielbiają, a my traktujemy jako część rodziny.
Jak maluchy znoszą sytuację, na przykład taką jak w ostatni ligowy weekend? Tata gra we Wrocławiu w piątek, mama pracuje w niedzielę w Łęcznej, a w poniedziałek w Gliwicach… D: Tak się szczęśliwie złożyło, że nasi dwuletni już synowie przyszli na świat 20 sierpnia, a miesiąc później mama zrezygnowała z pracy zawodowej i została etatową babcią. Zresztą chłopcy już są na takim etapie, że wiedzą, iż ten pan w bluzie z numerem jeden w telewizji to tata. Nawiasem mówiąc – na każdego bramkarza mówią tata. A jak widzą mikrofon, to krzyczą: mama. Teraz jest w porządku, ale wcześniej, widząc któreś z nas na ekranie, bardzo się złościli. Tęsknili, chcieli nas w domu, a nie mogli tego dostać. Starszy od Bruna o minutę Iwo jest superwrażliwym chłopcem i pamiętam doskonale, że wręcz krzyczał do ekranu, płakał, że nie mógł Arka wyciągnąć. Teraz się cieszą. Babcia nauczyła ich dopingować i jest OK. A: Najbardziej się ucieszyli, widząc ostatnio, jak mama z tatą przeprowadzała wywiad. Radość ponoć była przeogromna.
Nie byliście lekko przerażeni, gdy okazało się, że będziecie mieli bliźniaki? A: Przerażenie to może złe słowo, ale pamiętam moment, gdy Daria przyjechała po badaniu USG i kiedy już miała pewność, że będą bliźniaki… Wcześniej zapewniała, że jeśli potwierdzi się wstępny scenariusz, to się po prostu zabije… D: Czasem z człowieka wychodzi głupol i to był taki właśnie moment. Przecież bardzo długo czekaliśmy na dzieci, walczyliśmy o nie, wymodliliśmy je. Tymczasem na USG lekarz mówi, że pierwszy to na pewno chłopak, a drugi… I się zaczęło. Lekko zatrwożona poradziłam mu, by na pewno dobrze sprawdził, bo mam już w domu męża, dwa psy, wiem też, że jedno z bliźniąt to na pewno chłopak, więc jeśli jeszcze drugie okaże się mężczyzną, to… No i potwierdził: chłopak! Wyszłam z gabinetu, byłam sama i zwyczajnie się rozryczałam. Zatelefonowałam najpierw do przyjaciółki, ponieważ nie chciałam od razu dzwonić do Arka, by przekazać mu swoją złość. Zaczęłam się skarżyć przez łzy, gdy usłyszałam, jaka jestem durna i powinnam wiedzieć, że syn to najlepsza rzecz, jaka może się zdarzyć matce. Miała rację. A: Kiedy w końcu Daria zadzwoniła do mnie z wiadomością o dwóch chłopcach, akurat wracałem z treningu w Ząbkach. Nie miałem wówczas klubu, trenowałem gościnnie na Dolcanie dzięki uprzejmości trenera Roberta Podolińskiego. No więc wracałem z Ząbek do Ursusa, gdzie mieszkamy, a znalazłem się na… Żoliborzu. Sam nie wiem, jak to się stało, ale tak miałem w głowie zamieszane po tej rozmowie. Musiałem ostro nawracać.
Święta spędzicie raczej w domu czy może jakaś Tajlandia lub Malediwy? D: W domu. Będą rodzice Arka i moi, natomiast w drugi dzień świąt przyjadą znajomi i przyjaciele. Ja należę do ludzi, którzy lubią, jak coś się dzieje i jest głośno, lecz zauważyłam, że z upływem lat to nastawienie mi się zmienia. Nawet gdy dzisiaj dostajemy zdjęcia od znajomych piłkarzy, którzy niemal nazajutrz po zakończeniu rundy biorą kurs na ciepłe kraje, to w pierwszym odruchu pojawia się zazdrość, że też bym chciała posiedzieć na piasku i nic nie robić. A potem dopiero się reflektuję, że tak naprawdę to wcale nie, bo marzę tylko o tym, by być w domu. Żeby się po prostu nabyć, nasiedzieć, nadrobić wszystkie zaległości, by móc w końcu pomyśleć o tych świętach, policzyć, ile muszę pierogów nalepić…
Własnoręcznie? D: Jasne, uwielbiam to. Rodzina Arka jest bardzo pierogolubna. Pamiętam, że kiedy organizowałam święta w Larisie i przyjechał między innymi jego brat, to wystartowałam od trzystu sztuk i nic nie zostało. A: Przy okazji mojego brata, to dodam, że jego syn jest moim chrześniakiem, a urodził się tego samego dnia co ja, dokładnie w moją osiemnastkę. Na początku miał straszny zapał do piłki, teraz już mu przeszło…
Popatrzył na chrzestnego i zrezygnował? A: Być może. Bardziej kręci go deskorolka, jakieś skate’owskie klimaty, lubi nagrywać różne filmiki… D: Może niedługo będzie bliżej ciotki, bo zainteresował się już telewizją: jak działa wóz transmisyjny, praca operatorów itd. Zabrałam go ostatnio na mecz, by się z tym zapoznał, i widzę, że połknął bakcyla. A: Wracając jednak do kuchni, to czasem trudno mi zrozumieć, ale żona po prostu odpoczywa między garnkami. Zastanawiam się, co ona tam robi, stojąc pięć czy sześć godzin, a Daria zwyczajnie to lubi. Namiętnie piecze na przykład ciasta. W pierwszej lidze mieliśmy układ, że jak wygrywaliśmy, to wiozłem ciasto od niej do szatni, dla całej drużyny. Daria pod tym względem jest mistrzynią.
Co z prezentami? Robicie listę czy nastawiacie się na niespodzianki? A: Ja niestety nigdy nie potrafię czekać. Jak już zrobię jakiś prezent, to muszę go natychmiast wręczyć. Nie jestem w stanie utrzymać języka za zębami i zawsze coś wychlapię. Z tym jest problem. Natomiast dla mnie i tak najpiękniejszym prezentem, którego nic nie przebije i który otrzymałem przeszło dwa lata temu od żony, są dwa cudowne łobuziaki… D: Namawiam Arka coraz częściej, że mogę dorzucić mu jeszcze jeden prezencik tego typu, ale jakoś nie przejawia na razie entuzjazmu.
Noworoczne postanowienia? D: To głównie ja. Instytucja przedszkola, którą po prostu uwielbiam, daje nam możliwość na nowo poukładania sobie czasu wolnego. Dlatego uznałam, że mam wreszcie sposobność zrobić coś dla swojego zdrowia. Czas ucieka, organizm się zmienia, szybciej się męczę, wolniej regeneruję, a ostatnie dwa lata plus ciąża były naprawdę męczące. Dlatego chcę odbudować zdrowie. Więcej ruchu, sportu, zdrowego wysiłku plus jakieś regularne badania kontrolne. A: No i w końcu trzeba pomyśleć o bazie z prawdziwego zdarzenia, czyli domu, w którym chcielibyśmy osiąść. Mamy co prawda mieszkanie w Warszawie własne, ale trudno byłoby je zaadaptować na potrzeby sporej rodziny. D: Odkąd jesteśmy rodzicami, mieszkaliśmy właściwie tylko w domach. Najpierw zaraz po porodzie u moich rodziców, potem poleciałam z maluchami do Arka na Cypr, teraz wynajmujemy dom w Bełchatowie. W bloku się męczyliśmy. Teraz jest kawałek ogródka, wszystko ogrodzone, czujemy się bezpiecznie, gdy myślimy o dzieciach.
A jak w ogóle się poznaliście? D: Mecz Amica – Wisła we Wronkach. Ja siedziałam na tzw. stołkach, czyli studiu usytuowanym nieopodal, może dwa metry od ławki rezerwowych, na której z kolei siedział Arek. Zaczepiał mnie wzrokiem, co strasznie mnie denerwowało. Pech polegał na tym, że moim gościem i rozmówcą był Maciej Szczęsny, świetnie Arkowi znany, więc czuł się swobodniejszy w tych zaczepkach. W czasie off-ów, kiedy mikrofon dotarł do Marcina Burkhardta, Arek również jemu przeszkadzał, bo cały czas nawijał mu makaron na uszy i Bury nie mógł nic sensownego powiedzieć. Byłam kompletnie wyczerpana, ponieważ to były bodaj czwarte stołki w ciągu pięciu dni, on mi wcale nie ułatwiał pracy. Boże, jeszcze ten wytatuowany, głupi Malarz, który wcale nie pomaga – myślałam sobie. A: Potem w ramach przeprosin była kawka, wymiana numerów telefonów, a po dwóch tygodniach wybrałem się pociągiem do Warszawy. Odwaliłem się elegancko, jakbym szedł do kościoła. Chciałem zabłysnąć, pokazać, jaki ładny pan piłkarz przyjechał do stolicy. A Daria wróciła akurat z meczu żużlowego i… trochę się zawiodłem. Bo otworzyła mi drzwi ubrana w dres, koszulkę, z mokrymi włosami, podczas gdy ja liczyłem na jakieś wyjście do eleganckiej knajpy. No ale tak to się właśnie zaczęło. D: Szybko jednak przeszliśmy do konkretów. W maju się poznaliśmy, a w sierpniu pojawił się pierścionek zaręczynowy. Byliśmy gotowi natychmiast wziąć ślub, tyle że nagle pojawiła się oferta z Xanthi, więc zaczął się płacz i machanie przy bramie. A: Plany ślubne musieliśmy odłożyć, na szczęście w Grecji, z bożą pomocą, ułożyło się wszystko po mojej myśli. Gdyby bowiem przed wyjazdem ktoś powiedział mi, że trafię w końcu do Panathinaikosu Ateny i zostanę wybrany na najlepszego bramkarza ligi przed Andoniosem Nikopolidisem, uznałbym go za wariata. W Polsce ciągnęła się przecież za mną łatka faceta, który zaliczył strasznego klopsa w meczu z Groclinem. W Grecji zacząłem wszystko z czystą kartą. Postawiono na mnie, czego w naszym kraju akurat nie doświadczyłem, a bronić przecież już wówczas potrafiłem.
Lubicie na siebie nawzajem patrzeć w pracy? A: Daria każe mi wyłączać telewizor, gdy lecą jakieś powtórki z jej wywiadami, bo uparła się, że nie lubi swojego głosu. Ja jednak lubię jej słuchać i na nią patrzeć. Ona z kolei ogląda moje mecze, bo wytyka mi błędy. Aż tak? D: Arek jest bardzo samokrytyczny, może nawet aż czasami za bardzo. Ode mnie zaś wymaga bezwzględnej szczerości. Skoro więc widzę, że ewidentnie w jakimś meczu nie idą mu wykopy z piątki, to komunikuję mu to natychmiast. Zresztą wiedziałby doskonale, gdybym skłamała. A oglądać go w pracy? Powtórki lubię, kiedy wiem, że był dobry wynik, dobrze mu poszło, nie spotkał się ze słupkiem, jest cały i zdrowy. Na żywo strasznie się denerwuję, zwłaszcza przed telewizorem. Gdy jestem przy bocznej linii, jest mi trochę lżej, ponieważ mam wrażenie, jakbym miała większą kontrolę nad sytuacją, co oczywiście jest bzdurą. Nie zmienia to jednak faktu, że za każdym razem, kiedy rywal pojawia się z piłką gdzieś koło 30 metra, przechodzą mi dreszcze po łopatkach. A: A propos błędów, to żona również mnie pyta, jak wypadła przed kamerą, tyle że ja jej wiele wytknąć nie mogę. Jest perfekcjonistką, stara się do każdego występu maksymalnie dobrze przygotować. Lubi to robić godzinami, czyta wszystko od deski do deski. Przy czym wcale nie stara się ode mnie wyciągnąć tajemnic szatni. Jeśli nawet coś wie, to nigdy się z tym nie zdradzi. Ale wie rzadko, bo ja mimo wszystko rzeczy, które dzieją się w drużynie między zawodnikami, staram się do domu nie znosić. Tak jest zdrowiej. D: Natomiast jego zdanie jest dla mnie bardzo ważne, bo jest specyficznym widzem. Niby jesteśmy telewizją dla kibiców, ale też sportowcy lubią nas oglądać. Chcę zatem wiedzieć, jak oni odbierają nasz produkt.
Wspólne występy przed kamerą was krępują? A: Rozmawialiśmy ostatnio po jednym z meczów i było to tak naprawdę pierwsze nasze wystąpienie na żywo od czasu, gdy jesteśmy małżeństwem. D: Bałam się, że jeśli zacznę rozmowę dokładnie tak, jak sobie wymyśliłam, to nie wyjdziemy z tego, bo dopadnie nas atak śmiechu. Chciałam powiedzieć, że bardzo przypomina mi faceta, którego zdjęcie noszę w portfelu. Ale potem wyobraziłam sobie, że Arek zacznie się śmiać tym swoim tubalnym śmiechem i to mnie rozwali. Zrezygnowałam. A: I tak powstrzymywałem się od śmiechu, gdy zaczęła mnie w końcu przepytywać. Dziwnie się czułem, ponieważ w domu rzadko zwracam się do niej po imieniu, raczej bardziej czule: skarbie lub kitko, więc teraz mnie to śmieszyło. Ale wypadło w sumie fajnie, dotarły do nas w każdym razie wyrazy sympatii i najważniejsze, że było profesjonalnie. D: No nie, miało być o meczu, a ty wyskoczyłeś nagle, czy będzie kolacja w domu… Ale faktycznie, wiele osób czekało na nasz wspólny wywiad. Nawet kiedy ostatnio rozmawiałam z Henningiem Bergiem, zapytał mnie, czy już zrobiłam wywiad ze swoim bramkarzem. Właściwie długo się broniłam przed taką rozmową. Blisko było już po meczu w Białymstoku. Kolega z nc+ namawiał mnie, bym brała Arka przed kamerę, bo dobrze wtedy bronił. Wymyśliłam sobie, że OK, ale pod warunkiem że telewidzowie wybiorą go na Plusa meczu. Wybrali Michała Maka…
To prawda, że żona lepiej rozpoznaje piłkarzy w polskiej lidze? A: Na pewno tak było zaraz po moim powrocie z Grecji, kiedy miałem kilkuletnią przerwę od polskiego futbolu. Teraz już wiele nadrobiłem, jest jeszcze na szczęście wielu piłkarzy, których kojarzę sprzed wyjazdu z Polski, choć nie powiem, czasem bywa trudno, bo zdarzają się zawodnicy na przykład z rocznika 1998, a dla mnie takiego rocznika… nie ma. Inna sprawa, że wśród tych młodych są perełki, jak Bartek Drągowski, bramkarz Jagiellonii. Kiedyś na Twitterze pochwaliłem go trochę, ponieważ widać, że nie tylko dobrze broni, ale też jest fajnym chłopakiem, niezepsutym, niezmanierowanym, a grzeczność i szczerość biją mu z twarzy. No i zaskoczył mnie. Kiedy wychodziliśmy na rozgrzewkę z tunelu przed meczem Jagi z GKS, podszedł do mnie i mówi: Dziękuję panu za ten wpis. Cóż, poczułem się staro, ale mimo wszystko było to sympatyczne. Powiedziałem mu, by dalej tak pracował, a polska piłka, nawet reprezentacja, będzie miała z niego pożytek. D: Ale Arek naprawdę świetnie ogarnia polską ekstraklasę, ogląda bardzo dużo meczów w tygodniu.
A żużel? A: Dla Darii to wielka miłość, ale mnie do pewnego czasu w ogóle nie kręcił. No bo co? Głośno, jeżdżą w kółko, skręcają tylko w lewo. Tyle że pewnego razu Daria zabrała mnie na Grand Prix, do Cardiff, na zamknięty stadion. Z ręką na sercu powiem, że oglądałem zawody z otwartą buzią. Adrenalina niesamowita. Bardzo mi się spodobało. Dziś lubię obejrzeć ten sport choćby w telewizji, nawet nie Grand Prix, ale zwykły mecz ligowy. I to niekoniecznie wtedy, kiedy Daria prowadzi studio.
A własne motocykle posiadacie? A: Boję się motorów. Nie kręcą mnie. Bezpiecznie czuję się w samochodzie. Staram się przy okazji trzymać z dala od motorów moich chłopców, by czasem nie złapali po mamie bakcyla. Nie wytrzymałbym nerwowo, widząc ich na torze. Piłka? Jeśli tylko będą chcieli, proszę bardzo. Ale bez ciśnienia. D: A mnie kręcą motory jak najbardziej. Tylko że już dawno temu Arek wymógł na mnie obietnicę, że jeśli nie będę musiała, to żebym pod żadnym pozorem nie wsiadała na motor. I wówczas mu to przyrzekłam. A myślę, że dziś pewnie bym spróbowała. Wtedy jednak, gdy się poznaliśmy, miałam 25 lat, może nawet mniej… A: Na pewno mniej, teraz masz przecież 26… D: No tak, zapomniałam… W każdym razie, gdyby nie jego obawy, na pewno bym kupiła motocykl. Dwa razy próbowałam na żużlowym. Raz przewiózł mnie Jacek Krzyżaniak i po tej przejażdżce jeszcze bardziej wzrósł mój szacunek do żużlowców, a drugi raz spróbowałam już samodzielnie. Tyle że nie przypominało to prawdziwej jazdy, bo nie było mowy na przykład o złożeniu się na łuku. Stwierdziłam, że to nie jest coś, co mogą wykonywać zwykli ludzi. Nie chciałabym też, aby ten sport towarzyszył mojej rodzinie. Zdaję także sobie sprawę, ile nerwów muszą tracić żony żużlowców. Podziwiam je, kiedy oglądają z trybun jeżdżących swoich mężczyzn. Te wszystkie kraksy…
Żużlowcy z najwyższej półki różnią się od piłkarskich gwiazd? D: Tak, ale to wynika z odmiennej specyfiki sportu. Są maksymalnie skupieni na speedwayu, żyją ciągle w drodze. Natomiast nie mają żadnych oporów, by spotkać się z dziennikarzami, jeśli o to chodzi. Natomiast marketingowo są daleko w tyle w porównaniu z futbolistami. Mam wrażenie, że piłkarze są bardziej świadomi symbiozy z mediami, zdają sobie sprawę, że mikrofon czy kamera coś im dają. Żużel wciąż się tego uczy. Bruno i Iwo, Michał i Mateusz, w otoczeniu Arkadiusza Malarza nie brakuje bliźniaków. Prześladują mnie, ale nie może być w tym przypadku, skoro nawet urodziłem się pod znakiem Bliźniąt. Poza tym mam świetny, regularny kontakt z braćmi Żewłakowami. Z Michałem występowaliśmy wspólnie w lidze greckiej i mocno się wtedy zaprzyjaźniliśmy. Z kolei gdyby nie Marcin, to pewnie nie trafiłbym do Bełchatowa. Ale wszyscy bliźniacy, których spotkałem na swojej drodze, są fantastycznymi ludźmi. Na Cyprze poznałem braci Paixao. Z Marco występowałem w jednej drużynie, natomiast Flavio grał wówczas w Iranie i odwiedzał brata. W ten sposób się poznaliśmy. Są super. Osobiście nie mam kłopotów z ich odróżnieniem, ale już Daria czasem nie daje rady. Ostatni mecz jesieni graliśmy we Wrocławiu. Już w tunelu Marco zapowiedział, że zapakuje mi dwie bramki. Trafił raz, no to oczywiście Flavio musiał uzupełnić dorobek, by rachunek się zgadzał. Napisałem im na Instagramie, że zemsta będzie słodka i czekam już na play-offy. No i wreszcie moje dwa dzieciaki, czyli Maczki. Jestem ich piłkarskim tatą, ale przez pierwszy tydzień miałem problem z odróżnieniem od siebie. Teraz nie ma już szans, by mnie zagięli… Chociaż raz im się udało. Postanowili razem z Darią mnie wkręcić w pewną historię.
Często macie takie pomysły? A: To raczej żona w tym przoduje. Ja jestem ostrożniejszy. Zastanawiam się, czy może się nie obrazi, czy nie będzie jej przykro. Taka dobrota jestem, ale jak się okazało, niepotrzebnie. Myślę, że niedługo jednak wypalę, bo sporo się we mnie skumulowało. Najbardziej spektakularna była właśnie wkrętka z Darią i Makami. Oj, weszli mi na ambicję. Dopiero gdzieś po miesiącu wyszło szydło z worka i tylko dlatego, że Daria puściła farbę, bo Maczki nic nie powiedzieli.
Jakieś szczegóły? A: Chodziło o historię z bramkarzem Michaelem Gspurningiem, z którym rywalizowałem o miejsce w bramce Skody Xanthi. Mieliśmy dobry kontakt, ale był oczywiście moim konkurentem. Dopiero jak odszedłem do PAO, to on zaczął bronić regularnie i miał nawet świetny sezon w Xanthi. D: Długo myślałam nad tym kawałem. Zadzwoniłam do Michała Maka, wykradając numer z aparatu Arka, powiedziałam mniej więcej, o co chodzi, i kazałam im myśleć nad strategią. Mieliśmy kilka opcji, ale żadna mnie nie przekonała. I nagle wpadłam na pomysł z tym Gspurningiem. Sprawdziłam, że wciąż szuka klubu, i wymyśliliśmy z Maczkami historię, że niby ma przejść do Bełchatowa. Oni zagadnęli Arka jakby nigdy nic po treningu, czy słyszał, że ten Austriak przyjeżdża, czy zna go itd. No i się zaczęło. Arek przeglądał internet, sprawdzał, szukał potwierdzenia, łyknął jak świeżą bułę.
Macie jakieś zawodowe przesądy? D: Ja właściwie nie. Jedynie co, to zawsze muszę być perfekcyjnie przygotowana do programu. Kilka razy miałam sen. Ktoś mnie wyciąga i mówi, że za godzinę wchodzę na antenę, mam czas tylko na przejazd. Albo śni mi się, że jestem spóźniona, bo audycja już trwa. Wtedy budzę się z krzykiem. A: Za to u mnie pod tym względem jest ciekawiej. To, że nie golę się dwa dni przed meczem, to pikuś. Ale na przykład nie założę nigdy nowych rękawic, jeśli ktoś przede mną miał je na ręku. Jak tylko zobaczę, że ktoś je przymierza, to dla mnie są już do wyrzucenia. Sam muszę ich dotknąć, wyprać itd. Nigdy nie przekraczam linii bramkowej na rozgrzewce. Jak mamy trening strzelecki, to nie sięgam piłki z siatki. Jeśli już, to zawsze staram się jedną nogę zostawić przed linią. Nigdy też nie wychodzę na murawę przed meczem wyjazdowym, by zwiedzić boisko. Ostatnio we Wrocławiu koledzy wrócili do szatni, gdzie oczywiście jak zwykle zostałem, i mówią, że bracia Paixao mnie szukali i dziwili się, że mnie nie ma. Trudno, pogadaliśmy z braćmi dopiero po meczu. Jeszcze kilka drobniejszych przesądów by się znalazło…
Idole w pracy? D: Mam kilka takich osób. Podziwiam Tomka Smokowskiego i Andrzeja Twarowskiego. To są zwierzęta telewizyjne. Pierwszy sprawia wrażenie, jakby całą tę wiedzę po prostu miał, jakby nigdy nie musiał nic robić, przygotowywać się, po prostu siada i mówi. Z kolei Twaro przed nagraniem jest kłębkiem nerwów, zaraża nimi otoczenie, by nagle jakby nigdy nic usiąść spokojnie za stołem i wówczas nikt nie ma prawa się domyślić, jak jeszcze przed chwilą szalał. Podziwiam też Paulę, czyli Paulinę Czarnotę-Bojarską, za umiejętność nawiązania rozmowy z każdym. Choćby gadka w ogóle się nie kleiła, to zawsze wyciągnie temat, którym zaczepi rozmówcę.
Praca w telewizji to przypadek czy marzenie? D: Jedno i drugie. Do telewizji trafiłam z tęsknoty za żużlem, na którym się wychowałam w Bydgoszczy. Po maturze przyjechałam do Warszawy i zastanawiałam się nad wyborem studiów – dziennikarstwo czy lingwistyka. Wybrałam pragmatycznie. Wiedziałam, że jeśli będę chciała w przyszłości zająć się językami i tłumaczeniami, to potrzebować będę papieru. Dziennikarstwa można się natomiast nauczyć w praktyce. Po pierwszym roku studiów byłam umordowana. Brakowało mi stadionu żużlowego. Nauka i nauka, nic więcej. Wtedy udałam się do telewizji Canal Plus z nadzieją, że może się przydam… Dziś nie wyobrażam sobie już siebie w innej pracy. Inna sprawa, że praca w telewizji nie lubi zbyt wielu zmarszczek, więc kto wie…
To fajne uczucie spotkać swojego dawnego idola z boiska lub toru? D: A jakże! Pracowałam już w Canal Plus, kiedy do Bydgoszczy przyjechał gościnnie Sam Ermolenko. Miałam zrobić z nim wywiad. Boże, z Ermolenko, którego oklaskiwałam i którego imię wykrzykiwałam z trybun kilkanaście lat wcześniej. A tu nagle Sam wita mnie w amerykańskim stylu jak starą, dobrą kumpelę. Rozpłakałam się. A: Ja się nie rozpłakałem na widok swojego idola, ale nie tylko go spotkałem, lecz nawet z nim trenowałem. Jako 17-latek zostałem włączony do szerokiej kadry Polonii Warszawa, gdzie z Robertem Gubcem podpatrywaliśmy Macieja Szczęsnego, Mariusza Liberdę i Piotra Wojdygę. Ten pierwszy był od zawsze moim idolem. Wpatrzony byłem w niego jak w obraz. Później przez chwilę był moim trenerem w Świcie, Amice i muszę powiedzieć, że naprawdę wiele mu w życiu zawdzięczam. Nigdy nie przełamałem bariery, by zwrócić się do niego: Maćku. Zawsze: Trenerze. Niektórzy się dziwią, on sam proponował mi, byśmy mówili sobie po imieniu, ale jakoś nie potrafiłem i chyba ze względu na szacunek nigdy tego nie zrobię.
Pewnie dzieci zabierają wam teraz cały wolny czas, ale kiedy już go trochę znajdziecie, to co najbardziej lubicie robić? D: Ja lubię z Arkiem pomilczeć. A: To prawda. Kumple mówią, że byli na fajnym filmie ostatnio. A ja na to, że też byłem, ale ostatnio w 2005 roku… Dlaczego? Taki przykład. Niedawno maluchy położyły się wcześnie spać, w domu była mama, więc Daria namawia, byśmy wyskoczyli do kina. Mówię jej: Szczerze? Wolę z tobą poleżeć na łóżku, pogadać, poprzerzucać pilotem kanały, nadrobić czas, który uciekł w tygodniu.
Poza sportem jakieś hobby? D: Dla mnie kuchnia. Nie oglądam co prawda programów typu „Top Chef” etc., ale jako panienka robiłam to namiętnie. Najczęściej w nocy głupia włączałam telewizor i szybko robiłam się głodna, więc jadłam… Wydaje mi się jednak, że idealnym połączeniem byłyby dla mnie występy w telewizji, gdzie się na ekranie gotuje. Tak, tam bym się chętnie sprawdziła. A: Jeżeli już szukać jakiegoś hobby, to w moim przypadku są to muzyka i tatuaże. Myślę, że nie przesadzam z nimi, bo jestem zwolennikiem tatuowania wyłącznie rąk. Nogi, klatę czy plecy zostawiam w spokoju, natomiast na rękach sobie nie żałuję. Aha, jeszcze chłopcy. Iwo i Bruno to też moje wielkie hobby. D: Mnie jeszcze kręci psychologia sportu. W drodze na mecz, w pociągu lub samochodzie, pochłaniam książki na ten temat. Później sprawdzam na Arku, czy teorie idą w parze z praktyką.
Sprawdzają się? D: Bardzo często. Jest chyba przypadkiem… książkowym. Znacie przykłady podobnych związków jak wasz? D: W redakcji nc+ jest Bartek Ignacik, którego żona jest zawodową tenisistką. Klaudia ma bardzo dużo wyjazdów w roku, jej kalendarz jest niezwykle upakowany, a mają roczną córeczkę, przy której siłą rzeczy wiele obowiązków spada właśnie na Bartka. Radzą sobie doskonale. A: No, ale zaraz, są jeszcze Iker Casillas i Sara Carbonero…
Duży klub interesuje się pomocnikiem Legii. Trwają rozmowy transferowe!
Niewykluczone, że wkrótce z Legii odejdzie środkowy pomocnik. Meczyki informują, że 20-letni Maxi Oyedele może trafić do Szachtara Donieck, który zajmuje obecnie 3. miejsce w lidze ukraińskiej.
Polski napastnik zmieni klub. Duży transfer wewnątrz Ekstraklasy!
Wkrótce dojdzie do hitowego transferu wewnątrz Ekstraklasy. Z GKS-u Katowice do Widzewa Łódź przejdzie 25-letni napastnik, Sebastian Bergier – informują Meczyki.