Kierownicy, czyli ludzie do zadań specjalnych. Jak wygląda piłka z ich perspektywy?
Swego czasu pewien trener klubu z Dolnego Śląska stwierdził, że autokar po meczu wyjazdowym uprzątnąć ma… kierownik drużyny. Inną osobę pełniącą w przeszłości tę funkcję celnicy przyłapali na przewożeniu podrobionych ciuchów z Turcji. Osobliwych anegdot związanych z pracą ludzi na tym stanowisku znaleźć można mnóstwo.
Jakub Żubrowski
Filip Trokielewicz
Kiedy po raz ostatni media sportowe szerzej rozpisywały się na temat któregoś z kierowników drużyn? Dość szerokim echem odbiło się w środowisku niedawne odejście Jarosława Krzoski z Wisły Kraków. A wcześniej? Pewnie trzeba cofnąć się o dekadę. W sezonie 2014-15 Legia Warszawa ukarana została walkowerem za to, że w meczu z Celtickiem Glasgow na placu gry pojawił się Bartosz Bereszyński, który nie odpokutował zawieszenia. Stołeczni pożegnali się z marzeniami o Lidze Mistrzów, a ówczesna kierowniczka Marta Ostrowska zrezygnowała z pracy.
Kierownicy z reguły pozostają niezauważeni. A jeżeli już się o nich mówi, okoliczności zazwyczaj nie należą do najszczęśliwszych. I to błąd, bo parafrazując tekst z kultowej komedii „Miś”: znakomita większość to porządne chłopy.
„ZAŁATWIACZE”
Są takie zdania, które każdy z nas kiedyś usłyszał. Padały z ust mamy, taty czy kogokolwiek innego. „Beze mnie wszyscy byście zginęli” – średnio raz w tygodniu powiedzieć mogą kierownicy. Zakres ich obowiązków jest naprawdę duży. To na barki tych ludzi niejednokrotnie spadają wszystkie problemy organizacyjne w drużynie, których rozwiązać nie są w stanie inni członkowie sztabu. – Trzymamy pieczę nad całą logistyką przy meczach. Znacznie więcej pracy jest przy okazji spotkań wyjazdowych, gdyż musimy wybrać hotel, a także wynegocjować odpowiednią cenę. Do tego dochodzą inne kwestie, takie jak między innymi dogranie godziny, o której będziemy wyruszać w trasę. Istotny jest też kontakt z klubowym dietetykiem i wybór posiłków, jakie będą jedli piłkarze – opowiada jeden z kierowników ekstraklasowej ekipy. – Przed spotkaniem pojawiamy się wcześniej, żeby wraz z fizjoterapeutami rozłożyć sprzęt. Przygotowujemy szatnię, aby piłkarze przyszli już na gotowe. Uczestniczymy też w spotkaniu z sędziami.
Organizacja dnia meczowego to jedynie część zadań, które leżą w kompetencjach kierowników. Przy okazji transferów na świeczniku są zwykle dyrektorzy sportowi, prezesi oraz trenerzy, którzy odpowiadają za skauting i pozyskanie danego gracza. Swój udział w tym przedsięwzięciu na końcowym etapie mają jednak także kierownicy. – Zajmujemy się wszelkiego rodzaju papierologią związaną z ruchami. Między innymi uprawnieniem zawodnika do gry w Extranecie lub FIFA Transfer Matching System. Zdarza się, że zagranicznym piłkarzom trzeba pomóc przy sprawach związanych z pozwoleniem na pobyt oraz pracę w Polsce. Mamy znajomych w lokalnych urzędach, którzy pomagają załatwić niezbędne zezwolenia. Następnie przedstawiamy zawodnikowi oferty mieszkań. Do tego dochodzi wszelkiego rodzaju formalności związane z bieżącym funkcjonowaniem zespołu – rozliczanie sprzętu albo zamawianie nowego. Współpracuje też z marketingiem przy wyborze koszulek na nowy sezon – opowiada nasz rozmówca.
Co więcej, nieraz w kuluarach dowiedzieć się można, że kierownicy musieli zająć się dziećmi piłkarzy na czas treningu – ich gabinety zamieniają się w żłobki czy przedszkola. Niejednokrotnie słyszy się o tym, że kierownicy szukają opiekunek dla dzieci piłkarzy bądź załatwiają sprawy w szkołach. To praca 24 godziny na dobę, robota dla kibiców, niejeden przeciętny zjadacz chleba dałby sobie spokój.
DEPARTAMENT SPRAW OSOBLIWYCH
Bywa, że kiedy piłkarze zimą wylatują na zagraniczne obozy, kierownicy udają się na nie samochodami. Ma to wymiar ekonomiczny, ponieważ klub oszczędza na przetransportowaniu ciężkiego sprzętu treningowego, ale też logistyczny, albowiem czasem na miejscu własne auto może się do czegoś przydać. – Często jest tak, że celnicy wiedzą, że jesteśmy pracownikami jakiegoś klubu. Zwykle liczą na jakieś upominki – mówi były kierownik jednej z ekstraklasowych drużyn. – Pamiętam, że któregoś razu spędziliśmy trzy godziny na przejściu granicznym pomiędzy Bułgarią a Turcją, bo podejrzewano nas o przemycanie papierosów. Jak już sprawdzili, że jedziemy z akcesoriami treningowymi, chcieli od nas piłkę. Kiedy wracaliśmy, celowo pochowaliśmy przedmioty, o które mogliby nie prosić. Tyle że oni kazali nam rozładowywać cały samochód. Najśmieszniejsze jest jednak, że znaleźli dwie siatki, które przekazali nam przedstawiciele zarządu klubu. Nie wiedzieliśmy, co się w nich znajduje. Okazało się, że podrobione ciuchy. Musieliśmy dać piłkę celnikom, żeby nas puścili! – przytacza historię kolejny z naszych rozmówców.
Anegdoty dotyczące ciuchów przewożonych z Turcji to dla wielu chleb powszedni. To jedna z najpopularniejszych destynacji, które na wakacje wybierają Polacy. Jak się okazuje, dla niektórych ananasów z piłkarskiej szatni to także łakomy kąsek: – W Turcji jeden chłopak nakupował ciuchów za kilkanaście tysięcy złotych i pakował wszystkim do walizek, a także upychał je do skrzyń ze sprzętem. Bał się, żeby go nie oskarżyli, że wywozi na handel – wtóruje inny kierownik.
Obozy przygotowawcze to kopalnia barwnych historii, lecz proza życia piłkarskiej szatni przynosi wiele anegdot także na co dzień. – Jednego z zawodników owinęliśmy całego folią, wrzuciliśmy do windy w hotelu i zjechał na parter. Ludzie byli w szoku, chcieli wzywać pomoc. On tam na dole się wczuł i udawał trupa! Innym razem zabraliśmy kluczyki do auta trenerowi przygotowania fizycznego, owinęliśmy folią i dorobiliśmy lufę. Jak piłkarze wyszli na trening, samochód wyglądał jak czołg! – opowiada ze śmiechem nasz rozmówca.
– Zawsze jeździliśmy na stadion kilka godzin przed meczem, żeby przygotować szatnię. Pamiętam, że pewnego razu w Gdańsku zamówiliśmy taksówkę na stadion. Podjechał starszy pan z grubymi jak denka szklanej butelki okularami. Na początku nic nie wzbudzało naszych podejrzeń, ale pod koniec kursu zaczął wygadywać dziwne rzeczy – wspomina były kierownik pewnej ekipy z Małopolski. Najpierw mówił, że on dalej nie przejedzie, ponieważ nie da rady pojechać po schodach – to dało nam do myślenia. Potem chcieliśmy, aby podpisał się pod fakturą i okazało się, że ten pan niedowidział. Masakra. Teraz się możemy pośmiać, ale wtedy byliśmy w szoku.
Ciekawie wygląda niekiedy współpraca z zagranicznymi zawodnikami. Szczególnie piłkarze z Afryki potrafią być bohaterami interesujących anegdot. – Mieliśmy w zespole zawodnika z Senegalu, który wyjechał na urlop do Dubaju, jednak miał później problem z wizą i powrotem do Polski. Sam byłem na wakacjach, a musiałem załatwiać w konsulacie, żeby wpuścili go w końcu na samolot. Przed wyjazdem mówiliśmy mu, że musi załatwić sobie nową wizę, a on potem grał głupa, że o niczym nie wiedział. Finalnie spóźnił się na początek przygotowań – mówi jeden z kierowników – Kiedyś grał też u nas Chorwat, który przyjechał nowym Range Roverem na letnich oponach w zimie, a śniegu było po kostki. Pod stadionem przydzwonił w słup. Trzeba było załatwić, żeby na lawecie na szybko zmienili opony, bo w przeciwnym razie nie dostałby środków z ubezpieczenia. Co gorsza, zapłacił jedynie za opony, a nie chciał za robociznę. Stwierdził, że on przyjechał tu grać w piłkę i go to nie obchodzi.
Słuchając różnych opowieści, momentami naprawdę można złapać się za głowę. Tym bardziej, że to jedynie niewielki wycinek rzeczywistości, której doświadczają kierownicy. Sztaby szkoleniowe są dziś w Ekstraklasie rozbudowane, liczą zazwyczaj kilkunastu członków. Często jest jednak tak, że gdy kierownika z jakiegoś powodu chwilowo zabraknie, organizacja życia drużyny staje się problematyczna – nikt nie wie, w co włożyć ręce. Druga strona medalu jest taka, że praca tych ludzi to nie tylko absurdy, ale cała masa pozytywnych historii. Zdarza się, że gracze, z którymi kierownicy mieli dobre relacje, robią krok naprzód i wyjeżdżają na Zachód. Później w gabinetach na ścianach wiszą koszulki. To prezenty dla kiera, dowód wdzięczności za poświęcany czas. Bo bez nich niejedna szatnia faktycznie mogłaby zginąć.