Za nami już cały tydzień pobytu asa polskiego futbolu w nowym, wielkim klubie, za nami pierwsza prezentacja i pierwszy mecz. Czy można też stawiać pierwsze prognozy odnośnie tego, jak będzie mu się wiodło, czy osiągnie w Barcelonie sukcesy, po jakie przybył?
Emocje i informacje dawkowane były oszczędnie, nie wszystko na raz. Najpierw poszły nieoficjalne, ale pewne informacje o transferze, potem, w zeszłą niedzielę wieczorem, Robert poleciał z Monachium do domu na Majorce, by zabrać szczoteczkę do zębów i ucałować najbliższych oraz chwilę z nimi poświętować dokonanie transferu. Jednak już w poniedziałek rano via Madryt odleciał do Miami, gdzie był zespół. Tam czule powitał go Joan Laporta, bo Xaviego, mającego kłopoty z uzyskaniem wizy w związku w niedawnymi wizytami w Iranie, jeszcze w Stanach Zjednoczonych nie było. Równolegle klub z Camp Nou opublikował na stronie internetowej oficjalną informację o transferze Polaka. W środę nad ranem europejskiego czasu Barca rozegrała pierwszy sparring z Interem Miami, ale Robert jeszcze w nim nie wystąpił. W środę o 18 został zaprezentowany na zorganizowanej naprędce ceremonii w Miami, potem spotkał się z Xavim, który w końcu dotarł do Nowego Świata, wyszedł na trening na boisko, a nad ranem w niedzielę zadebiutował, już w Las Vegas, w meczu z Realem Madryt. Doprawdy, trudno sobie wyobrazić bardziej spektakularne miejsce i bardziej prestiżowego rywala na pierwszy mecz nowego króla Katalonii w jego nowym miejscu pracy.
Czego dowiedzieliśmy się po tym pierwszym tygodniu Roberta w zespole Barcelony? Całkiem sporo.
Improwizacja
Po pierwsze, że w porównaniu z solennym Bayernem, gdzie wszystko chodzi jak w szwajcarskim zegarku, dzisiejsza Barca jest klubem wyluzowanym, w którym dominuje radosna improwizacja. Dowiodła tego nie tylko zbyt późno załatwiana sprawa wizy dla Xaviego, ale i prezentacji Roberta. Dla piłkarza tego formatu, lidera nowego projektu, godziłoby się zorganizować coś w lepszej oprawie. Jakiś placyk przed hotelem w Miami ogrodzony sznurkiem, zza którego łypali postronni goście. Rozchełstany, nieuczesany, trochę bełkotliwy, Joan Laporta. Opóźniona transmisja na youtubie, jedna kamera o słabej jakości. To wszystko sprawiało wrażenie przaśności. Jednak najwyraźniej Lewandowskiemu w ogóle to nie przeszkadzało. Widać było po jego minie i mowie ciała, że wręcz przeciwnie, znakomicie się odnajduje w tym luzie. Może miał już tak dosyć bawarskiej powagi, że wręcz podoba mu się to, co go spotyka w Barcelonie?
Jednak są sprawy poważniejsze niż kiepskie żarty Laporty. Po pierwsze Lewandowski pokazał koszulkę Barcelony ze swoim nazwiskiem, ale bez numeru. 9 nosi bowiem wciąż Memphis Depay i nie zamierza, jak widać, z niej rezygnować. Jest problem, bo Lewy, jako właściciel marki RL9, oczywiście ma w kontrakcie zagwarantowaną grę z dziewiątką. Kataloński „Sport” twierdzi, że każdy dzień, w którym nie można sprzedawać w klubowych sklepach Barcy koszulek nowej gwiazdy z nazwiskiem i numerem przynosi bardzo wymierne straty; oszacowano, że już w pierwszym tygodniu można by zarobić w ten sposób 20 milionów euro! Tymczasem przez kilka dni nie można było zaspokoić nawet potrzeb tych, którzy owego numeru nie potrzebowali, bo zabrakło litery „w”, nie występującej w alfabecie kastylijskim, do naklejania na trykoty. Amatorstwo, co tu dużo mówić. Fatalne wrażenie wywarły także wszystkie filmiki wyprodukowane przez dział PR Barcy w związku z przybyciem Lewandowskiego i następnie wyemitowane. Brak pomysłu, banał, sztampa – na razie polski futbolista nie będzie otwierał ust, by to skomentować, ale przyjdzie moment, kiedy te drobiazgi, ta zmiana, czyli przejście z porządku do chaosu, też zaczną doskwierać, o ile stan rzeczy nie ulegnie zmianie.
Jednak najważniejsze jest inne pytanie: czy ów chaos nie pojawi się też w czysto piłkarskich przygotowaniach do nowego sezonu? Bo to byłby bardzo ważny problem dla perfekcjonisty Lewandowskiego.
Walka o miejsce u boku króla
Inter Miami to nie jest rywal z wysokiej półki, ale po zejściu piłkarzy z plaży kłopoty Barcelony z jego pokonaniem można by usprawiedliwić. Tymczasem podopieczni nieobecnego Xaviego rozbili ekipę z MLS 6:0. Napastnicy zwijali się jak w ukropie, każdy chciał zrobić jak najwięcej, można było odnieść wrażenie, że żaden nie chce stracić miejsca w składzie na rzecz Lewego, że wszyscy staną na głowie, żeby sobie wywalczyć pozycję w podstawowej jedenastce obok Polaka. Miejsca są dwa, a kandydatów sporo: Raphinha, który w meczu z Interem strzelił gola i zaliczył dwie asysty, Aubameyang (gol), Dembele (gol), Fati (gol), Ferran Torres, Ez Abde. Czy w gronie tym znajduje się także Depay? Amerykanom on także strzelił ślicznego gola, poprzedzonego akcją dziewiątki najwyższej klasy światowej.
Pewne jest jedno: Lewy będzie miał z kim grać w linii ataku Barcelony, będzie komu dogrywać mu dokładne podania. Dembele to zresztą najlepszy asystent La Liga w poprzednim sezonie: wykonał 13 ostatnich podań w zaledwie 21 meczach ligowych! Przez całą wiosnę trwały przepychanki między nim a klubem. Barca nie chciała mu dać podwyżki, a on się jej stanowczo domagał. Jednak gdy stał się zawodnikiem wolnym, okazało się, że nie ma żadnej lepszej oferty na stole. Straszył takimi klub, który jednak nie dał się nabrać. W końcu Francuz wrócił z podkulonym ogonem i przystał na warunki Barcy. Raphinha z kolei przez cały poprzedni sezon Premier League zaliczył raptem trzy asysty (przy 11 golach), co by pokazywało, że jest raczej goleadorem liczącym na pomoc kolegów, niż idealnym kompanem dla typowej 9. Jednak bardziej pomocne będą chyba dane z sezonu 2020-21, w którym Brazylijczyk zaliczył 6 goli i 9 asyst. Różnica polegała na tym, że w tamtej kampanii jego partnerem w linii ataku był Patrick Bamford i Raphinha miał za zadanie jemu dogrywać piłki, zaś w sezonie 2021-22 Bamford z powodów zdrowotnych rozegrał tylko 9 meczów, więc to nowy gracz Barcelony musiał przejąć rolę snajpera. Przy Lewym zapewne będzie musiał wejść w rolę z sezonu 2020-21. Powinno mu się to udać bez problemu.
Ferran Torres to gracz pod względem inteligencji taktycznej mocno przypominający Thomasa Muellera, z którym Lewy znalazł w Bayernie mocną nić porozumienia. Nie ma żadnych przeciwwskazań, by z FT stworzył podobny duet w Barcelonie. Pierre-Emerick Aubameyang jest już w tym wieku, że powinien zaakceptować rolę zmiennika podstawowej dziewiątki, piłkarza, który wchodzi w 70. minucie, by wykańczając kontry dobić zmęczonego i przegrywającego rywala, albo krążąc wokół Lewego starać się odwrócić niekorzystny wynik. Pozostaje jeszcze Ansu Fati. To zawodnik typowany na nowego Messiego (i podobnie jak Argentyńczyk we wczesnym etapie kariery podatny na kontuzje). Dla Messiego trampoliną do wielkości była bez wątpienia gra u boku Ronaldinho, kupionego przez Laportę w 2003 roku. Przy Brazylijczyku dojrzał, okrzepł, a gdy ten odszedł, przejął jego rolę lidera ataku. Wygląda na to, że Laporta żywi nadzieję na podobny rozwój wydarzeń, jeśli chodzi o duet Lewandowski – Fati. Wprawdzie w historii nic dwa razy się nie zdarza, ale przecież tutaj bardzo prawdopodobny jest wyjątek.
Pierwsza połówka
W niedzielę o 5 rano czasu polskiego (w Las Vegas była 20.00) Robert zadebiutował w nowych barwach. Mecz z Realem rozgrywany był w koszmarnym upale, ze względu na który Xavi dzień wcześniej odwołał trening. Jasne było, że nie tylko Polak, ale zgoła nikt nie zagra pełnego spotkania. Ostatecznie w przypadku naszego napastnika skończyło się na pierwszych 45 minutach. Gazety hiszpańskie podawały przed meczem, że Depay jest już skreślony, więcej nie zagra, ale skoro wciąż jeszcze był członkiem zespołu, Lewandowski musiał wystąpić z numerem dla siebie nietypowym – mianowicie 12. Xavi posłał do boju once de gala: Ter Stegen – Araujo (w oczekiwaniu na transfer prawego obrońcy to on może na tej pozycji być numerem 1) – Christensen, Eric Garcia, Alba – Busquets, Pedri, Gavi – Raphinha, Lewandowski, Fati. To jest wyjściowy pomysł Xaviego na obecny sezon.
Z trzech zawodników, którzy dostąpili debiutu, dwóch zaprezentowało się znakomicie. To Raphinha, który strzelił pięknego gola, wykorzystując kuriozalny błąd Edera Militao, ale ponadto był bardzo aktywny i często podejmował próby dryblingu oraz Andreas Christensen – skała we własnym polu karnym. Natomiast pierwszy mecz Lewandowskiego można określić co najwyżej słowem poprawny. Polak miał dwie okazje bramkowe. Za pierwszym razem strzelał po indywidualnej kontrze, lecz Thibaut Courtois odbił piłkę, a potem jego uderzenie z pola karnego zablokował jeden z defensorów. Polak brał mały udział w atakach pozycyjnych zespołu, nie pokazywał się do gry tam, gdzie powinien, by otrzymywać piłkę. Natomiast w innym, wyższym wymiarze futbolu, czyli jeśli chodzi o tak zwane kreowanie przestrzeni dla partnerów, można było się Lewym nawet zachwycać. Podobnie wartościowe były jego zachowania po stracie piłki przez zespół. „Ma gola w DNA. Gdy tylko pojawiła się minimalna szansa na jego strzelenie, od razu spróbował” skwitował jego występ dziennik „Mundo Deportivo”.
Postawić tu trzeba jednak doniosłe pytanie, czy Lewandowski pasuje do stylu gry Barcelony? Otóż wydaje się, że powinien mu on bardzo odpowiadać. Po pierwsze ustawienie wyjściowe jest najczęściej prawie takie samo jak w Bayernie, czyli z trójką napastników. Po drugie Bayern tak jak Barca przez większość czasu gry atakuje pozycyjnie głęboko broniącego się rywala. A po trzecie – w klubie z Monachium pracował przecież kataloński guru Pep Guardiola, a Lewandowski nie raz powtarzał, jak wiele się od niego nauczył. W pierwszym wywiadzie dla Barca TV oświadczył zresztą, że jest zawodnikiem, który bardzo lubi słuchać trenerów, więc będzie też słuchał Xaviego.
Jednak pierwszy mecz pokazał, że nie wszystko pójdzie jak z płatka. Na razie klub nie może pozbyć się Depaya, który w drugiej połowie pojawił się na boisku ze swoją irytującą dziewiątką na plecach i dał całkiem dobrą zmianę. Po drugie Lewy nigdy nie będzie na środku ataku grał tak jak Messi, który chętnie się cofał, by zaczynać akcje przodem do bramki, z piłką. Lewy też się wycofuje, ale gra, stojąc do bramki przeciwnika tyłem, by odegrać piłkę do skrzydłowych, pomocników albo bocznych obrońców. Pedri, Gavi czy Fati nigdy z taką dziewiątką jak Lewy nie grali, a i Sergio Busquets musi sobie przypomnieć, jeśli nie liczyć incydentów z zawodnikami pokroju Luuka de Jonga, czasy współpracy ze Zlatanem Ibrahimoviciem. Przy okazji przypomniano, że to właśnie Xavi był przed ponad dekadą wielkim zwolennikiem rozstania ze Szwedem po zaledwie roku jego gry na Camp Nou, jako lider zespołu nie widział w nim miejsca dla rosłego środkowego napastnika, nawet tej klasy co Ibra. A teraz musi opracować taktykę uwzględniającą kluczową rolę kupionego za wielkie pieniądze Lewandowskiego. To na pewno będzie zgrzytało.
Nie wiadomo wciąż przy tym czy Xavi jest trenerem odpowiednio kompetentnym, by przywrócić Barcelonie wielkość, by z licznego grona nowych piłkarzy w połączeniu ze starymi (choć młodymi: Pedri, Gavi, Fati) stworzyć zespół światowej klasy. Na bazie jego pracy w drugiej części poprzedniego sezonu trudno w każdym razie o jednoznaczną ocenę, choć więcej było pozytywów. Na pewno jednak obecnie stanął przed dużym wyzwaniem. Można przy tym zakładać, że jeśli nie uda mu się zbudować wielkiego zespołu wokół Lewego, to on będzie winny, a nie Polak.
Barca wygrała mecz 1:0, pokazując dobrą, szybką piłkę. Real bez Benzemy zaprezentował się miernie – w tym zespole, inaczej niż w Barcelonie, gra bez klasycznej dziewiątki nie istnieje! W Realu a priori Lewy odnalazłby się dużo szybciej. Ale poradzi sobie także w Barcelonie.
LESZEK ORŁOWSKI
TEKST UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (30/2022)