Polski bramkarz utknął na drugim końcu świata. Odsłania kulisy
Od wtorku w Republice Vanuatu dochodzi do regularnych trzęsień ziemi. Najsilniejsze odnotowano pierwszego dnia, a różne źródła mówią o magnitudzie od 7,4 do 7,8. O przeżyciach i trudnej sytuacji na miejscu opowiada Filip Majchrowicz, bramkarz Górnika Zabrze, który nie może się wydostać z wyspy.
Paweł Gołaszewski
Gdzie obecnie przebywasz?
Jestem w hotelu w Republice Vanuatu. Generalnie poleciałem do Australii, do Sydney, ale wspólnie ze znajomymi wybraliśmy się na kilkudniową wycieczkę na Vanuatu. Jest ze mną moja narzeczona, a także kilku przyjaciół. Dzisiaj mieliśmy o 15 mieć lot powrotny do Australii, ale wszystkie samoloty są odwołane.
Co się stało?
We wtorek około 13.00 naszego czasu (3.00 czasu polskiego) doszło do trzęsienia ziemi. Różne źródła podają różne wartości – od 7,4 do 7,7 w skali Richtera, co było bardzo odczuwalne, wręcz straszne. Cały czas dochodzi do trzęsień, nawet godzinę temu (rozmawiamy w czwartek o 13.00 czasu polskiego) znowu wszystko się trzęsło – w okolicach 5 stopni w skali Richtera. W zasadzie codziennie koło godziny piątej ziemia się trzęsie.
Co robiłeś w momencie, kiedy było to najsilniejsze trzęsienie?
Byliśmy na wycieczce po dżungli, skakaliśmy ze skał do wodospadu, a po kilku minutach, kiedy już wracaliśmy rozpoczęło się trzęsienie: słychać było dziwny dźwięk, coś jak burza, ale taki bardziej głuchy. Nagle zobaczyliśmy, że ziemia zaczęła się trząść. Miałem wrażenie, że za chwilę się pode mną rozpadnie. Nie potrafię tego opisać. Nie można było wykonać żadnego ruchu, ani do przodu, ani do tyłu. Wszystko trzaskało, obawiałem się, że jakieś drzewo się na nas przewróci. W pewnym momencie wielka skała zbita z ziemią zaczęła zjeżdżać w naszą stronę. Na szczęście udało nam się odskoczyć. To był najbardziej stresujący moment, ponieważ istniało realne zagrożenie życia.
Jak teraz funkcjonujecie?
Hotel, w którym mieszkamy, również został uszkodzony. Kiedy tu wróciliśmy, wszystko było poprzewracane, leżało na ziemi, ściany popękane. Baliśmy się wchodzić do pokojów, ponieważ czuliśmy niebezpieczeństwo. Nie mogliśmy zamykać drzwi, do wczoraj wieczorem nie mieliśmy wody w łazienkach, do teraz nie mamy ciepłej wody – z kranów leci tylko zimna, czarna. Są bardzo długie przerwy w dostawach prądu, siedzieliśmy godzinami po ciemku. Dostajemy wodę trzy razy dziennie, głównie do posiłków, które są przygotowywane z tego, co mieli w zapasie, bo uzupełnianie żywności również jest w tym momencie wstrzymane. Przesiadujemy głównie w lobby, tu mamy internet, choć jest on niestabilny, ale dzięki temu mam kontakt z najbliższymi w Polsce. Kiedy przyjeżdżają służby po ludzi z innych krajów, na przykład dzisiaj w nocy zabrano ludzi z Fidżi i Nowej Zelandii, to musisz być od razu gotowy do wyjazdu.
Jaki macie plan? Co dalej?
Jestem w stałym kontakcie z ambasadorem RP w Sydney. Robi co może, aby nam pomóc, ale za dużo nie może. Żaden kraj z Unii Europejskiej nie posiada samolotu na Pacyfiku, aby nas ewakuować. Jutro ma dojść do spotkania pomiędzy UE, a Australią. Na początku mieli nas wziąć, później jednak nie, panuje duża dezinformacja. Na nic nie możemy liczyć, musimy czekać i być cierpliwi, choć stresu jest cały czas bardzo dużo. Lotnisko jednak też zostało dotknięte, bo choćby pas startowy był pęknięty, nie działały bramki, był problem z łączeniami. Wiem, że Francuzi zostali ewakuowani do Nowej Kaledonii. Stamtąd do Australii jednak też się jest trudno dostać. W teorii mam 28 grudnia lot z Sydney do Polski i mam nadzieję, że uda się wrócić.
Mieszkam w Cali trzesienia ziemi to normal. Nie panikuj pajacu