Siedem sezonów i starczy?
To najdłuższy serial tego sezonu, który nie zapowiadał się na serial. Raz, dwa miało się podpisać, żeby Juventus pozostał cały i Paulo Dybala syty. Nie udało się od razu, za drugim i piątym podejściem też nie i coraz więcej zapowiada, że nie uda się w ogóle. Dlatego niebawem Argentyńczyk zmieni adres.
TOMASZ LIPIŃSKI
Ciągnące się od października i kilkukrotnie przekładane rozmowy kontraktowe nieuchronnie wchodzą w decydującą fazę. Ponoć pod koniec marca będzie wszystko jasne. Wydaje się, że klub już postanowił, że nie dotrzyma obietnicy danej piłkarzowi mniej więcej pół roku temu, w której zobowiązał się do przedłużenia kontraktu na kolejne cztery lata za 8 milionów euro plus 2 ukryte w bonusach. Jeśli Dybala chce zostać, proszę bardzo: na trzy lata, za 7 milionów i bez żadnych bonusów. Propozycja łatwa do odrzucenia. Zgoda na te warunki oznaczałaby bowiem niższy kontrakt od obecnego, który opiewa na kwotę 7,3 miliona. Z punktu widzenia Argentyńczyka chodzi więc nie tylko o kasę, ale podwójnie urażoną ambicję: po pierwsze – złamaną obietnicę, po drugie – obniżkę. Dlatego choć chciałby zostać w Turynie, gdzie mu dobrze, to nie może machnąć ręką na lepsze finansowo oferty z innych klubów. Tu strącony z piedestału, tam witany jak król
Szlachetne zdrowie
Co się stało, że Juventus tak drastycznie (licząc całościowo, zamiast 40 milionów ledwie 21) obniżył stawkę dla gwiazdy i ulubieńca tłumów? Główne przyczyny są dwie. Po pierwsze klubowy skarbiec wymaga specjalnej troski. Poprzedni sezon przyniósł straty wielkości 210 milionów euro i znów nie obeszło się bez wsparcia rodzinnej firmy-matki Excor. Prognozy na zakończenie tego wyglądają bardziej optymistycznie, ale to ciągle będzie minus około 140 milionów.
Od 30 czerwca 2021 roku w rolę strażnika budżetu wcielił się Maurizio Arrivabene, sprawny i doświadczony menadżer, który przez kilka lat nadzorował stajnię Ferrari. On na wszystko patrzy chłodno, kalkuje, nie ma sentymentów i wyraźnie mówi: – Każdy musi udowodnić, że zasługuje na tyle, ile mu się daje.
Do Dybali nie zdradza słabości, jak inni przedstawiciele klubowej wierchuszki. Do niego bardziej przemawiają fakty i liczby niż wrażenie. Czy to on jest największym przeciwnikiem przedłużenia kontraktu i on stoi za zmianą warunków? Lepiej sformułować to następująco: gdyby na miejscu Arrivabene siedział ktoś inny, Dybala już dawno dostałby to, co chciał i swoją przyszłość wiązał z Juventusem.
Druga przyczyna tkwi w samym piłkarzu, a właściwie w tym, czego nie ma, czyli w jego zdrowiu. Od dwóch lat jest permanentnie kontuzjowany lub chory. Nie można na niego liczyć. Co więcej, kiedy zbliża się ważny mecz, można zakładać, że trzeba będzie montować skład bez Argentyńczyka, któremu przeważnie coś dolega. Czasami jest świeżo po kontuzji i wchodzi jako zmiennik, bywało też, że schodził jako pierwszy z powodu urazu. Opcja, że był od początku do końca i zostawał bohaterem wydarzenia zdarzała się najrzadziej. W poprzednim sezonie brakowało go w fazie pucharowej Ligi Mistrzów z Porto, teraz nie pomógł w pierwszym meczu z Villarreal, co do rewanżu pojawiły się na to jakieś szanse. Z Interem w poprzednich rozgrywkach nie wystąpił ani razu, w tych pokazał się w roli rezerwowego zarówno w lidze jak i Superpucharze Włoch, który z kolei w ubiegłym roku w całości opuścił. Na zakończenie tej wyliczanki ważnych dat i wielkich absencji trzeba dorzucić, że zaliczył symboliczny udział od 74 minuty w finale Coppa Italia 2021 z Atalantą. W tegorocznym półfinale pauzował.
W poprzednim sezonie wziął udział w 26 z 52 meczów, co przełożyło się na 50-procentową frekwencję. W tym na pierwszy rzut oka jego statystyki wyglądają lepiej. Jednak po dokładniejszym prześwietleniu listy obecności okazuje się, że niekoniecznie. Z 39 meczów zagrał w 27, lecz tylko w 18 z nich przebywał na boisku co najmniej 75 minut. Za dużo razy wchodził na końcówki, de facto grał znacznie mniej niż inni. Średnio spędził na boisku 47 minut.
Idealnie wpasowany
Dając gwiazdorski kontrakt, Juventus chciałby na nim polegać, a już nauczył się, że nie może. Dybalę prześladują głównie problemy mięśniowe, na które żaden lekarz nie znalazł sposobu. Gdzieś pojawiła się plotka, że to ślad zostawiony przez koronawirusa, który piłkarz ciężko przechodził. Zresztą nie raz. Co się trochę rozpędzi, to zaraz zjeżdża do boksu. Po kontuzji zgłoszonej w trakcie derbów z Torino 18 lutego, już miał wracać na marcowy mecz ze Spezią, ale na ostatnim treningu zgłosił nowy uraz. Z ligowej próby generalnej przed rewanżem w Lidze Mistrzów również został zwolniony przez lekarza. Zawsze towarzyszy mu jakaś niepewność.
Mimo wszystko niełatwo jest powiedzieć: żegnaj. To czysty talent, brylant, zdaniem wielu ekspertów najbardziej utalentowany piłkarz w całej lidze, a nawet więcej – w pełni zdrowia i w optymalnej formie to ciągle jej największa gwiazda. Po prostu „la Joya”, radość dla każdego estety futbolu. Przy tym bardzo lubiany, bez gwiazdorskich manier i kaprysów. Uśmiechnięty i naturalny. Trudno o bardziej udany egzemplarz w kategorii: idol młodzieży.
(…)
CAŁY TEKST ZNAJDUJE SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (11/2022)