Pochodzący z Brazylii Cacau odbierając upragniony niemiecki paszport usłyszał od kolegi z drużyny, że musi mieć teraz również niemieckie imię i wobec tego zostanie… Helmutem.
ZAMKNIJ
MACIEJ IWANOW
Piłkarskie szatnie obfitowały w wiele nieszablonowych pseudonimów. Przeglądu ciekawych przydomków nie można zacząć inaczej niż od dwóch najsłynniejszych, wręcz ikonicznych. Franz Beckenbauer to Kaiser. Jego pozycja w niemieckiej piłce była i jest niepodważalna i mimo iż zbierały się w ostatnich latach ciemne chmury nad jego wizerunkiem, to na zawsze będzie Cesarzem. Wbrew pozorom sukcesy boiskowe nie miały nic wspólnego z przydomkiem. Istnieje kilka wersji cesarskiej genezy. W 1969 roku w finale Pucharu Niemiec pomiędzy Bayernem a Schalke Beckenbauer był niemiłosiernie wygwizdywany przez kibiców Koenigsblauen po tym jak sfaulował ich idola Reinharda Libudę, znanego jako Król Westfalii. Lider Bayernu w odpowiedzi przez 40 sekund żonglował piłką pod sektorem fanów zespołu z Gelsenkirchen. Reporterzy chcieli przebić królewski status Libudy, więc wymyślili cesarza. Przydomek żył swoim życiem, ale ugruntował się dwa lata później, kiedy Bayern pojechał do Wiednia na mecz towarzyski z tamtejszą Austrią. Beckenbauer dał się sfotografować przy popiersiu cesarza Franciszka Józefa. Zdjęcie podpisano później w gazecie jako „Fussballkaiser”, czyli Piłkarski Cesarz.
Jego kolegą z drużyny był legendarny Gerd Mueller. Znany jako Bomber, a po świetnych występach w reprezentacji już jako Bomber der Nation, czyli Bombowiec Narodu. Sam pseudonim został zaczerpnięty z artykułu pewnej szkockiej gazety, w której porównano go do sztukasa, niemieckiego bombowca z czasów II wojny światowej. Co ciekawe, na początku opinia publiczna krytykowała ten wybór. Jak na ironię sam Mueller zawsze obawiał się latania samolotem. Podczas kariery piłkarskiej po każdym locie wkładał do kieszonki w koszuli 100 marek, które potem przekazywał na cele kościelne. Na początku w Bayernie dostał od ówczesnego trenera Zlatko Cajkovskiego inne przezwisko – Mały, gruby Mueller. Przy 176 centymetrach wzrostu przyszły supersnajper ważył bowiem 90 kilogramów. Na szczęście szybko doprowadził się do porządku.
Pozostając w bawarskich klimatach nie można nie wspomnieć o Paulu Breitnerze, którego nazywano Afro-Paule. Ksywkę dostał oczywiście ze względu na bujną fryzurę. Oprócz genialnej gry była jego cechą charakterystyczną. Do tego spora broda, ale jej się akurat na jakiś czas pozbył, gdy w 1982 zaczął reklamować piankę do golenia. Czupryna Breitnera doczekała się nawet wzmianki w piosence zespołu Die Aerzte zatytułowanej „Der Afro von Paul Breitner”. W Bayernie grał także Franz Roth ochrzczony mianem Bulle, czyli Byk. Nietrudno zgadnąć, że z powodu swojej nieustępliwej gry i boiskowego charakteru. Uli Hoeness kiedyś dla klubowej strony opisywał swojego byłego kolegę następująco: „Na treningu nosiłem ochraniacze goleni, bo wiedziałem, że jeśli Franz byłby na mnie zły, to zmiótłby mnie aż na żużlową bieżnię. Każdy trening był dla mnie walką o przetrwanie”.
W historii Bundesligi wielu było czarnoskórych piłkarzy. Najmocniej w pamięci kibiców zapisał się Blondie – Gerald Asamoah. Dlaczego tak go nazwano? Przezwisko wymyślił w przypływie typowego dla siebie poczucia humoru menedżer Schalke Rudi Assauer. Błyskawicznie przyjęło się na trybunach. Asamoah dla „Stadt Spiegel”: „Na moim pierwszym obozie treningowym w Schalke staliśmy razem z Bueskensem obok odbywającej się konferencji prasowej. Nagle słyszę, że ktoś krzyczy: Blondie! Mówię do Mike’a, żeby szedł, bo ktoś go woła. Ale Rudi Assauer powiedział, że chodzi mu o mnie. Wszyscy dziennikarze to podchwycili… Nie miałem z tym żadnego problemu”.
W Berlinie również nie narzekali na brak pseudonimów. Thomas Haessler to legendarny Icke, co w berlińskim dialekcie oznacza – Ja. Andreas Neuendorf, a raczej Zecke, był z kolei kleszczem. Swoją ksywkę dostał w Leverkusen od Ulfa Kirstena – nawiasem mówiąc zwanego Murzynem ze względu na kruczoczarne włosy i południową karnację, ale w aktach Stasi Kirsten miał kryptonim Knut Krueger, ale to już inna historia. W każdym razie Kleszcza wymyślił Kirsten. Neuendorf musiał udać się do szpitala z powodu ukąszenia na jednym z treningów, a gdy wrócił, Kirsten przywitał go słowami: „Kleszcz jest z powrotem!”. Neuendorf nie był nawet świadomy jaka fala się właśnie rozpoczęła. Odtąd wszyscy tylko tak go nazywali. W wywiadzie dla gazety „Morgenpost” opowiadał też, że już nawet nie reagował, gdy ktoś zwracał się do niego Andreas. Nawet trenerzy mówili Kleszcz, a Huub Stevens podobno nie znał jego prawdziwego imienia. Neuendorf tak się przyzwyczaił do nowego pseudonimu, że zapragnął mieć go w dowodzie osobistym i na koszulce. Argumentował to przypadkiem Marcelinho, który naprawdę nazywał się Marcelo dos Santos. Władze były jednak nieubłagane: zgodnie ze statutem można było wówczas nosić tylko prawdziwe nazwisko lub… pseudonim artystyczny. Neuendorf wykorzystał lukę i z pomocą żony namalował kilka obrazów olejnych, które potem zlicytował na klubowej stronie. W rezultacie Zecke zostało uznane jako pseudonim artysty i od 2002 roku widniało już oficjalnie na koszulce. Neuendorf, który do niedawna był jeszcze trenerem młodzieży w Hercie, tak w magazynie „11 Freunde” wspominał ten okres: „Mieli do mnie mówić trenerze. Czasami wymsknął się kleszcz jednemu czy drugiemu. Ale właściwie jest mi to obojętne – dopóki mnie słuchają i wykonują polecenia mogą nazywać mnie nawet Dieter, Hans-Juergen czy Jochen. Tylko nie Andreas – tak może mówić do mnie tylko matka”.
Bramkarze to specyficzna pozycja. Popularna opinia głosi, że trzeba mieć trochę nie po kolei w głowie, żeby stanąć między słupkami. Nic dziwnego, że wielu golkiperów w Niemczech dorobiło się oryginalnych przezwisk. Olivera Kahna znamy na przykład jako Tytana od czasu fenomenalnych występów na mistrzostwach świata w 2002 roku. Sepp Maier to Kot z Anzing. Anzing to malutka miejscowość w Bawarii, gdzie Maier mieszkał przez ponad 30 lat. Pseudonim zawdzięczał oczywiście nie temu, że gonił swego czasu kaczkę na stadionie, ale niesamowitemu refleksowi i kociej wręcz zwinności. Oliver Reck grający przez lata w Werderze Brema i Schalke dorobił się mało śmiesznej (na pewno dla niego) ksywki Pannen-Oli, którą można przetłumaczyć jako Oli-Awaria. Trzeba jednak przyznać, że była uzasadniona. Mimo że na przestrzeni lat był generalnie solidnym bramkarzem, to jednak miał tendencję do poważnych wpadek. Najsłynniejszą była chyba bramka samobójcza z Bayernem… Natomiast Raimond Aumann, bramkarz tegoż Bayernu w latach 1982-94 dostał przydomek Balu – zniemczoną wersję imienia sympatycznego niedźwiedzia z „Księgi dżungli”, gdyż we wczesnych latach w klubie miał problemy z wagą. Ostatnio głośno było o Gerrym Ehrmannie – żywej legendzie Kaiserslautern – gdy został zwolniony z tego klubu. Ehrmann jak mało kto zasłużył na swój pseudonim Tarzan. Jego muskulatura (uprawiał bodybuilding) przypominała króla dżungli. Z kolei ikona Borussii Dortmund – Wolfgang de Beer, który był związany z tym klubem od 1986 roku, to zwykły Teddy. W młodości regularnie był wybierany do reprezentacji regionu. Trener, który musiał zapamiętać wiele nazwisk, przeczytał De Beer, a później stwierdził, że będzie go nazywał po prostu Teddy. Pseudonim utrzymał się do dziś.
Podobną historię miał Stefan Beinlich, były piłkarz między innymi Bayeru Leverkusen, Herthy i Hansy Rostock. Gdy był juniorem Dynama Berlin było tam już dużo Stefanów i Steffenów, więc ówczesny szkoleniowiec zadecydował, że Beinlich będzie od tej pory Paule. – Nikt się tak nie nazywa, a przynajmniej nie w NRD – argumentował. Ośmioletniemu Stefanowi pomysł się nie spodobał. Jak opowiadał w wywiadzie dla portalu NDR – po decyzji uciekł do domu z płaczem.
Niektóre pseudonimy to wynik przegranych zakładów, jak np. Tiger Stefana Effenberga. Chyba wszyscy pamiętamy jego oryginalną fryzurę z tygrysem, która pojawiła się w 1994 roku. Effe przegrał wtedy zakład w popularnym talk-show Thomasa Gottschalka „Wetten, dass…?” Przy fryzurach chwilę zostaniemy. Michael Zorc, obecny dyrektor sportowy Borussii Dortmund i legenda klubu jest znany jako… Susi. W 1978 roku trafił do BVB jako 16-latek i nosił dość długie włosy. Z miejsca dziewczęcym imieniem ochrzcił go kolega z drużyny Rolf Ruessmann. Do dziś kibice Borussii z sympatią nazywają go właśnie tak. Swoją drogą lepsza ksywka Susi niż… Gonzo, jak za plecami mówiono o byłym trenerze Hannover 96 Mirko Slomce. Z powodu dość dużego nosa porównano go do postaci z Muppetów. Przez fryzurę: loczki i wczesną siwiznę swój przydomek dostał także Rudi Voeller. Tante Kaethe czyli Ciocia Kaethe. Autorem był jego współlokator z czasów gry w Romie – Thomas Berthold. Jak żartował – ponoć przypominał mu jego ciotkę. Voeller zawsze był ulubieńcem kibiców. Tylko Frank Rijkaard nie uszanował świętości jego loków…. Sam Voeller próbował walczyć z wizerunkiem „miłej, starszej pani”, ale nieskutecznie.
Na koniec kącik muzyczny. Thomas Broich, były piłkarz między innymi Borussii Moenchengladbach i 1. FC Koeln dostał ksywkę Mozart po tym jak kolega usłyszał muzykę klasyczną dobiegającą z jego samochodu. Odbiło się to potem na jego karierze, bo często zarzucano Broichowi, że jest zbyt miękki, był też zbyt dużym intelektualistą jak na piłkarza. Zresztą sam pseudonim to nieporozumienie, bo Broich wyjaśnił swego czasu w wywiadzie dla „11 Freunde”, że muzyki klasycznej owszem słucha, ale akurat nie Mozarta. Pamiętacie scenę, gdy na boisku starli się Lothar Matthaeus i Andreas Moeller, a ten pierwszy zaczął przesuwać rękami po twarzy jakby ocierał łzy. Lothar w telewizji Deutsche Welle potem wyznał: – Graliśmy w Dortmundzie, a Andy znowu upadł i lamentował. No i zrobiłem ten znak: przestań płakać, ty bekso!
Moeller był znany z tego, że nie radził sobie z twardą grą. Nazywano go różnie, w zależności od stadionów: płaczek, maminsynek, ale chyba najlepszym przezwiskiem było Heintje. Heintje był holenderskim piosenkarzem, który czasy świetności przeżył jako dziecięca gwiazda. No i do tego jeden z jego największych hitów brzmiał: „Nie powinnaś płakać”. W ten sposób Andy został Heintje – szydera absolutnie pierwsza klasa.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 21/2020)
Bundesliga nie dla Polaka? Jest konkretne zainteresowanie
Po siedmiu latach przerwy, Hamburger SV wrócił do Bundesligi. Pomocnikowi hamburczyków, Łukaszowi Porębie prawdopodobnie nie będzie jednak dane występować w najwyższej klasie rozgrywkowej w Niemczech.
Zaskakujące wieści z Niemiec. Polak wróci do byłego klubu?
Tymoteusz Puchacz wciąż pozostaje bez klubu, po tym jak z jego usług zrezygnował Holstein Kiel. Możliwe jednak, że reprezentant Polski dalej będzie występował w Niemczech.