Manchester United nie był wobec Cristiano Ronaldo równie bezwzględny, jak Arsenal w stosunku do Mesuta Oezila i Pierre’a-Emericka Aubameyanga. Położył na szali tempo rozwoju drużyny i zaryzykował wydłużenie drogi do miejsca, w którym są jej dzisiejsi rywale.
Na początku bieżącego sezonu Czerwone Diabły znalazły się w sytuacji bardzo podobnej do tej, którą rok temu przerabiali Kanonierzy. Po dwóch kolejkach zajmowały ostatnie miejsce w tabeli Premier League i obserwowały, jak kolejne portale internetowe przywołują czas, kiedy po raz ostatni spadły z najwyższego szczebla rozgrywkowego. Do takiego stanu doprowadziła ich wyjazdowa porażka z Brentford, czyli to, czego londyńczycy doświadczyli dokładnie dwanaście miesięcy wcześniej.
Na tym analogii nie koniec. James McNicholas, który zajmuje się Arsenalem na łamach The Athletic, słusznie zauważył, iż drużyna z Old Trafford zmaga się z wieloma problemami, które do niedawna dotyczyły ekipy z Emirates Stadium. Przepłaceni i niespełniający oczekiwań piłkarze, mętna strategia konstruowania kadry, rozczarowani kibice, bramkarz niezdolny do dostosowania się do stylu gry, w którym istotną rolę pełni skuteczne operowanie piłką nogami w jego wykonaniu – wymieniał dziennikarz.
Dziś Arsenal ma to wszystko za sobą. Umiejętnie przebudował kadrę, a swoją boiskową postawą tchnął w fanów odczuwalny w trakcie każdego meczu entuzjazm. W niedzielne popołudnie stawi się w czerwonej części Manchesteru jako lider tabeli. Jedyny nieomylny zespół angielskiej ekstraklasy w trwających rozgrywkach. Jego przeciwnik dałby wiele, by i w tym aspekcie podążyć jego śladami. By uporać się z tymi samymi, wyżej wspomnianymi przeciwnościami w tak samo skuteczny sposób i zacząć odnosić tak samo dobre wyniki.
Zdaniem McNicholasa, najważniejsza lekcja, jaką Czerwone Diabły powinny wziąć od Kanonierów, dotyczy zmiany kultury wewnątrz klubu. Chodzi o ustalenie jasnych zasad funkcjonowania piłkarzy, wyznaczenie nieprzekraczalnych przez nich granic. Trzymanie się hierarchii, w której to szkoleniowiec jest najważniejszy, a co za tym idzie – wspieranie go w sporach z zawodnikami. To konieczne, choć niełatwe, z czego w północnym Londynie sprawę zdają sobie aż za dobrze.
Klub poniósł ogromne koszty wywołane rozwiązaniem lukratywnych kontraktów Mesuta Oezila oraz Pierre’a-Emericka Aubameyanga, ale ich dalsza obecność w drużynie nie miała sensu. Mikel Arteta nie zamierzał z nich korzystać po tym, jak obaj go zawiedli. Niemiec nie dostosował się do kolegów i nie przystał na pandemiczne obniżenie zarobków, do którego nawoływał trener. Ten ostatni odebrał to jako afront i zachowanie szkodliwe dla atmosfery w szatni. Relacja szkoleniowca z piłkarzem istotnie się pogorszyła. Oezil został odsunięty od składu, a następnie opuścił Emirates Stadium.
Aubameyang zawinił niemożnością utrzymania dyscypliny. Raz za razem łamał protokoły covidowe, a do tego spóźniał się na umówione zbiórki. Czarę goryczy przelał nieterminowy powrót z Francji, gdzie Gabończyk odwiedzał chorą matkę. Arteta miał dość, pozbawił atakującego opaski kapitańskiej i nie korzystał z niego w meczach. Chwilę później 33-latek odszedł do Barcelony.
Krótkofalowo drużyna wyszła na nieobecności obu graczy kiepsko. Bez Oezila brakowało jej kreatywności, umiejętności stwarzania okazji bramkowych. Bez Aubameyanga trudniej było jej umieszczać piłkę w siatce, choć u schyłku swojego pobytu w Arsenalu Gabończyk i tak zatracił skuteczność, którą wcześniej imponował.
Długofalowo Kanonierzy wyłącznie zyskali. Problemy sportowe udało się rozwiązać z pomocą wychowanków (Bukayo Saka, Emile Smith Rowe) lub piłkarzy sprowadzonych z zewnątrz (Martin Odegaard, Gabriel Martinelli, Gabriel Jesus). Pozycja Artety została natomiast umocniona, atmosfera w szatni zharmonizowana, a kultura wewnątrz klubu zmieniona. W znacznej mierze dzięki temu obecnie Arsenal jest, gdzie jest.
McNicholas zasugerował, że dotarcie tam przez Manchester United będzie wymagało od niego podobnego postępowania. Że koniecznym krokiem w stronę rozwoju drużyny prowadzonej przez Erika ten Haga może okazać się rozwiązanie kontraktu z Cristiano Ronaldo. Owe słowa padły w momencie, w którym w angielskich mediach pojawiła się plotka, według której Manchester United rozważał taki rodzaj rozstania się z naciskającym na transfer Portugalczykiem. Co ważniejsze, w chwili, gdy CR7 zdawał się niszczyć to, co holenderski szkoleniowiec wypracował w trakcie okresu przygotowawczego, w którym napastnik nie wziął udziału. Po tym, jak wreszcie dołączył do scalonej, szczęśliwej i chcącej grać po tenhagowemu grupy zawodników, Ronaldo i kilku innych piłkarzy przedwcześnie opuścili stadion, na którym United mierzyło się towarzysko z Rayo Vallecano. W trakcie treningów gwiazdor podważał pomysły taktyczne trenera, a podczas posiłków izolował się od kolegów. Destabilizował drużynę, co mogło mieć wpływ na jej postawę na boisku, gdzie Czerwone Diabły nie miały szans z Brighton i Brentford.
Saga z udziałem CR7 nie zakończyła się jednak jego odejściem. Sprowadzić go nie zdecydował się żaden klub występujący w Lidze Mistrzów, a właśnie do takiego pragnął dołączyć 37-latek. Klub z Old Trafford nie postanowił rozwiązać jego kontraktu (ponoć wcale nie rozważał takiej opcji). Ronaldo został i… zaczął zmieniać swoje podejście.
Portugalczyk przekonał się, iż z Ten Hagiem nie wygra. O ile Ralf Rangnick twierdził, iż „nie może grać z Cristiano Ronaldo, ale nie może też grać bez niego”, o tyle jego następca może i gra bez CR7. W trzech kolejnych meczach oddelegował Portugalczyka na ławkę rezerwowych (ostatnim, który to zrobił, był sir Alex Ferguson, w 2005 roku), i trzy razy wyszedł na tym dobrze, ponieważ jego podopieczni odnieśli trzy zwycięstwa. Cristiano nie był oczywiście zadowolony z pełnionej przez siebie roli – nawet nie drugoplanowej, wszak kiedy już wchodził na boisko, nie był bohaterem pierwszej zmiany – czujne oczy kamer wychwyciły i pokazały światu jego grymasy. W starciu z Southampton przeniósł negatywność na murawę, będąc kompletnie bezproduktywnym. W potyczce z Leicester City wypadł jednak lepiej, zaangażował się w grę zarówno z piłką, jak i bez niej. Miał pozytywny wpływ na partnerów, choć nie przyniosło to korzyści w postaci gola czy asysty.
Przyniosło za to pierwsze potwierdzenie słów Ten Haga, który od tygodni niestrudzenie przekonuje, że Ronaldo jest w stanie dostosować się do jego pomysłu na futbol. Że jako wielki piłkarz odnajdzie się w każdym systemie i stylu gry. Co zaś najważniejsze – że chce to zrobić.
Jeśli w głębi duszy Ronaldo wcale nie chce tego zrobić, teraz zwyczajnie musi. Okno transferowe w najsilniejszych europejskich ligach zostało zamknięte, drogi ucieczki z miejsca, w którym Mr Champions League nie może spełniać własnych ambicji – odcięte. Jeśli pragnie odgrywać w drużynie rolę większą niż rezerwowy, pozostaje mu się dostosować. Sportowo oraz dyscyplinarnie. Erik ten Hag się nie ugnie, tak jak w sprawach Mesuta Oezila i Pierre’a-Emericka Aubameyanga nie ugiął się Mikel Arteta.
Jeśli Cristiano Ronaldo zaakceptuje podyktowane mu warunki, wciąż może wiele Manchesterowi United dać. Nikt nie wątpi w jego umiejętności strzeleckie. Jeśli jednak postanowi siać ferment, Czerwone Diabły pożałują, iż zawczasu nie były wobec niego równie bezwzględne, co Arsenal w stosunku do swoich gwiazdorów. Droga do zmiany kultury wewnątrz klubu, która okazała się tak ważna w kanonierskiej drodze na szczyt tabeli Premier League, tylko się w ten sposób wydłuży.
Maciej Sarosiek