Co za końcówka! Mistrz Polski zremisował z Rakowem!
Jagiellonia rzutem na taśmę wyrwała „oczko” w rywalizacji z Rakowem Częstochowa. Mistrz Polski był zespołem lepszym, ale punkt zapewnił sobie dopiero w doliczonym czasie gry.
Filip Trokielewicz
Najlepsza defensywa w lidze kontra świetna ofensywa rozpędzonego mistrza Polski. Niedzielne popołudnie przy Słonecznej w Białymstoku zapowiadało się naprawdę interesująco.
Kontrowersja
Szybko doczekaliśmy się konkretów. W 3. minucie Michael Ameyaw wpadł w pole karne i został zahaczony przez Adriana Diegueza. Sędzia Jarosław Przybył wskazał na wapno. Podyktowany rzut karnym był – delikatnie rzecz ujmując – bardzo kontrowersyjny. Oglądając powtórkę, można zauważyć, że 24-latek padał na murawę jeszcze przed kontaktem z przeciwnikiem. Tymczasem arbiter nawet nie obejrzał sytuacji na powtórce, decyzja z boiska została uznana za uzasadnioną. Trudno nie odnieść wrażenia, że w ostatnim czasie coś złego dzieje się z poziomem sędziowania w naszym kraju. I to moment, żeby bić na alarm, bo bezkarność arbitrów jest na porządku dziennym. Błędy sprawiają co najwyżej, że sędzia zostaje na chwilę schowany do szafy. Konsekwencji na dłuższą metę nie ma zazwyczaj żadnych.
Do futbolówki ustawionej na jedenastym metrze podszedł Ivi Lopez, który nie zwykł się w takich sytuacjach mylić. Raków objął prowadzenie.
Optyczna przewaga Jagiellonii
Białostoczanie częściej meldowali się w pierwszej połowie pod polem karnym rywali. Piłkarze Adriana Siemieńca mieli jednak sporo problemów, żeby dobrać się do skóry Rakowowi. Mistrz Polski nie wypracował sobie przed przerwą żadnej naprawdę dogodnej sytuacji do strzelenia gola. Próbowali między innymi Jesus Imaz, Joao Moutinho czy Kristoffer Hansen. A częstochowianie? Przyzwyczaili już w tym sezonie, że są niezwykle skuteczni w swojej grze, ale nie ma co się po nich spodziewać fajerwerków w ofensywie.
Druga połowa pod dyktando mistrza Polski
Raków po zmianie stron próbował swoich sił, aby zagrozić bramce Sławomira Abramowicza. Uderzali Lopez, Władysław Koczerhin i Jean Carlos Silva. Jagiellonia nie pozostawała jednak dłużna – strzelali między innymi Afimico Pululu, Michal Sacek, Hansen oraz Imaz. Przewaga zespołu prowadzonego przez trenera Siemieńca zarysowywała się coraz bardziej.
W 68. minucie Jagiellonia udokumentowała swoją dobrą grę. Lamine Diaby-Fadiga, który chwilę wcześniej zameldował się na placu gry, obsłużył Imaza. Hiszpan popisał się szóstym trafieniem w piątym ligowym spotkaniu z rzędu.
Niedługo później dwukrotnie uderzał Jonatan Braut Brunes, ale za pierwszym razem świetnie interweniował Abramowicz, a za drugim Norweg przestrzelił.
W 87. minucie Fran Tudor dośrodkował z rzutu wolnego na głowę Zorana Arsenicia, który skierował futbolówkę do bramki.
W doliczonym czasie gry Jagiellonia miała dwie doskonałe okazje do zdobycia bramki. Najpierw uderzenie z woleja Moutinho obronił Kacper Trelowski. Chwilę później po dośrodkowaniu Portugalczyka strzelał Afimico Pululu, a futbolówka trafiła w rękę Stratosa Svarnasa. Po analizie VAR arbiter podyktował rzut karny. Zagotowali się po tej decyzji zawodnicy obu ekip, doszło do konfrontacji masowej, a dwoma żółtymi i w konsekwencji czerwoną kartką ukarany został Gustav Berggren.
Pululu się nie pomylił i zapewnił mistrzowi Polski jeden punkt. To dla białostoczan zwycięski remis, choć przez znaczną część spotkania sprawiali lepsze wrażenie od ekipy spod Jasnej Góry.
Mecz na szczycie fajny, dla ligi też dobrze, że pojawił się ciekawy następny trener. Siemieniec na ten moment ma więcej do zaoferowania niż Papszun, przy mniejszych możliwościach. Z samej gry na zwycięstwo zasłużyła Jaga. Dla kibica dobrze, że sądzie fatalne błędy popełnił, pod względem sportowym, kontrowersyjny karny dla Rakowa i absolutnie brak karnego dla Jagi, cofająca ręka przy ciele obrońcy. Czerwona kartka dla pana arbitra.