Przejdź do treści
Od bohatera do zera

Ligi w Europie Serie A

Od bohatera do zera

Wiadomo nie od dziś, że futbol uczy pokory. Wczoraj byłeś mistrzem i wzorem do naśladowania, dziś jesteś workiem ziemniaków przerzucanym z jednego miejsca w drugie. Jak Francesco Acerbi.



Na Euro 2020 był pierwszy po Giorgio Chiellinim, który z racji fizycznych ograniczeń potrzebował wsparcia. Kapitan reprezentacji Italii przegrał z kontuzją w pierwszej połowie drugiego meczu mistrzostw, zabrakło go w trzecim, przyszła faza 1/8 finału i nadal znajdował się na liście nieobecnych.

Prawie jak Zanetti

Należało się spodziewać, że Roberto Mancini wypełni powstałą lukę Alessandro Bastonim z Interu, młodym i zdolnym, o którym złego słowa nie dało się powiedzieć. A jednak selekcjoner postawił na Acerbiego, który w odróżnieniu do młodszego kolegi nie cieszył się tak dużym zaufaniem kibiców. Szybko rozwiał wszelkie obawy i okazał się godnym zastępcą. A kiedy boski Giorgio stanął na nogi, to w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku cofnął się na ławkę, z której już nie zrobił kroku w przód. I tak na złoty medal odebrany 11 lipca 2021 roku na Wembley zapracował i zasłużył bardziej niż ktokolwiek zakładał.

W wieku 33 lat i przed startem sezonu 2021-22 musiał mieć poczucie pełnej satysfakcji. Wiodło mu się na obu polach: klubowym i reprezentacyjnym. W Lazio, gdzie szykował się do trzeciego sezonu, z miejsca stał się generałem defensywy, trener Simone Inzaghi ślepo mu ufał, wiedział, że zawsze można było na niego liczyć. Do 20 stycznia 2019 kontynuował passę, rozpoczętą 18 października 2015 roku w Sassuolo (tam też dokonał się przełom w jego karierze), kolejnych rozegranych meczów ligowych. Uzbierał ich 126 z rzędu, 149 licząc wszystkie rozgrywki. W całej historii Serie A tylko Javier Zanetti pociągnął dłużej, bo do 137 w Serie A i 162 generalnie. Acerbiego zatrzymała czerwona kartka w Neapolu.

Minęły trzy lata od tamtego zdarzenia i Włoch z Argentyńczykiem zbliżyli się nie tylko w statystykach, ale i w realu. Jeden w charakterze letniego transferu last minute trafił do Interu, gdzie drugi cieszy się statusem nietykalnego i dostojnego wiceprezydenta. Trudno jednak uznać, zaledwie rok po mistrzostwach Europy, żeby ten ruch – bądź co bądź do wicemistrza Italii i faworyta do scudetto – stanowił sportowy awans dla stopera. Co więc takiego się wydarzyło w poprzednim sezonie?

Po pierwsze zmienił się trener. U Maurizio Sarriego nadal grał dużo, lecz to nie było to samo, co u Inzaghiego. Inne zadania, inne oczekiwania, trudniej szło przestawienie na tory myślenia oryginalnego szkoleniowca. Po drugie – kulały wyniki, za co w największym stopniu winiono defensywę. 58 goli straconych ustawiło Lazio pod tym względem na 10 miejscu w lidze, z tak dziurawą defensywą atak na pierwszą czwórkę, a z takimi ambicjami rzymianie przystępują do każdego sezonu, musiał zakończyć się fiaskiem. To i tak dziwne i zarazem nieznaczne pocieszenie, że na mecie udało się wyprzedzić dość szczelnie zamkniętą Romę Jose Mourinho.

Prawie jak junior

Jako dowódcy departamentu defensywnego Acerbiemu mocno dostawało się także za innych, ale to ciągle nie oznaczało degradacji. Aż nadszedł 24 kwietnia i mecz z Milanem. Dla Lazio sprawa prestiżu i sprawdzian siły sojuszu z Interem. Kibice obu klubów od lat sympatyzują ze sobą i podstawienie nogi drugiemu mediolańskiemu klubowi w wyścigu po mistrzostwo zostałoby bardzo dobrze odebrane w niebiesko-czarnej części stolicy Lombardii. 1:0 dla gospodarzy do przerwy wskazywało, że życzeniom stanie się zadość. W drugiej połowie Olivier Giroud wyrównał, a Acerbi nie zdążył za podającym do Francuza Rafaelem Leao. Gorsze nastąpiło później. Po dośrodkowaniu w pole karne, na tyle niezdarnie odbił piłkę głową, że podał ją do Zlatana Ibrahimovicia, który strącił do Sandro Tonalego i ten z bliska ustalił wynik na 2:1. Na dziejące się nieszczęście Acerbi patrzył z pozycji siedzącej, bo przy swojej złej interwencji stracił równowagę. Jak już się podniósł, to nie było czego bronić, a jeden z fotoreporterów uwiecznił jego minę. I właśnie o to był najgłośniejszy raban: Acerbi się uśmiechał.

Kibicom Lazio nie trzeba było niczego więcej, żadnych usprawiedliwień, żadnych słów, wystarczał ten jeden obrazek, pod którym umieścili podpis następującej treści: Acerbi był szczęśliwy, że Milan wygrał, taki miał plan, zrealizował go i dlatego czuł satysfakcję. Znaleźli głównego winowajcę, któremu postanowili nie darować. Miłość i szacunek zastąpiła ślepa nienawiść. Atakowali go we wszelkich dostępnych kanałach. Co zrozumiałe najmocniej i najwytrwalej w mediach społecznościowych. Na Stadio Olimpico wyczytywaniu jego nazwiska podczas prezentowania składów towarzyszyło głośne buczenie. Stało się coś nieodwracalnego i należało temu zaradzić.

Natomiast oceniając na chłodno, Acerbi oczywiście zawalił tamten mecz, ale z pewnością nie zrobił tego umyślnie. Uśmiech pojawił się na jego twarzy jako emocja i grymas wynikające z niedowierzania, że mógł popełnić błąd niczym początkujący junior, a jego drużyna stracić gola w tak śmiesznych okolicznościach.

Prawie jak Nesta

Rozpoczęły się przygotowania do nowego sezonu i od pierwszego ich dnia niedawny lider był jawnie separowany od reszty. Kibice go nie chcieli, odcięli się trener Sarri i prezydent Claudio Lotito. Czuło się, że jest na wylocie. Jednak mijały tygodnie i nic konkretnego w jego sprawie się nie działo. Najbardziej zainteresowany Inter niby chciał, ale zwlekał, bo miał swoje przynajmniej trzy racje.

Po pierwsze – nie po to pożegnał Andreę Ranocchię, który przeniósł się do Monzy, uznając, że był za drogi w utrzymaniu jak na swój wiek, żeby w jego miejsce zatrudnić obrońcę starszego (wprawdzie tylko o 6 dni) i lepiej zarabiającego (o 400 tysięcy euro, a łącznie 2,2 miliona). Po drugie – czekał na rozwój wypadków z Milanem Skriniarem, na którego atak za 70 milionów euro przypuściło Paris SG, który ostatecznie udało się odeprzeć. Sprzedaż Słowaka wymagałaby sprowadzenia uznanego nazwiska. Po trzecie – liczył się z głosem swoich kibiców, a ten był jednoznaczny: – Za Acerbiego, dziękujemy. Nie chcemy go.

Podobnie jak kibice Lazio, mieli go za zdrajcę. Kwietniowy uśmiech stanowił namacalny dowód tej postawy, inne znajdowały się w biografii piłkarza. Krótko, bo krótko, ale od lipca 2012 do stycznia 2013 roku był zawodnikiem Milanu, następnie wymienionym z Chievo Werona na Kevina Constanta. Dziewięć lat temu wszedł w najtrudniejszy okres w życiu. Jeśli wtedy nie załamał się, tylko rzeczywiście stał silniejszy, to trudno przypuszczać, żeby złamał się teraz. Tym bardziej że nawet w małym procencie nie jest tak słabym obrońcą, jak przedstawiają go zajadli wrogowie z trybun.

Po rozczarowaniu związanym z pobytem w Milanie (łącznie 10 meczów), krótkim przystanku w Chievo, na testach medycznych w Sassuolo dowiedział się o nowotworze jądra. Musiał poddać się operacji, którą przeprowadzono w lipcu 2013 roku. Trzy tygodnie później wznowił treningi, trzy miesiące później zadebiutował w nowych barwach. W grudniu tego samego roku jeszcze raz spadł mu sufit na głowę. Testy antydopingowe wykazały wynik pozytywny, co nie miało nic wspólnego z branymi lekami. W międzyczasie rak znów dał o sobie znać. Czekała go trzymiesięczna chemioterapia. Wtedy całe Włochy kibicowały mu w walce z chorobą, życzyły powrotu do zdrowia i na boisko. Był przykładem dla innych. Wydał książkę pod tytułem „Wszystko dobrze”, w której opowiadał, jak choroba zmieniła jego życie i podejście do zawodu. Nie prowadził się dobrze, zarywał noce, nadużywał alkoholu. Załamał się po odejściu z Milanu, gdzie wierzyli w jego talent i nieprzypadkowo obdarowali go numerem 13, czyli spadkiem po Alessandro Nescie. Nie udźwignął tego i poszedł w tango. Myślał o rzuceniu futbolu. Wraz z diagnozą przyszło otrzeźwienie. Na boisku pojawił się we wrześniu 2014 roku i cały czas szedł w górę aż do tegorocznego kwietniowego meczu z Milanem, po którym stracił dobrą reputację. Jeszcze raz okaże się nie lada twardzielem, jeśli zdoła naprawić ją w Interze i przekonać do siebie jego wrogo nastawionych kibiców.

Happy end

Letnie mercato anno domini 2022 w Serie A należało do obrońców. Na podbój MLS z Turynu wyleciał Chiellini. Za nikogo nie zapłacono więcej niż Juventus za Gleisona Bremera z Torino. Nikogo też nie sprzedano drożej z Serie A niż Matthijsa de Ligta. W Neapolu ze łzami w oczach żegnali Kalidou Koulibaly’ego i ze zdziwieniem przypatrują się świetnym początkom Koreańczyka Kim Min-Jae. Do łez wzruszenia Samuela Umtitiego doprowadzili fani Lecce, którzy zgotowali mu królewskie powitanie na lotnisku. Milan z Schalke 04 wziął Malicka Tiawa, który urodził się w Niemczech, ale ma w żyłach senegalsko-fińską krew. Właściwie, gdzie nie spojrzeć, tam nowe postaci w centrum defensywy i wraz z nimi ciekawe historie do opowiedzenia. Happy end uspokoił nastroje w Lazio. Miejsce Acerbiego zajął Andrea Romagnoli z Milanu, który miłość do obecnego klubu manifestował od dziecka. Jak więc takiego nie pokochać od pierwszego wejrzenia?

TOMASZ LIPIŃSKI


Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 44/2024

Nr 44/2024