Listkiewicz: Węgrzy zrobili duże postępy
– Węgierska kadra jest obecnie oczkiem w głowie premiera Victora Orbana, więc zawodnicy we wtorek będą chcieli zasłużyć sobie na pochwały – przyznaje w rozmowie z portalem PilkaNozna.pl Michał Listkiewicz.
PilkaNozna.pl: Nie od dzisiaj wiadomo o pańskich bardzo mocnych związkach z Węgrami. Jak Pan ocenia szanse reprezentacji Polski we wtorkowym starciu z „Madziarami”?
Michał Listkiewicz: Gdyby mecz odbywał się dwa lata temu powiedziałbym, że Polska jest zdecydowanym faworytem. Węgrzy jednak przez kilkanaście ostatnich miesięcy zrobili duże postępy. Do zespołu weszło wielu zawodników, którzy zdobyli brązowy medal Mistrzostw Świata do lat 20 w Egipcie. Mają bardzo dobrego i charyzmatycznego trenera, za którym zawodnicy by w ogień poszli i który jest dla piłkarzy kimś w rodzaju ojca.
Jednak mimo stałych postępów Węgrom nie udało się zakwalifikować nawet do baraży o Euro 2012.
W całym kraju było to dość spore rozczarowanie, że nie udało się zająć chociażby tego drugiego, premiowanego barażami miejsca. Tym bardziej jednak będą chcieli pokazać, że na tym Euro mogliby coś ugrać. Łatwo nie będzie. Ważny jest także inny kontekst. Węgrzy nadal mają taką zadrę, że walkę o prawo organizacji Euro 2012 przegrali właśnie z nami. Tym bardziej, że oni startowali po raz trzeci, a my pierwszy. Można się więc spodziewać, że podejdą do tego meczu bardzo poważnie. Reprezentacja piłkarska jest obecnie oczkiem w głowie premiera Victora Orbana, więc pewnie będą chcieli zasłużyć sobie na pochwały.
Wszyscy patrzymy na mecz z Węgrami przez pryzmat tego, co w piątek stało się we Wrocławiu. W starciu z Włochami praktycznie nie istnieliśmy. Zespół będzie więc pałał żądzą zmycia tej plamy.
Tak, ale trzeba pamiętać, że Węgry to nie jest tej klasy drużyna co Włochy. Tym bardziej, że u naszych rywali zabraknie dwóch bardzo ważnych piłkarzy. Mam nadzieję, że piątkowy mecz będzie swoistym pocieszeniem po ostatnim meczu, bo tam niestety nie wypadło to najlepiej. Już nawet nie mówię o wyniku, ale o tym, że Włosi byli naprawdę dużo lepsi od nas.
Polak, Węgier dwa bratanki?
Jest to taki najbardziej tradycyjny mecz, najbardziej tradycyjny rywal, z którym możemy się spotkać. Trzeba pamiętać, że pierwszy mecz międzypaństwowy w historii zagraliśmy właśnie z nimi. Wiele razy nam pomogli. Jak trzeba było zagrać sparing, to czasami na telefon nawet przyjeżdżali. Mam więc nadzieję, że nastroje po tym meczu będą lepsze, chociaż nie ukrywam, że drugą drużyną, jakiej kibicuje, są właśnie Węgrzy. Rzecz jasna z wyjątkiem meczów, gdy grają z Polską.
Piłkarze, piłkarzami, ale ze swojej roli powinni wywiązać się także kibice. W ostatnich meczach w Gdańsku, Lubinie i oczywiście Wrocławiu tego dopingu dla kadry praktycznie nie było.
Mam nadzieję, że tym razem fani dopiszą, bo po piątku mogą być trochę zniechęceni. Niepokoi mnie jednak to, że następuje pewien rozdźwięk. Wszyscy pamiętamy przecież, że nawet jak przegrywaliśmy na mundialach w Korei i Niemczech, kibice byli cały czas z drużyną. Na meczu z Kostaryką w 2006 roku graliśmy już o nic, ale mimo tego doping z trybun był wspaniały.
Chyba bardzo łatwo znaleźć winnego całej tej sytuacji…
Moim zdaniem PZPN bezwzględnie powinien w tej sytuacji wykonać jakiś gest. Wysunąć rękę do kibiców. Nie można okopywać się na swoich pozycjach i zamykać się w wieży z kości słoniowej. Trzeba zacząć dialog, jakąś rozmowę.
Polski Związek Piłki Nożnej podejmowanymi przez siebie decyzjami nie ułatwia sobie jednak życia. Chcą dobrze, ale wychodzi jak zawsze.
Osobiście radziłbym prezesowi Lato, żeby przyszyć te orzełki na koszulki. Co prawda nie wiem, jak to wszystko wygląda w umowach sponsorskich, ale to są mecze towarzyskie i nikt nam niczego nie może zabronić i nikt na pewno nas nie ukaże. Ja bym się bardzo cieszył, gdyby na mecz z Węgrami nasi piłkarze wybiegli z orzełkiem na piersi. Wierzę w to, że prezes podejmie właściwą decyzję.
PZPN tłumaczy wyrzucenie orzełka z koszulek szukaniem nowych źródeł zdobywania pieniędzy i koniecznością utrzymania wielu reprezentacji. Czy za Pana kadencji był z tym jakiś problem? Czy pojawiały się podobne pomysły?
Były pomysły, ale to głównie dotyczyło chęci opanowania jakoś dzikiego handlu koszulkami. Jak dobrze wiemy, ludzie sprzedają trykoty reprezentacji Polski ze stolików czy łóżek polowych. Bez jakiejkolwiek kontroli. Natomiast zmiany nie mogą odbywać się taką drogą, którą obecnie wybrano.
Związek ma swoje pomysły, ale nie zabolało Pana trochę to, że żaden z piłkarzy grających w kadrze nie powiedział otwarcie, że coś tu jest nie tak? Nikt nie wyszedł do mediów i nie stwierdził „Chcemy powrotu orzełka”.
Niektórzy coś tam próbują przemycić między wierszami, ale to jest tak, że piłkarze są pracownikami związku i muszą być lojalni. Nie może jednak być tak, że ktoś się będzie na kogoś obrażał, tylko trzeba usiąść i spokojnie porozmawiać. Ja popieram działania związku, bo jeśli ktoś szyje sobie takie koszulki w piwnicy, a potem sprzedaje je pod stadionem, PZPN na tym traci.
Wróćmy jeszcze na moment do bardzo słabego dopingu na meczach reprezentacji. Czy nie powinno być tak, że miasta-gospodarze powinny dostawać specjalną pulę biletów z zastrzeżeniem, że kibice klubu z tego właśnie miasta byliby zobligowani do prowadzenia dopingu? Czy jest to możliwe do wykonania?
Oczywiście, że tak. Tak właściwie być powinno, że władze miasta otrzymują taką pulę i sprzedają ją lub nawet rozdają wśród swoich mieszkańców. To wszystko z pewnością mogłoby zachęcić do przychodzenia na stadion.
rozmawiał Grzegorz Garbacik
Piłka Nożna