Przejdź do treści
40-ta rocznica debiutu Bońka w Juve

Ligi w Europie Serie A

40-ta rocznica debiutu Bońka w Juve

Było jak w piekarniku, tak jak to potrafi być w środku lata na Sycylii i na dodatek niemal w środku dnia, bo o godzinie 16.30 – wtedy upał nigdy nie odpuszcza. Catania sprawdzała odporność na wysokie temperatury Juventusu i jego dwóch nowych cudzoziemców: Francuza i Polaka. 18 sierpnia mija 40 lat od debiutu Zbigniewa Bońka. Czyli dzisiaj.



To był błogosławiony czas dla calcio. Zarazem jakby cudownie podarowany. Dzięki temu, że na turnieju w Hiszpanii drużyna Enzo Bearzota dokonała jednej z najbardziej zdumiewających metamorfoz w historii futbolu, Serie A mogła zaprezentować się w szatach ligi mistrzów świata.

Miliony zamiast miliardów

Nieudacznicy i ostatnie ofermy po fazie grupowej zostali godnymi nieśmiertelnej chwały bohaterami narodowymi po pokonaniu południowoamerykańskiej drogi przez mękę i meczu numer 7. Towarzyszyły temu tak silne i skrajne emocje, że samo wspomnienie tamtych wydarzeń pozwala wczuć się w nie na nowo. Choć reprezentacja Włoch w sumie czterokrotnie wygrywała mundial, mistrzem Europy zostawała dwukrotnie to żaden tytuł nie jest tak opiewany jak zdobyty na Santiago Bernabeu. Kolejnych na to dowodów dostarczyła przypadająca niedawno okrągła rocznica zwycięstwa 3:1 nad RFN.

Z tej okazji dwa największe dzienniki sportowe pokusiły się o reedycję numerów z poniedziałku 12 lipca 1982 roku. Bez poprawek i graficznych unowocześnień na miarę XXI wieku, w wersji czarno-białej, z widoczną ceną 400 lirów za egzemplarz, choć teraz dodawanych za darmo do numerów za 1,5 euro. „La Gazzetta dello Sport” świętowała tytułem „Campioni del mondo!” i zdjęciem selekcjonera na rękach mistrzów, a „Corriere dello Sport” uwiecznił Paolo Rossiego przyjmującego gratulacje od prezydenta Sandro Pertiniego pod napisem „Eroici!”


Mistrzostwa mistrzostwami, święto świętem, ale już szykowano się do ligowej codzienności. Na drugiej stronie rzymskiego dziennika zacytowano słowa Giovanniego Trapattoniego, jak zezwolił sześciu mistrzom z Juventusu oraz dwóm stranierim, którzy uczestniczyli w turnieju tylko o dzień krócej, na dłuższy urlop. Wszyscy mieli się stawić w klubowym ośrodku Villar Perosa najlepiej 31 lipca, nie później niż 1 sierpnia, zamiast 28 lipca.

To, co mówił Trapattoni miało swoją wagę i nie podlegało dyskusji. Uchodził za trenera sukcesu, za gwiazdę tego samego formatu, co jego piłkarze. Niewielu kolegów po fachu mogło się z nim równać. W wieku 43 lat był już legendą. Do Juventusu trafił w 1976 roku i od razu zdobył scudetto. Do sezonu 1982-83, który był jego siódmym z rzędu, powiększył dorobek o kolejne trzy tytuły. Niedosyt pozostawał tylko po występach w europejskich pucharach. Jeden Puchar UEFA nie zaspokajał apetytu Starej Damy oraz braci Gianniego i Umberto Agnellich. Po to, żeby najeść się w Europie do syta, ściągnięto polsko-francusko duet. Dwóch na raz, bo nowe przepisy na to już pozwalały.

Serie A zyskiwało na wartości nie tylko dzięki złotu wykopanemu w Hiszpanii, ale także dzięki możliwości zatrudniania przez każdy klub dwóch cudzoziemców. Był jeden, mogło grać dwóch. Romę reprezentowali więc Brazylijczyk Paolo Roberto Falcao i Austriak Herbert Prohaska, Fiorentina postawiła na Danielów z Argentyny: Bertoniego i Passarellę, w Interze wiele obiecywali sobie po Niemcu Hansim Muellerze i Brazylijczyku Juarym, którzy jednak zawiedli, choć Muellerowi zdarzały się od czasu do czasu spektakularne występy. Ten drugi zabłysnął dopiero w 1987 roku. W zapamiętanym najbardziej z piętki Algierczyka Rabaha Madjera finale Pucharu Mistrzów to gol byłego zawodnika Interu zapewnił FC Porto zwycięstwo nad Bayernem Monachium 2:1. Milanem i jego piłkarzami mało kto zaprzątał sobie głowę, bo dopiero co z 14. miejsca zleciał do Serie B.

Juventus kupił Bońka i początkowo planował utrzymanie Liama Brady’ego. Jednak kiedy okazało się, że Platini nie przedłuży kontraktu z Saint Etienne i nie za miliardy, tylko miliony lirów można go sprowadzić do Turynu, to należało taką okazję wykorzystać. W ten sposób do Polaka wartego 2 miliardy 300 milionów dołączył Francuz za 260 milionów, a Irlandczyka sprzedano do Sampdorii, gdzie jednak więcej szumu wywołał inny transfer. Żaden inny cudzoziemiec nie kosztował więcej, ba – Boniek z Platinim byli warci mniej niż nawet nie piłkarz, co kandydat na piłkarza. Krocie poszły na niepełnoletniego napastnika Bolonii, który nazywał się Roberto Mancini.

Na pół galowo

Nic nie wiadomo, żeby Boniek w nowym miejscu pracy nie stawił się o czasie, zatem od debiutu dzieliło go 17 dni. Upływały mu na monotonnej pracy, jeden dzień nie różnił się od drugiego: posiłki, dwa treningi, między nimi odpoczynek. Trapattoni zalecał w wolnym czasie sen, niektórzy piłkarze najlepiej regenerowali się jednak przy grze w karty. Polak świetnego kompana znalazł w Paolo Rossim. Maszerował do pokoju króla strzelców i rżnęli w popularne scopone. Przyjemne udało mu się połączyć z pożytecznym: dzięki tym kontaktom szybciej poznał język włoski.

Początek ligowego sezonu zaplanowano jak zawsze na mniej więcej połowę września. Na pierwszy ogień szła Coppa Italia, która – jako że to był czas zmian we włoskim futbolu – otrzymała nową formułę. 48 drużyn z Serie A, B i C zostało podzielonych na 8 grup, a w nich każdy grał z każdym bez rewanżów, w sumie 5 meczów rozgrywanych od 18 sierpnia do 5 września. Do dalszej fazy przechodziły dwa zespoły z każdej grupy. Juventus trafił do grupy 6 z Catanią, Genoą, Milanem, Padovą oraz Pescarą i nie miał prawa narzekać na losowanie, bo żaden z rywali nie występował w najwyższej klasie. Całą edycję inaugurował mecz Catania – Juventus. Drugoligowiec kontra obrońca tytułu mistrzowskiego.


Bianconeri polecieli na Sycylię na pół galowo. Z mistrzów świata zabrakło Claudio Gentile, Marco Tardellego i Paolo Rossiego. W bramce stał Dino Zoff, tyły zabezpieczali Gaetano Scirea i Antonio Cabrini. Jednak największą uwagę przykuwali debiutujący stranieri. Na Stadio Cibali gorąc i ponad 30-tysięczny ścisk, bo przyjazd naszpikowanej gwiazdami drużyny był nie lada gratką dla Sycylijczyków, a i ich Catania miała swoje ambicje i nie zamierzała poddawać się przed meczem. Dowodził nią z ławki Gianni di Marzio, neapolitańczyk, znany i ceniony trener z południa, z czasem działacz związany z Palermo. Po godzinach ojciec popularnego dziennikarza telewizyjnego, jak mało kto znającego tajniki mercato, Gianluki di Marzio.

W cytowaniu nazwisk gospodarzy z protokołu meczowego raczej sensu brak, bo niewiele one mówią współczesnemu odbiorcy. Był jednak wyjątek. W defensywie występował Ranieri. Tak, ten Claudio Ranieri. Wtedy 31-letni zawodnik i znajdujący się już u schyłku kariery, której większość spędził w Catanzaro. W Catanii zaliczał debiut, trzymał się bliżej prawej strony obrony i siłą rzeczy z nim często pojedynkował się Boniek. Wtedy przeciwnicy, z czasem najbardziej zbliżył ich Rzym. Ranieri jest rodzonym synem Wiecznego Miasta, a Zibi – adoptowanym.

Jeszcze nie bello di notte

Nieco ponad dwuminutowy skrót meczu sprzed czterdziestu lat ławo odnaleźć na YouTubie. Trawa wypalona słońcem, przez środek pól karnych przebiegający piaszczysty pasek. Wokół bieżnia, z tartanem nie mająca wiele wspólnego. Wzdłuż bocznych linii boiska siedzący ludzie, zaraz za bramkami fotoreporterzy i pewnie przypadkowi gapie.



Rozpoczął Juventus. Na Roberto Bettegę szturmem ruszyli gospodarze i ku uciesze kibiców z łatwością skradli piłkę. Po chwili akcja przeniosła się w narożnik boiska na połowie turyńczyków. Faul, dośrodkowanie z rzutu wolnego i nim upłynęła minuta gry, nim Boniek i Platini zaliczyli pierwszy kontakt z piłką, Catania prowadziła. Giorgio Mastropasqua, wychowanek Juve, główką pokonał Zoffa. Z czasem entuzjazm gospodarzy musiał przygasnąć, ale na wyrównanie trzeba było czekać do 52. minuty. Rajd przeprowadził Giuseppe Furino, po jego dośrodkowaniu i efektownym uderzeniu głową Bettegi piłka odbiła się od poprzeczki, następnie z dobitką zdążył Domenico Marocchino. Podobnie jak Mastropasqua, wychowanek, z tym że miał szczęście występowania przez cztery sezony w biało-czarnych barwach i zdobycia dwóch mistrzostw kraju oraz dziewięciu bramek. Boniek z siódemką na plecach słusznie w pierwszej kolejności podbiegł z gratulacjami do Bettegi, od którego zresztą w następnym sezonie przejął numer 11. Pierwszy jego mecz przeszedł bez większego echa. Platiniemu również niespecjalnie wyszedł. Cztery dni później Francuz wpisał się do statystyk pierwszym golem. Zibi też zdążył trafić jeszcze w fazie grupowej Pucharu Włoch: 5 września 1982 w wyjazdowym meczu z Padovą.

Na tych rozgrywkach również skończył się premierowy sezon obu stranierich. Sezon, który miał bardziej posmak dziegciu niż miodu. Bo i przegrana walka o mistrzostwo na rzecz Romy i przede wszystkim przegrany finał Pucharu Europy z Hamburgerem SV po golu Felixa Magatha. W dwumeczowym finale krajowego pucharu również wystąpiły poważne problemy. Verona przyjechała do Turynu z zaliczką 2:0 i 22 czerwca 1983 roku Juventus potrzebował dogrywki, a w niej bramki Platiniego, żeby odprawić rywala z kwitkiem i osłodzić sobie wcześniejsze rozczarowania.

Boniek na miano późniejszego przydomka bello di notte zagrał tylko raz: z Aston Villą w Birmingham, przyczyniając się golem do wygranej i w konsekwencji do awansu do półfinału Pucharu Mistrzów. Z Trapattonim miewał pod górkę, potrzebowali więcej czasu, żeby się dotrzeć i spić wspólnie ubitą śmietankę. W dwóch kolejnych sezonach przy znacznym udziale Polaka wpadły do gabloty cztery trofea, w tym trzy europejskie, na które Stara Dama zawsze była szczególnie łasa.

TOMASZ LIPIŃSKI

TEKST UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (33/2022)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 44/2024

Nr 44/2024