Liverpool – wyciśnięte cytryny
Przez dwa triumfalne sezony The Reds grali iście rock and rollowy futbol. Rzeczywiście było intensywnie, ostro, do przodu, na cały piec. A teraz piłkarze się zmęczyli. Są jak wyciśnięte cytryny, wszystko robią o tempo albo i dwa wolniej, niż wtedy, gdy wygrywali Ligę Mistrzów bądź sięgali po mistrzostwo Premier League. Najbardziej dojmująca zmiana zaszła w grze obu ocznych obrońców: Trenta Alexandra-Arnolda oraz Andy’ego Robertsona, którzy są cieniami samych siebie, naprawdę bez cudzysłowu.
Obecnie Liverpool ma ponad 20 punktów straty do liderującego Manchesteru City i kilka do czwartej Chelsea. Zwycięstwo w Champions tej edycji wydaje się najłatwiejszą drogą do startu w kolejnej. Należy oczekiwać i od piłkarzy, i od trenera, że staną na głowie, by przejść Real, że pokażą coś niezwykłego.
Tylko czy są to oczekiwania realistyczne? Zastanawiające jest, co robi Juergen Klopp wobec spadku formy fizycznej u podopiecznych, otóż nie robi w zasadzie nic. Trenerzy, których zespoły dopada kryzys, wpadają w dołek formy, zaczynają na ogół kombinować ze składem bądź systemem, natomiast Niemiec czeka aż zły czas się skończy. Jego zespół cały czas gra w systemie 1-4-3-3, roszady w składzie dokonują się według schematów używanych od dawna, więc doskonale znanych rywalom. Mówiło się po odejściu Cristiano Ronaldo z Realu, że największym błędem była próba grania bez niego takiego futbolu, jaki grano z nim. Otóż to samo można dziś powiedzieć o Liverpoolu: po utracie sił przez zawodników Klopp chce nadal sposobu gry wymagającego pełnej pary od wszystkich. Wyniesionemu pod niebiosa trenerowi jakby zabrakło inteligencji, zdolności stworzenia planu B.
Nadal ataki opierają się na ruchliwości i szybkości całego tercetu napastników. Tyle że Salahowi i Mane, choć strzelają sporo goli, wena nie dopisuje jak ongiś. Z Jotą na środku zespół dąży do bramki rywali bardziej na wprost, z Firmino więcej kluczy. Nie nadążają boczni defensorzy, co osłabia siłę uderzeniową. Środkowi pomocnicy są też o tempo spóźnieni i brakuje ich pod polem karnym rywali.
Największa zmiana na niekorzyść zaszła jednak w grze obronnej, gdzie kluczowe okazały się kontuzje stoperów. Bez Van Dijka to nie ten sam zespół – to jasne. W dodatku pomocnicy nie zamykają równie skutecznie przedpola. Wskutek tego wszystkiego ekipie z Anfield przydarza się mnóstwo dziwnych nieszczęść pod własną bramką.
Udane starcia z Lipskiem i zwycięstwo do zera z Wolves w ostatnim meczu przed pauzą reprezentacyjną dają nadzieję na udaną wiosnę. Może jednak Klopp miał rację, nie dokonując rewolucji, lecz grając na przeczekanie?
LESZEK ORŁOWSKI
TEKST UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (14/2021)