Trzy pokolenia piłkarzy i trzy historie, które w sobotę miały smutny finał: w Ascoli, Cagliari i Mediolanie.
Czy Patryk Dziczek będzie mógł kontynuować karierę?
Patryk Dziczek podążając za przeciwnikiem, przewrócił się na murawę. Bez żadnego kontaktu, bez faulu. Ot, tak po prostu. W 85. minucie meczu Ascoli – Salernitana, po niespełna dwudziestu jak był w grze.
Na noszach
Jeszcze na czworakach próbował wrócić do równowagi i te nadaremne starania tylko pogłębiły grozę całej sytuacji. Stracił przytomność. Do pierwszej pomocy ruszyli inni zawodnicy i lekarze klubowi. Błyskawicznie pojawił się ambulans. Znoszony do karetki już odzyskał świadomość. Trzymał się za głowę, raczej nie z bólu, bardziej z rozpaczy, że znów to mu się przydarzyło. Że nie wiadomo, co dalej i dlaczego tak się dzieje.
Pierwszy incydent miał miejsce we wrześniu. Zemdlał podczas treningu. Trafił do szpitala. Przeszedł badania także z udziałem rezonansu magnetycznego pod kątem neurologicznym i kardiologicznym. Wyniki nie wykazały niczego niepokojącego. Lekarze mieli pełne podstawy, żeby po kilkudniowym odpoczynku pozwolić mu na powrót do normalnej aktywności. Opuścił dwie kolejki, w dwóch kolejnych usiadł na ławce, w piątej – 24 października dostał pierwsze minuty w tym sezonie. Nie grał tyle, co w poprzednim. Trener Fabrizio Castori obsadził go w roli rezerwowego. W ośmiu tegorocznych kolejkach tylko raz znalazł się w podstawowym składzie i z maksymalnej liczby 720 minut wykorzystał 86. Co z kolejnymi, nie wie nikt.
Przewieziony ze stadionu do miejscowego szpitala, szybko został z niego wypisany. Wykluczono atak serca i inne problemy kardiologiczne. Właściwie znów niczego nie stwierdzono. Od razu został przetransportowany do Rzymu i umieszczony w specjalistycznej klinice, gdzie czekają go kompleksowe badania. Trzeba znaleźć przyczynę zasłabnięć. Żeby w razie jakiegoś zaniedbania i niedopatrzenia, nie doszło do najgorszego. Zarówno tę starszą jak i współczesną historię znaczy już zbyt dużo tragicznych przypadków o podobnym przebiegu.
Renato Curi uchodził w latach 70-tych XX wieku za duży talent. Jego Perugia jak dzisiejsza Atalanta potrafiła pomieszać szyki najlepszym. Nieprzypadkowo w 1979 roku została wicemistrzem kraju. Curi tego nie doczekał. 30 października 1977 roku w obecności 30 tysięcy widzów, którzy wypełnili trybuny mimo potężnej ulewy, gospodarze podejmowali Juventus. Pięć minut po rozpoczęciu drugiej połowy startujący do piłki Curi nagle runął i już się nie podniósł. Zmarł na atak serca w wieku zaledwie 24 lat. Stadion Perugii na cześć piłkarza i wieczną o nim pamięć nosi jego imię.
W 2012 roku śmierć na boisku dosięgła Piermario Morosiniego, 26-letniego zawodnika drugoligowego Livorno. Przyczyna ta sama co u Curiego: zawał serca, z tą różnicą, że zmarł po przewiezieniu do szpitala. W ten sposób dopełnił się dramatyczny los Morosiniego, który jako nastolatek został sierotą, doświadczył samobójstwa niepełnosprawnego brata i pod opieką miał niepełnosprawną siostrę.
We Włoszech rozpętała się gorąca dyskusja, co zrobić, żeby uniknąć podobnych tragedii. Pojawiły się głosy, że piłkarzowi można było pomóc i być może uratować mu życie, gdyby na stadionie znajdował się defibrylator. Od tamtego czasu to niezbędny element wyposażenia każdego piłkarskiego obiektu.
Wychodząc poza granice Italii, napotykamy na inne ofiary. Kameruńczyk Marc-Vivien Foe nie przeżył Pucharu Konfederacji w 2003 roku, Węgier Miklos Feher zmarł w koszulce Benfiki Lizbona w 2004, trzy lata później zgon Antonio Puerty z Sevilli okrył żałobą Hiszpanię. Dziewięć lat temu rozległy zawał serca podczas meczu Pucharu Anglii z Tottenhamem przeszedł Fabrice Muamba z Boltonu. W 2017 roku podczas towarzyskiego meczu Ajaksu z Werderem Brema stracił przytomność Abdelhak Nouri. W jego organizmie doszło do niewydolności układu krążenia i uszkodzenia mózgu. Zapadł w śpiączkę, z której po 13 miesiącach udało się go wybudzić, ale wyzdrowienie będzie cudem. Ajax zaoferował dożywotnią pomoc w jego leczeniu i 10-letni kontrakt. W sierpniu ubiegłego roku chwilę grozy przeżył Daley Blind. Okazało się, że przyczyną jego zasłabnięcia na boisku było wyłączenie się wszczepionego do jego organizmu urządzenia ICD regulującego nieprawidłową pracę serca.
Te przykłady przypominamy nie dla szerzenia paniki, tylko ku przestrodze. Lepiej zapobiegać niż opłakiwać. Bo trzeciej szansy może nie być.
Na autostradzie
Andrea Cossu zakończył karierę w 2018 roku w wieku 38 lat. Został legendą Cagliari, co brzmi dumnie, ale wchodząc w mniej patetyczne szczegóły, na pewno pozostał w pamięci jako jeden z ciekawszych pomocników z prowincji. Ktoś przypominający sylwetką i stylem gry Alejandro Papu Gomeza. Mały, szybki, niewywrotny, swoimi rajdami i pomysłami siejący ferment w szeregach wielkich. W sezonie 2010-11 z 13 asystami był w tym względzie najlepszy w lidze. Dwoma występami otarł się o reprezentację Włoch, niewiele brakowało, by zabrał się z kadrą na mistrzostwa świata do RPA. Jego licznik w Cagliari zatrzymał się na 270 meczach i 12 golach.
Ostatnio pracował na rzecz sardyńskiego klubu, będąc blisko pierwszego zespołu. Opiniował transfery, współpracował ze sztabem szkoleniowym. Zawsze obecny, zawsze pomocny i niezmiennie lubiany przez wszystkich. Dlatego też dobry w charakterze bufora chroniącego przed gniewem kibiców wobec beznadziejnej gry Cagliari w tym sezonie.
W sobotę wieczorem wsiadł do swojego Porsche. Rozwinął niebezpieczną prędkość, stracił panowanie nad kierownicą, wpadł w barierki i inne stałe elementy autostrady. Doszczętnie rozbił pojazd. Pierwsze informacje mówiły o stanie krytycznym, lecz stabilnym, w jakim został odwieziony do szpitala. Późniejsze wiadomości nabrały tonu uspokajającego, że życie byłego piłkarza nie jest zagrożone.
Doznał poważnych urazów twarzy, klatki piersiowej i śledziony. Do złożenia lekarze dostali kilkanaście kości. Powrót do zdrowia i rehabilitacja potrwają, ale miał szczęście, że nie skończył jak Hiszpan Jose Antonio Reyes czy znacznie wcześniej Vittorio Mero z Brescii.
Na Covid-19
Historia Mauro Bellugiego wzruszyła cały kraj. Starszym kibicom był znany z boisk, młodszym z telewizji, gdzie sprawdzał się w roli kompetentnego i barwnego eksperta. W sercu zawsze miał Inter, z którym na samym początku kariery, czyli w 1971 roku zdobył mistrzostwo, ale na wyższy poziom wszedł w Bolonii. Z niej znacznie częściej był powoływany do reprezentacji Włoch, w której zagrał 32 razy. Wziął udział w dwóch finałach mistrzostw świata. W 1974 roku jako widz, cztery lata później pięcioma występami przyczynił się do zajęcia czwartego miejsca w Argentynie. Solidny stoper w dobrze znanym włoskim stylu – takim został zapamiętany. Liczne kontuzje przerwały mu karierę w wieku 31 lat.
W listopadzie 2020 roku trafił do szpitala w Mediolanie. Dopadł go Covid-19 i uderzył w najczulszy punkt. U niego pogłębił chorobę towarzyszącą w postaci zakrzepicy, z którą były piłkarz zmagał się od wielu lat. Tym razem sprawy zaszły tak daleko, że dla ratowania życia lekarze musieli amputować obie nogi. Najpierw ucięli prawą nad kolanem, tydzień później lewą pod kolanem. Przebieg jego choroby stał się przestrogą dla wszystkich lekceważących wirusa, a jego postawa pocieszeniem dla innych w bezpośredni lub pośredni sposób przez niego doświadczonych. Ze szpitala chętnie udzielał wywiadów, zarażał pogodą ducha, żartował. Krótko mówiąc – nie poddawał się i snuł plany na przyszłość. Stał się narodowym symbolem walki z koronawirusem.
Nie pozostawał sam. Gotowość pomocy zgłosili dawni koledzy z boiska, z Fabio Capello na czele. Szeroko drzwi otworzył Inter, który zaocznie zaproponował Bellugiemu posadę skauta. Wszyscy tylko czekali na to, kiedy opuści szpital i stanie na sztucznych nogach. Zakup specjalistycznych protez obiecał sfinansować Massimo Moratti. Wszystkie plany legły w sobotę. Dzień wcześniej jego stan gwałtownie się pogorszył, jeszcze raz trafił na stół operacyjny. Bezpośrednią przyczyną była sepsa, pośrednią Covid-19. Zmarł w miejscu, w którym przebywał zamknięty z dala od rodziny i przyjaciół prawie cztery miesiące. W niedzielnych derbach Mediolanu piłkarze Interu wystąpili z czarnymi opaskami.
Tomasz LIPIŃSKI