Przejdź do treści
Salernitana – naprawa nienaprawialnego

Ligi w Europie Serie A

Salernitana – naprawa nienaprawialnego

Dwa razy uniknęła najgorszego, ale na tym walka się nie skończyła. Trzecia i najważniejsza powoli wchodzi w decydującą fazę. Jeśli Salernitana nie spadnie, to stanie się jeden z największych cudów w historii Serie A.



TOMASZ LIPIŃSKI

Kibice w Salerno są wspaniali: gorący, kolorowi, oddani, tacy na dobre i złe. I kiedy w maju poprzedniego roku wpadli w entuzjazm wywołany oczekiwanym od 22 lat powrotem ich Salernitany do Serie A, nikt na gorąco nie chciał ich studzić, mówiąc: – Zaraz, zaraz, niczego nie zdziałacie, jeśli nic nie zrobicie z Claudio Lotito.

Zelżony selekcjoner

Cofnijmy się do 2011 roku. Klub znany jako Salernitana Calcio 1919 zbankrutował po raz drugi (za pierwszym razem w 2005, kiedy również porzucił skórę Unione Sportiva Salernitana) i został usunięty z listy profesjonalnych. Wylądował w amatorskiej Serie D.

I do tej piłkarskiej pipidówy na białym koniu wjechał król Lotito z księciem Marco Mezzaromą. Pierwszy rządził już w stołecznym Lazio i pomyślał, żeby poszerzyć swoje wpływy na południowej prowincji, drugi miał sprawować władzę w jego imieniu, a jako szwagier króla miał ku temu pełne plenipotencje. Kibice wprawdzie kręcili nosem na przypisaną Salernitanie przez nowe władze rolę biednego satelity, ale lepiej było tak żyć niż nie żyć wcale. Przy okazji tych zmian wykształciła się kolejna i obowiązująca do dziś nazwa: US Salernitana 1919.

Powoli powstawała z gruzów, jeden awans, drugi i w 2015 roku wstąpiła w szeregi drugoligowców. To mniej więcej wtedy na zawodowe przyuczanie miał zjechać Simone Inzaghi, ale że Marcelo Bielsa wystawił Lotito do wiatru (albo odwrotnie, zależy gdzie ucho przyłożyć), dlatego delegację początkującemu trenerowi cofnięto. Z innymi na ławce Salernitana uczepiła się pazurami Serie B i na więcej nie robiła sobie dużych nadziei. Była trochę jak Ikar i zbliżenie się do słońca mogło oznaczać katastrofę. Przecież właściciel Lazio nie mógł wprowadzić jej do Serie A. Przepisy zabraniały obecności w jednej lidze dwóch podmiotów jednego pana. Kolejno 18., 10., 12., i 16. miejsca oddawały możliwości i apetyty. I nagle Lotito wprawił wszystkich w konsternację, zatrudniając przed sezonem 2019-20 Gian Piero Venturę. Nie po to na trenera mianował byłego selekcjonera reprezentacji Włoch i wcześniej specjalistę od awansów, żeby dalej tkwić w szarej strefie.

Jednak pierwszy atak na Serie A zakończył się fiaskiem, a Ventura, który nie wzniósł drużyny ponad 10. miejsce i nie wprowadził jej do play-offów, został zwolniony przez telefon. Filmik uwieczniający Lotito wściekłego na Venturę i rzucającego inwektywy do słuchawki krążył z powodzeniem po Internecie.

Za drugim razem poszło jak z płatka. Salernitana zajęła drugie miejsce o 4 punkty za Empoli. Z trenerem ze starej włoskiej szkoły Fabrizio Castorim grała po staremu: skutecznie punktowała, mało strzelała i mało traciła. Ot, taktyczna prostota i defensywa przede wszystkim. Liczył się jednak efekt. Po raz trzeci w historii dokonała przeskoku do najwyższej klasy. Przetarła ścieżkę w 1947 roku, by po jednym sezonie z niej zboczyć na manowce Serie B. Tak samo następny pobyt w Serie A, po ponad półwiecznej nieobecności, trwał krótko. W sezonie 1998-99 liga włoska liczyła 18 drużyn, spadały cztery i Salernitana zajęła pierwsze miejsce pod kreską, wiele więc do szczęścia nie brakowało. Z tamtego okresu kibice najbardziej zapamiętali Marco di Vaio, który w koszulce Salernitany najpierw wygrał klasyfikację drugoligowych strzelców i później zdobył 12 goli w Serie A, oraz Gennaro Gattuso, który do najbardziej słonecznej strony ojczyzny został ściągnięty z ponurej Szkocji.

Dyrektor na zakupach

Kiedy opadł entuzjazm po ubiegłorocznym awansie, zapanowała niepewność. – Co dalej – niosło się po mieście pytanie. Lotito musiał sprzedać beniaminka, jeśli nie chciał zniweczyć wysiłku włożonego na boisku. Tymczasem czas uciekał, a chętnych kupców brakowało. Albo inaczej – ewentualni kontrahenci wiedząc, że Lotito był na musiku, oferowali nikczemne warunki przejęcia klubu. Ostatecznie na kilka dni przed inauguracją doszło do ugody z władzami ligi polegającej na tym, że Salernitana zostanie dopuszczona do rozgrywek pod warunkiem, że do końca roku kalendarzowego zmieni właściciela i wcześniej na zasadzie dobrej woli najwyższe stanowiska w klubie opuszczą Lotito i Mezzaroma.

Znów mijały dni, tygodnie, miesiące i cisza. Już pesymiści, a może realiści dobrze znający krętactwa Lotito, układali kalendarz na rundę rewanżową nie uwzględniający Salernitany. Nadszedł 31 grudnia i o godzinie 23.58 doszło do przełomu. Dwie minuty przed końcem ultimatum. Nowym właścicielem został Danilo Iervolino, neapolitańczyk, który zbił majątek na e-learningu, a konkretnie Uniwersytecie Telematycznym Pegaso. Przyjemność posiadania klubu w Serie A kosztowała go 10 milionów euro. Według oficjalnych danych to jedna czwarta tego, co w ciągu dekady zainwestował Lotito. Ale dla nowego szefa przejęcie klubu to był dopiero początek wydatków. Za coś przecież trzeba ją było na nowo umeblować.

Zastał golusieńki zespół z czerwoną latarnią w ręku. Żeby pojawiło się inne światło, w pierwszej kolejności zatrudnił Waltera Sabatiniego, co od razu wyznaczało kierunek i rozbudzało pewne nadzieje, może nawet nadmiernie duże. Człowieka z nieodłącznym papierosem można nazwać instytucją. Dyrektor sportowy nad dyrektory, który na sławę zapracował w Palermo, Romie i Interze, ale zaczynał w Lazio, jeszcze przed erą Lotito. Z nim zresztą też zdążył pracować. Wiele znalazłoby się przykładów świetności Sabatiniego. Posłużmy się tylko jednym: zdjęciem wykonanym po niedawnym meczu Inter – Liverpool w Lidze Mistrzów, na którym uwiecznieni zostali podczas miłej pogawędki Alisson Becker, Edin Dżeko i Momo Salah. Całą tę trójkę do Romy sprowadzał obecny dyrektor Salernitany.

Według dobrze poinformowanych źródeł podczas zimowego okienka transferowego przymierzał się do dwustu piłkarzy, utrzymywał kontakty z setką agentów. Na długaśnej liście nie zabrakło głośnych nazwisk, na czele z Diego Costą. Jednak zaległości brazylijskiego Hiszpana okazały się tak duże, że outsider Serie A odpuścił atrakcyjny medialnie temat. Ostatecznie Sabatini zatrzymał się na 11 piłkarzach i de facto stworzył nową drużynę, od bramkarza do lewoskrzydłowego. W tej ekipie znaleźli się starzy znajomi z Romy, ale dawno zesłani na margines dużego futbolu Federico Fazio i Diego Perotti, jak również utalentowany Ederson z Brazylii, gdzie Sabatini zawsze miał świetne rozeznanie i znajomości.

Stanęło na tym, że w lutym w podstawowym składzie Salernitany nie było już ani jednego zawodnika ze składu kończącego poprzedni sezon. Na ławce znajdował się wtedy wielki jak góra Bośniak Milan Djurić i właściwie to on najbardziej łączy skrajnie różne zespoły grające pod tym samym szyldem. Do awansu dołożyli cegiełki też dwaj Polacy. Tomasz Kupisz jeszcze w sierpniu spakował tobołek i wyruszył w niekończącą wędrówkę w poszukiwaniu swojego włoskiego Pacanowa. A Paweł Jaroszyński zostając na miejscu, zjechał na bocznicę.

(…)

TEKST W CAŁOŚCI UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (8/2022)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 44/2024

Nr 44/2024