90 minut z Michałem Pazdanem. Dedykacja dla trenera Probierza
Po Euro 2016 został jednym z najpopularniejszych polskich piłkarzy.
Pierwszym wnioskiem, jaki wyciągnął z „Pazdanomanii” był ten, że musi
się starać jeszcze bardziej, bo wszyscy patrzą na każdy jego ruch na
boisku.
ZAMKNIJ
Michał Pazdan musi się mierzyć z ogromną popularnością
– Z Borussią Dortmund zagraliście otwartą piłkę. Kosztem była strata ośmiu bramek, które idą też na twoje konto. –
OK, mecz był otwarty, ale nie lubię takich spotkań – mówi Pazdan. –
Strzelili osiem bramek, mogli dołożyć jeszcze dwie, trzy, ale my tak
samo. Było widać różnicę między nami a Borussią. Nie ma co ukrywać:
piłkarsko ileś razy nas przewyższają. Trzeba popatrzeć ogólnie, na cały
zespół. Graliśmy zmienionym ustawieniem w defensywie i przy okazji
pięcioma ofensywnymi zawodnikami na stadionie, na którym nawet
najlepszym zespołom trudno jest zremisować.
– Czułeś, że dotknęło to bezpośrednio ciebie, nazwanego przez kibiców po Euro 2016 ministrem obrony narodowej? –
Kiedy grasz z lepszą drużyną, można próbować postawić autobus w polu
karnym, stracić trzy, cztery gole i pewnie nie strzelić żadnego. Inaczej
po prostu wjadą ci do bramki. W Lidze Mistrzów nie ma jednostki, która
sama zatrzyma przeciwnika. To nie ten poziom. Ciężko coś zrobić, kiedy
rywal gra szybką piłką, stwarza sytuacje seriami. – Po ćwierćfinale mistrzostw Europy i remisie w Warszawie z Realem jesteś już zmęczony tematem Cristiano Ronaldo? – Powiem szczerze, że tak. Wiele osób łapie ten temat, a to już było, minęło. –
W niedawnym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” powiedziałeś: „Za mało
mówi się o tym, że piłkarz zapobiegł utracie bramki, zwracamy uwagę
tylko na strzelców goli. Mnie bardziej cieszy zablokowanie rywala.”
Przygotowując się do wywiadu i badając skalę Pazdanomanii odniosłem inne
wrażenie. Wspomniany tytuł ministra obrony narodowej, setki memów,
poświęcony tobie odcinek kreskówki „Blok Ekipa”, przywitanie w miejscu,
gdzie masz dom, po powrocie z Euro 2016. Popularność nie zaczyna cię
przytłaczać? – Wzrost zainteresowania moją osobą był naturalny,
ale nie motywuje mnie dodatkowo, tylko taka jest w sporcie kolej rzeczy.
Dla mnie w tym wszystkim dalej najważniejsza jest piłka. Pierwszy
wniosek jaki wyciągnąłem – muszę być jeszcze lepiej przygotowany do gry.
Ludzie inaczej patrzą na Pazdana, obserwują każdy ruch na boisku.
Jedyne o czym myślałem cały czas, jeszcze bardziej po pięciu tygodniach
przerwy przez kontuzję, która wyłączyła mnie z rytmu treningowego, żeby
być gotowym na mecze. Nie jest łatwo po długiej przerwie, bez treningów z
zespołem przed sezonem, wyjść na boisko i zagrać tak, jak oczekują
kibice. A ja nie pamiętam kiedy ostatni raz w pełni przepracowałem okres
przygotowawczy. Na pewno jeszcze zanim przeszedłem do Legii.
–
W okresie zmiany Besnika Hasiego na Jacka Magierę na trenerskiej ławce
powiedziałeś, że w Legii przeszkadzają ci ciągłe zmiany w składzie. Od
tego czasu awansowaliście w tabeli ekstraklasy, zremisowaliście z Realem
i gracie w Lidze Mistrzów o awans do fazy pucharowej Ligi Europy. –
Patrząc na wyniki w ekstraklasie czy spotkanie z Realem widać mega
różnicę. Zmieniła się nasza gra w piłkę i zrozumienie na boisku. Od
dawna powtarzam jak ważna jest dla mnie w futbolu stabilizacja. Lubię
kiedy w obronie czy pomocy zespół gra podobnie, bo wtedy łapie się
automatyzmy. Tracimy tak dużo bramek przez zmiany. W ofensywie mamy
jakość, strzelamy gole, na pewno poszliśmy do przodu. Vadis czy Rado to
zawodnicy, którzy nawet w Lidze Mistrzów robią różnicę.
– Po
tym jak ostatecznie nie odszedłeś z klubu w letnim oknie transferowym
podpisałeś nową umowę. Wpisanie sumy odstępnego było jej najważniejszym
punktem? – Nie wypowiadam się na ten temat. Cieszę się, że doszliśmy z Legią do porozumienia i tyle.
– Co myślisz na hasło: Sporting? –
Od pomysłu na ten mecz jest trener Magiera. Jeśli uda się nam zagrać
tak, jak z Realem u siebie, i jeszcze wygrać, będzie super. Mam
wrażenie, że wiele osób nie ocenia Sportingu racjonalnie. Kiedy uda się
awansować do Ligi Europy, to będzie ogromny sukces, przecież po
losowaniu nikt nie stawiał takich celów. Umówmy się, to zespół, w którym
gra trzech czy czterech zawodników wartych po 20 milionów euro, kilku
mistrzów Europy. Rozumiem, że wszyscy mają ogromne oczekiwania,
szczególnie po meczu z Realem, ale patrzę na to realnie. Trzeba po
prostu wyjść i zagrać bez presji. I cieszyć się meczem.
–
Twoja kariera uchodzi za modelową: gra w solidnych klubach w lidze,
awans do kadry, transfer do Legii, pierwszy tytuł mistrzowski i
podstawowy skład w reprezentacji. Taką wizję miał na przykład Jakub
Czerwiński, przechodząc z Pogoni Szczecin na Łazienkowską. –
Przyglądam się Kubie z boku i widzę, że to chłopak, który nie narzeka,
jest zaangażowany i ciężko pracuje. Czyli jest świadomy tego, co jest
ważne. Nie oceniam czy jest to dobra droga, ale kiedy dużo grasz na
odpowiednio wysokim poziomie, stajesz się przez to lepszym zawodnikiem.
Na tej pozycji po skoku na głęboką wodę w zbyt młodym wieku możesz
zginąć. Nawet Kamil Glik, który sobie poradził, potrzebował kilku lat,
żeby wejść do składu Torino i dobrze wyglądać. Grając na obronie
najważniejsze jest doświadczenie: umiejętność ustawienia się, kiedy
czujesz, gdzie może spaść piłka, jak zachowa się rywal. Wiem, że wieku
nie oszukam. Wydaje mi się, że jestem młodszy, że nie zbliżam się
przebiegiem do trzydziestki. Czuję się dobrze, bo poznałem swój
organizm. Powinno się to jednak stać jakieś trzy lata wcześniej.
– Kiedy zyskałeś świadomość? –
Myślę, że niedawno. To nie działa tak, że przeczytam mądrą książkę,
zorganizuję życie według rozpiski i wszystko się ułoży. Niektórych
rozwiązań trzeba spróbować, coś zmienić, doświadczyć co jest dobre dla
ciebie, a nie ogółu. Przez to lepiej funkcjonuję, przede wszystkim
szybciej regeneruję się, co jest najważniejsze, kiedy gram co trzy,
cztery dni.
– Rozmawiałem z kilkoma twoimi znajomymi. Podobno
grając w Górniku Zabrze dojazdami do Nowej Huty w każdym wolnym terminie
zajechałeś opla corsę. – Nie wiedziałem, czy na mojej formie
odbije się 120 kilometrów drogi na trening każdego dnia. Byłem
przyzwyczajony do podróży, więc nie sprawiało mi to problemu. Na trasie
często był jeszcze postój na hot doga albo jakiś fast food. Dopiero po
kilku latach, kiedy nabrałem doświadczenia, zauważyłem, że nie da się
tak funkcjonować. Przynajmniej ja nie mam takiego zdrowia.
–
Usłyszałem też, że Michał Pazdan idealnie oddaje popularne powiedzenie
selekcjonera Adama Nawałki, czyli „jak robota to robota, jak grill to
grill”. – Czasami mam ochotę i zjem coś na mieście, albo
wieczorem w domu wypiję piwko czy winko. To normalne. Nie stanę się
jakimś mega profesjonalistą, który nie weźmie alkoholu do ust. Nie o to
chodzi. Trzeba zachować umiar, bo kiedy non stop funkcjonujesz tak samo i
jesteś zafiksowany, nie odetniesz się. A najważniejsze, żeby odpoczęła
głowa. – Do Nowej Huty z Zabrza przyjeżdżałeś też na sesje pokera u Pawła Wasilewskiego, brata Marcina. –
Kiedy następnego dnia trening był po południu, to przyjeżdżałem nawet
często i zdarzało się, że graliśmy bardzo długo. Piłka jest ważna, ale
chciałem mieć normalne życie, młodość i grupę znajomych, więc niczego
nie żałuję. Bardzo fajne czasy.
–
Trafiałeś na trenerów z charakterem. W Górniku Ryszard Wieczorek
wyrzucił cię z meczowej kadry przed debiutem w ekstraklasie, kiedy na
zgrupowaniu przed meczem do pokoju wróciłeś kilka minut po ciszy nocnej. –
Wyszedłem może dziesięć minut po czasie z pokoju Tomka Zahorskiego, z
którym kończyliśmy mecz na PlayStation. O niczym nie wiedziałem. Rano
wstaję, a tam Adaś Marciniak, którego nie było w osiemnastce na mecz.
Pytam się: co jest Ribek? Bo miał ksywkę Ribery. Słyszę: masz się
spakować i jechać do domu. Wchodzę za ciebie do składu. Z trenerem
rozmawiałem dopiero po śniadaniu. Za tydzień wyszedłem już w pierwszym
składzie z Polonią Bytom, kiedy Dawid Jarka zdobył cztery bramki. Ani
razu przed debiutem nie siedziałem na ławce rezerwowych.
– Co najcenniejszego wygrałeś w gierkach na treningach Jagiellonii Białystok z trenerem Michałem Probierzem? –
Pewnie jakąś książkę. Graliśmy często, tylko z trenerem Probierzem
trudno jest wygrać. Ma taką cechę, że nie lubi przegrywać i nawet kiedy
jest blisko remisu raczej to on zwycięża, często zrobi coś tak, że na
końcu jest górą. Podpuszcza zawodników, zazwyczaj ustalając gry, w które
jest dobry. Trzeba mu przyznać, że nawet jak na swój wiek wrzutkę i
jakość piłkarską w prawej nodze ma bardzo dobrą. Kiedy dawał pokaz, to
piłki szły w punkt. Specjalność: dośrodkowania i wcineczki. Stawką były
książki, trener ma szerokie horyzonty i wybierał nie tylko piłkarskie,
których tytuł był później przesyłany SMS-em. Zawsze kazał sobie napisać
dedykację, na przykład: „Dla trenera Michała Probierza od Michała
Pazdana za przegranie w konkursie dziesięciu dośrodkowań”. Podejrzewam,
że do dziś leje chłopaków i buduje bibliotekę.
– Wiele razy w
życiu słyszałeś, że jesteś synkiem trenera Nawałki? Jest grupa piłkarzy z
taką łatką. Paweł Olkowski mówił kiedyś w wywiadzie dla „PN”, że
słyszał to tak często, że dla pewności zapytał się mamy. –
Szczerze? Na początku mówiono, że było wielu synów selekcjonera. Jeśli
trener zna zawodnika, na pewno na początku jest mu łatwiej. Ale musi to
potwierdzić na boisku. W czerwcu 2015 roku, sam po sobie czułem, że
jestem gotowy na granie w kadrze i dostałem powołanie na mecz z Gruzją.
– Co zmieniło się w reprezentacji po Euro 2016? –
Mecz z Rumunią pokazał, że nic. Były mniejsze i większe problemy, jak w
każdej drużynie. Na Euro kadra miała stabilną jedenastkę. Wszyscy się
znaliśmy, potem było trochę zmian, rotacji. I może dlatego pierwsze
mecze po mistrzostwach nie były takie jak oczekiwano. Nie było tak, że staliście się zespołem, który musiał nauczyć się żyć z długo oczekiwanym sukcesem? Chłopaki są tak doświadczeni, że to nie ma znaczenia. Każdy w reprezentacji, tak jak w Legii, zna swoją wartość.
Wywiad ukazał się w Tygodniku „Piłka Nożna”, który ukazał się 29 listopada
To było prawdziwe widowisko! „Kolejorz” pokonał Lechię!
Dużo mówi się w ostatnim czasie o rozwoju Ekstraklasy i tym, jaki postęp zrobiliśmy. Mecze, takie jak ten Lechii Gdańsk z Lechem Poznań, są tego dobitnym potwierdzeniem.
„Portowcy” mogą odetchnąć z ulgą. Zrehabilitowali się po kompromitacji na inaugurację
Spotkanie z Motorem Lublin rozpoczęło się dla zespołu Roberta Kolendowicza fatalnie, ale im dalej w las, tym było coraz lepiej. Pogoni Szczecin udało się przynajmniej częściowo zmazać plamę po porażce 1:5 z Radomiakiem Radom w poprzedniej serii gier.