Jak przeprowadzić transfer trenera w polskiej piłce? Odsłaniamy kulisy
Okno transferowe zawsze elektryzuje. Przymiarki i pogłoski dostarczają mnóstwo emocji. Zazwyczaj jednak dotyczą one tylko piłkarzy. Ruchy transferowe trenerów są sporadyczne, a w warunkach ekstraklasowych zdarzają się raz na kilka lat. Dlaczego tak się dzieje?
Zdecydowana większość ruchów transferowych na polskim rynku funkcjonuje na zasadzie transakcji bezgotówkowych. Nasze kluby szukają zawodników bez kontraktów, którzy będą mogli zmienić pracodawcę na zasadzie wolnego transferu. W letnim oknie transferowym ekstraklasowicze sprowadzili 158 nowych piłkarzy (nie liczymy powrotów z wypożyczenia), na których wydano 9,535 mln euro (dane na podstawie portalu Transfermarkt.de). To daje średnią na poziomie nieco ponad 60 tysięcy euro na zawodnika, czyli bardzo niską. PKO Bank Polski Ekstraklasa nie jest ewenementem na skalę światową, bowiem na podobnych zasadach funkcjonuje większość lig na świecie.
DŻENTELMEŃSKA UMOWA
Kwoty wydane przez kluby PKO Bank Polski Ekstraklasy nie rzucają na kolana. Nasza liga jest dopiero 37. na świecie pod względem wydatków w letnim oknie transferowym. Wyprzedzają nas między innymi ekstraklasy z Norwegii, Węgier czy Rumunii. Znaleźć tanio, najlepiej za darmo i sprzedać drogo – taka maksyma zazwyczaj towarzyszy dyrektorom sportowym czy prezesom w przypadku piłkarzy.
A jak jest z trenerami? Praktycznie zawsze, kiedy klub rozgląda się za nowym szkoleniowcem, na biurka najważniejszych osób trafiają życiorysy trenerów bezrobotnych. Zdarzają się też sytuacje, kiedy agenci polecają szkoleniowców z innych lig, niższych klas rozgrywkowych, którzy mają kontrakty, ale w zasadzie mogą je rozwiązać i przeprowadzić się do PKO Bank Polski Ekstraklasy, która jest przecież marzeniem wielu.
Jeszcze inni mają zapisane specjalne klauzule, które gwarantują odejście do innego klubu. Te zapisy dotyczą szczególnie asystentów, którzy chcą rozpocząć pracę na własny rachunek i są gotowi porzucić dotychczasowe miejsce pracy, gdzie pełnią rolę w cieniu, na rzecz projektu, w którym będą pierwszoplanową postacią.
Podobnie się stało w przypadku Dawida Szwargi. Asystent Marka Papszuna w Rakowie Częstochowa ma cały czas obowiązujący kontrakt pod Jasną Górą, ale po zakończeniu rundy jesiennej zmieni miejsce pracy. Po 34-latka zgłosiła się Arka Gdynia, która zaproponowała mu funkcję pierwszego trenera. Do przeprowadzki dojdzie 1 stycznia, kiedy wygaśnie prawnie umowa z Rakowem. Pierwszoligowiec załatwi całą transakcję na zasadzie transferu bezgotówkowego, ale to wynika z ustaleń pomiędzy wszystkimi stronami. Kiedy Szwarga zgodził się na pełnienie funkcji asystenta w tym sezonie w ekipie Medalików, zagwarantował sobie – w ramach dżentelmeńskiej umowy – że jeśli dostanie ofertę pracy w roli pierwszego szkoleniowca, wówczas obecny pracodawca oraz Papszun nie będą robili mu przeszkód.
– Zaakceptowałem prośbę Dawida Szwargi o rozwiązanie kontraktu. Wiedziałem, że jeśli się na to zdecydował, to bardzo dobrze wszystko przemyślał i rozważył, że jest to właściwy moment, klub i projekt, do którego może wejść. Dawid miał kilka propozycji, zanim ponownie nawiązaliśmy współpracę, a także w trakcie rundy. Zdałem się na jego decyzję i przez szacunek do niego, a także do tego, co razem osiągnęliśmy, w żaden sposób nie chciałem stawać na drodze zmiany. Na pewno zawsze będę trzymał za niego kciuki – mówił Papszun na jednej z październikowych konferencji prasowych.
PODOBNE PROCEDURY
Niejednokrotnie asystenci mają jednak wpisane klauzule, które również mają różne formy. Jedne pozwalają na darmowe odejście, w innych zapisane są kwoty odstępnego. Ta druga opcja dotyczyła w grudniu poprzedniego roku Macieja Kędziorka, który zamieniał Lecha Poznań na Radomiaka. Klub z Mazowsza zapłacił określoną sumę Kolejorzowi, a ten na ostatnie mecze rundy jesiennej 2023 przeniósł się już do Radomia. Odsłaniając nieco kulisy: Radomiak chciał Kędziorka znacznie wcześniej, ale weto stawiał Lech. Kolejorz liczył, że asystent Johna van den Broma popracuje do końca rundy. Tak się jednak nie stało i po negocjacjach strony doszły do porozumienia, że od grudnia trener będzie mógł zmienić pracodawcę. Efekt? W ostatnim spotkaniu poprzedniego roku kalendarzowego Kędziorek mierzył się z… Lechem, z którym zremisował, co oznaczało zakończenie współpracy poznańskiego klubu VDB, u którego w sztabie był polski szkoleniowiec.
Co do Lecha, Kolejorz latem tego roku również dokonał transferu trenera. Co prawda nie był to pierwszy szkoleniowiec, bo Niels Frederiksen trafił na Bułgarską z wolnego transferu, ale sprowadzenie Sindre Tjelmelanda. To jego wskazał pierwszy trener Lecha jako swojego asystenta i zarząd Kolejorza musiał stanąć na wysokości zadania, czyli sprowadzić go z IFK Goeteborg. Cała transakcja kosztowała polski klub kilkadziesiąt tysięcy euro, ale już dziś wiadomo, że były to znakomicie zainwestowane pieniądze. Z Wielkopolski płynie mnóstwo pochwał pod adresem Tjelmelanda, który odpowiada za zajęcia taktyczne oraz organizację gry Lecha.
Negocjacje w futbolu z reguły są trudne. Nie inaczej było w przypadku transferu Dawida Szulczka z Wigier Suwałki do Warty Poznań. Obecny szkoleniowiec Ruchu Chorzów przez wiele tygodni był kuszony przez różne kluby, aby odejść z Wigier, ale zdecydował się dopiero na ofertę zielonych. Szkoleniowiec wzbudzał wówczas zainteresowanie Ruchu, Podbeskidzia Bielsko-Biała czy… Legii Warszawa. Wojskowi szukali trenera do trzecioligowych rezerw.
Kulisy odsłania Radosław Mozyrko, obecny dyrektor skautingu Legii Warszawa, który wówczas pełnił funkcję dyrektora sportowego Warty: – Transfer trenera jest bardzo podobny do transferu zawodnika. Oczywiście, trzeba skontaktować się z obecnym klubem, aby ustalić warunki tej transakcji. Są dwie możliwości, czyli w obowiązującym kontrakcie może być klauzula lub nie. Jeśli jej nie ma, to trzeba ustalić właściwą kwotę wykupu. Niektórzy trenerzy mają również menedżerów, którzy są włączeni do rozmów, więc wszystko jest praktycznie takie samo. W przypadku transferu trenera Szulczka do Warty negocjacje trwały około tygodnia. Pojechałem do Suwałk, gdzie spotkałem się z prezesem i dyrektorem, z którymi prowadziłem negocjacje. Po kilku dniach doszliśmy do porozumienia, trener był zdecydowany na ten ruch i przeniósł się do Poznania.
Transfer Szulczka do Warty oscylował w okolicach 80 tysięcy złotych. Kwota była podzielona na trzy części, które wynikały z zapisów w umowie pomiędzy klubami. W grę wchodziły przede wszystkim wyniki sportowe, czyli w przypadku zielonych chodziło o utrzymanie w PKO Bank Polski Ekstraklasie. Do tego należało doliczyć kolejny bonus za podpisanie nowego kontraktu Szulczka z Wartą.
SZYBKIE POWROTY
Znacznie większe pieniądze za trenera zapłaciła Legia Warszawa. Wojskowi w sezonie 2016-17 odnieśli historyczny sukces w postaci awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Przez bramy raju stołeczny klub przeprowadził Besnik Hasi, który wykorzystał świetną sytuację rankingową warszawian i był rozstawiony we wszystkich rundach eliminacyjnych. Awans stał się faktem, ale w rozgrywkach ligowych Legia wyglądała bardzo słabo. Stołeczni mieli wówczas średnią punktową na poziomie 1,0, więc rozpoczęli intensywne poszukiwania nowego trenera. Te zakończyły się błyskawicznie, bo Wojskowi sięgnęli po człowieka, który zna każdy zakątek przy Łazienkowskiej 3.
Wybór padł na Jacka Magierę, który wraz z końcem sezonu 2015-16 opuścił struktury klubu, w którym pełnił rolę pierwszego trenera rezerw i odszedł do Zagłębia Sosnowiec, gdzie kontynuował trenerski rozwój w roli głównego szkoleniowca. Jego start na zapleczu Ekstraklasy był wyśmienity. W dziewięciu spotkaniach jego drużyna zdobyła 21 punktów i była sensacyjnym liderem 1 ligi.
– W pewnym momencie człowiek czuł się już zmęczony dobieraniem odpowiedniego trenera na daną chwilę do profilu klubu – opowiada Michał Żewłakow, który był wówczas dyrektorem sportowym Legii. – Spójrzmy na przykład trenera Henninga Berga, który jest świetnym fachowcem, ale w pewnym momencie ta formuła się wyczerpała. Chcieliśmy postawić na osobę, która zna klub, otoczenie i automatycznie pojawiła się kandydatura Jacka Magiery. Oczywiście, pojawiali się inni kandydaci, ale mimo tego, że wielu z nich miało większe doświadczenie i sukcesy, to chcieliśmy postawić właśnie na Jacka. Nie baliśmy się w ogóle, czy sobie poradzi. Największe obawy wzbudzały sprawy związane z załatwieniem formalności, jak zostanie to odebrane w naszym klubie partnerskim, kiedy nadejdą gorsze czasy. Zabieraliśmy trenera, który świetnie wszedł w nowy projekt i tak naprawdę to on podjął zdecydowanie większe ryzyko niż my.
Magiera przeniósł się do stolicy Polski na zasadzie transferu gotówkowego. Nieoficjalnie mówiło się, że kwota mogła sięgać nawet 200 tysięcy euro. Warto jednak było, bowiem trener błyskawicznie się spłacił, notując cztery punkty w fazie grupowej Ligi Mistrzów, zapewniając trzecie miejsce i grę wiosną w Lidze Europy, a na koniec sezonu sięgając po tytuł mistrzowski.
Co do Legii i transferów trenerów: latem tego roku Wojskowi stracili dwóch członków sztabu. Z Łazienkowską pożegnali się Przemysław Małecki i Alex Trukan, którzy podążyli za Kostą Runjaicem do Udinese. Stołeczny klub jednak na tych ruchach nie zarobił, zgadzając się na rozwiązanie kontraktów.
Powrót, za który trzeba było zapłacić, zaliczył także Ireneusz Mamrot. Ten przypadek jest jednak zupełnie inny. Szkoleniowiec zaliczył tak naprawdę dwa transfery gotówkowe – pierwszy z Chrobrego Głogów do Jagiellonii Białystok, a drugi kilka lat później z Łódzkiego Klubu Sportowego ponownie do obecnego mistrza Polski. Zdecydowanie ciekawszym ruchem była ta druga przeprowadzka.
Opowiada sam zainteresowany: – Kiedy pojawiła się opcja powrotu do Jagiellonii, to dość szybko się zgodziłem. Problem jednak był taki, że musiałem rozwiązać kontrakt w Łodzi. Uznałem, że warto wrócić do klubu, z którym wywalczyliśmy wicemistrzostwo Polski i graliśmy w eliminacjach Ligi Europy kilka lat wcześniej. Jak wyglądało rozwiązanie kontraktu? Musiałem zapłacić odszkodowanie dotychczasowemu pracodawcy z własnej kieszeni.
Głośnym trenerskim transferem była również przeprowadzka Macieja Skorży z Grodziska Wielkopolskiego do Krakowa. Szkoleniowiec trafił do Wisły przed sezonem 2007-08 z prostym zadaniem: miał przywrócić blask, który został stracony w fatalnych rozgrywkach 2006-07. Biała Gwiazda zajęła wówczas ósme miejsce, które było najgorszym wynikiem od dziesięciu lat. Krakowianie nie wywalczyli prawa gry w eliminacjach europejskich pucharów, dlatego zdecydowano się na rewolucję. Dyrektorem sportowym został Jacek Bednarz, a stery pierwszego zespołu powierzono Skorży, który chwilę wcześniej ograł Wisłę przy Reymonta 4:0, a po meczu mocno chwalił fanów krakowskiego klubu.
To był sygnał, że Skorża jest gotowy do transferu pod Wawel. Na konferencji prasowej został zapytany, czy zostanie w Groclinie na kolejny sezon. – Codziennie inny trener jest przymierzany do Wisły. Jest to dla mnie bardzo miłe, ale na dzień dzisiejszy jestem trenerem Groclinu. Puchar UEFA jest przed nami i to cele na najbliższy czas – powiedział tajemniczo, zapytany o swoją przyszłość. Ta jednak rysowała się w krakowskich barwach. W połowie czerwca 2007 roku szkoleniowiec został ogłoszony jako nowy opiekun Białej Gwiazdy i przywrócił jej odpowiedni blask.
Kulisy transferu Skorży z Grodziska Wielkopolskiego do Krakowa opisał Mateusz Miga w książce „Wisła Kraków. Sen o potędze”. Oto fragment: – Trener był przerażony. Bał się, że wygrywając w Krakowie tak wysoko, stracił szansę na kontrakt z Wisłą – wspomina ówczesny prezes Mariusz Heler. Nic z tych rzeczy. Decyzja o jego zatrudnieniu zapadła wcześniej, a to 0:4 już ostatecznie rozwiało wątpliwości. Trzeba było tylko dojść do porozumienia ze Zbigniewem Drzymałą, bo Skorża wciąż miał ważny kontrakt z Dyskobolią. Jego przeprowadzka z Grodziska Wielkopolskiego była pierwszym transferem gotówkowym trenera w Polsce”.
WNIOSKI
Czy opłaca się płacić za trenerów? Patrząc na sukcesy odnoszone w naszej lidze wydaje się, że ryzyko błędu jest bardzo małe, a szkoleniowcy, za których zapłacono, potrafią realizować cele. Skorża doprowadził Wisłę Kraków do dwóch tytułów mistrzowskich i dopiero później formuła współpracy z zespołem się wyczerpała. Magiera również świętował mistrzostwo Polski z Legią, ale na stanowisku nie wytrwał nawet roku. Mamrot za pierwszym podejściem w Białymstoku doprowadził Jagiellonię do wicemistrzostwa i krajowego pucharu. Szulczek utrzymał Wartę, choć przejmował zespół na przedostatnim miejscu w lidze. Koniec końców po dwóch i pół roku z PKO Bank Polski Ekstraklasy spadł i pożegnał się z zielonymi.