Ciągnie Romę coraz wyżej w Serie A i Lidze Konferencji, ustanawiając przy tym indywidualne rekordy. Choć nie powinno specjalnie dziwić, że najdroższy jest najlepszy, to Tammy Abraham zaskakuje.
TOMASZ LIPIŃSKI
Odejście Edina Dżeko do Interu Mediolan przesadnie nie zmartwiło Jose Mourinho, kiedy zabierał się za urządzanie Romy po swojemu. Wprost przeciwnie – było mu na rękę. Wiedział, że pożyteczny w ataku pozycyjnym, ale statyczny Bośniak raczej słabo będzie nadawał się do bezpośredniego, opartego na szybkich wypadach futbolu stanowiącego od lat jego wizytówkę. Miał zresztą już upatrzonego następcę, który odpowiadał wszystkim kryteriom. Portugalczyk był pewien, że Abraham to świetny wybór. Inni – niekoniecznie.
(…)
Ucieczka przed Tuchelem
Jeszcze zanim Serie A powiedziała mu sprawdzam, a on szybko odpowiedział, że jest gotów, do syta zostało nakarmione jego ego. Z pewnością dowartościowała go suma transferowa. Przecież dopiero co nie zmieścił się w kadrze na Euro 2020 i srebrny medal przeszedł mu koło nosa, rodzimi kibice traktowali go z obojętnością, był niemal przezroczysty, a tu bach – taka kasa. To po pierwsze, a po drugie – że aż tak zabiegał o niego Mourinho. Dla niego ktoś szczególny: idol, którego londyńska legenda pisała się na jego oczach. Dorastał w kulcie Portugalczyka.
Miał 7 lat, kiedy wstąpił do Chelsea. Jako wychowanek z bliska i zarazem z daleka obserwował przeobrażanie ukochanej drużyny w najlepszą w Anglii i liczącą się w Europie. Wszystko pod ręką The Special One. Marzył, żeby kiedyś stać się jego podopiecznym. A młodzież z roczników zbliżonych do Abrahama mieli The Blues piekielnie zdolną. Inaczej dwa lata z rzędu nie zdobyliby młodzieżowej Ligi Mistrzów. W sezonie 2014-15 Abraham był zmiennikiem Dominika Solanke (z tamtej drużyny znani stali się Andreas Christensen, Ruben Loftus-Cheek i Jeremie Boga), ale w następnym już wiódł prym w ataku. On strzelał, tyły zabezpieczał Fikayo Tomori. Po latach nazwał Mourinho swoim wujkiem z Rzymu, ale to nie była jedyna legenda Chelsea, która roztoczyła nad nim opiekę. Dobrym wujkiem był również John Terry mający zawsze dobre słowo dla młodego wychowanka, kiedy ten przebywał na kolejnych wypożyczeniach. Regularnie dzwonił, rozmawiał, podtrzymywał na duchu w trudnych chwilach, które zdarzały się w Bristolu, Swansea i Aston Villi. Oczywiście zdecydowanie więcej zdarzało się okazji do komplementowania, bo talent Tammy’ego rozwijał się harmonijnie. Zaznaczał licznymi golami swoją obecność w Championship i Premier League. Zasłużył na wymarzoną szansę, którą dał mu Frank Lampard. Za jego kadencji w Chelsea regularnie pojawiał się w podstawowym składzie, odwdzięczył się dwucyfrową liczbą bramek, nabierał apetytu i rozpędu na więcej i wtedy w klubie pojawił się Thomas Tuchel ze swoim taktycznym widzimisię.
U Niemca klasyczne 9 miewały przechlapane i wychowanek poszedł w odstawkę, tak jak bardziej doświadczony Olivier Giroud. Obaj przyglądali się z boku jak Timo Werner i Kai Havertz skutecznie atakują Ligę Mistrzów i następnie Superpuchar Europy. Były sukcesy, więc na zmiany się nie zanosiło, żeby grać, trzeba było uciekać. Tym bardziej że wujek z Rzymu zapraszał.
(…)
CAŁY TEKST ZNAJDUJE SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (15/2022)