Przejdź do treści
Reaktywacja na Anfield Road

Ligi w Europie Premier League

Reaktywacja na Anfield Road

Nieudany okres skłonił zespół do wymiany kilku członków i powrotu do dawnego brzmienia. Nowe kawałki znów mają heavymetalowy sznyt, który porywa odbiorców i pokonuje konkurentów.



Powoli powstaje z tego album pod roboczym tytułem „Liverpool 2.0″ lub „Liverpool reaktywowany”. Z takimi propozycjami wyszedł menedżer kapeli, Juergen Klopp. – To ekscytująca rzecz – twierdzi. – Nazywamy to nowym startem, bo dla tej grupy to pierwszy rok wspólnej gry. Ja nie po raz pierwszy miałem okazję nadzorować taką zmianę. Otrzymałem zastrzyk świeżej energii. Jest wspaniale. Zespół ma zupełnie nową konfigurację.

WYLECZONE SERCE

Wypowiadając ostatnie zdanie, Niemiec z pewnością myślał o personaliach. O ile w obronie nie doszło do żadnych roszad (jeśli wszystkim dopisuje zdrowie, przed Alissonem Beckerem występują Andy Robertson, Virgil van Dijk, Ibrahima Konate oraz Trent Alexander-Arnold), a i atak jest, jaki był (Mohamedowi Salahowi partnerują na przemian Luis Diaz, Cody Gakpo, Diogo Jota i Darwin Nunez), o tyle pomoc przeszła rewolucję. Kosztem Thiago Alcantary większą rolę otrzymał Curtis Jones. Miejsca wytransferowanych do Arabii Saudyjskiej Fabinho i Jordana Hendersona zajęli sprowadzeni latem Alexis Mac Allister i Dominik Szoboszlai. W odwodzie nie ma już Jamesa Milnera, Naby’ego Keity oraz Alexa Oxlade’a-Chamberlaina, a są Ryan Gravenberch z Wataru Endo (plus Harvey Elliott i Stefan Bajcetic).

Skoro dwie z trzech formacji pozostały nietknięte, to czy opowiadanie o zupełnie nowej konfiguracji jest uzasadnione? Jak najbardziej. Chodzi przecież o formację najważniejszą. O serce zespołu.

W minionym sezonie The Reds byli słabi niczym ich środek pola. Nie dopisywało mu ani zdrowie, ani forma. Pozwalał się dominować przeciwnikom. Nie zabezpieczał dostatecznie skutecznie defensywy. Nie dawał od siebie wystarczająco dużo w ofensywie. Walnie przyczynił się do kryzysu ekipy z Anfield, który został zażegnany dopiero w końcówce rozgrywek, wskutek przebudzenia się Fabinho i Hendersona, wprowadzenia do jedenastki Jonesa i powierzenia Alexandrowi-Arnoldowi funkcji odwróconego bocznego obrońcy (w fazie ataku Anglik stawał się pomocnikiem). Znamienne.

W bieżącym sezonie Liverpool jest mocny niczym jego druga linia. Odmłodzona i tryskająca witalnością. Pełna energii. Wybiegana. Dynamiczna. Kreatywna. Wszechstronna, to znaczy równie mocno zaangażowana w próby odbioru piłki, co w konstruowanie i finalizowanie ataków. Obawy o brak zgrania między nieznającymi się dotąd piłkarzami okazały się zbędne. Jones, Mac Allister oraz Szoboszlai – galowy tercet na początkowym etapie zmagań – szybko nawiązali nić porozumienia. Anglik (ustawiany z reguły jako ósemka, choć przesuwany również na szóstkę) obronił miejsce w podstawowym składzie. Argentyńczyk (występujący w nienaturalnej dla siebie roli pomocnika defensywnego, a mimo to dobrze kontrolujący tempo akcji zespołu, reżyserujący wydarzenia z głębi pola) z Węgrem (będącym wszędzie i robiącym wszystko po trochu, dlatego, zdecydowanie przedwcześnie, porównywanym do Stevena Gerrarda, natomiast przez Kloppa nazywanym maszyną) weszli do niego z marszu, błyskawicznie pojmując założenia futbolu niemieckiego szkoleniowca i się do nich przystosowując. Nieco wolniej robią to Endo oraz Gravenberch, co jest zrozumiałe z uwagi na fakt, iż dołączyli do kadry już po zakończeniu przygotowań do sezonu. I oni zdążyli jednak udowodnić swoją wartość. Japończyk może jeszcze stać się kluczem do wzniesienia The Reds na wyższy poziom, albowiem jest jedynym doświadczonym członkiem drużyny o charakterystyce typowej szóstki. A jeśli momentami nowa pomoc Liverpoolu odczuwa jakiś brak, to właśnie kogoś takiego.

POWRÓT DO KORZENI

W konsekwencji w ekipie z Merseyside nie wszystko działa perfekcyjnie. Zastrzeżenia budzi gra obronna – zakładanie wysokiego pressingu, niepozostawianie rywalom wolnych przestrzeni, niedopuszczanie do dogodnych sytuacji strzeleckich. Pojawiają się błędy, prowadzące do czerwonych kartek (obejrzeli je Mac Allister, Van Dijk, Jones i Jota) i utraty goli (których byłoby zdecydowanie więcej, gdyby nie znakomita postawa Alissona). Czyste konta są rzadkością. Tęsknota za klasowym defensywnym pomocnikiem intensyfikuje się. Nawet jeśli nie okazałby się on lekiem na całe zło, niewątpliwie uśmierzyłby ból.


Tymczasem za antidotum na problemy defensywy robi funkcjonująca bez zarzutu ofensywa. Dzięki niej (ale też sile mentalnej) podopieczni Kloppa imponują w odrabianiu strat i przechodzeniu z pozycji przegrywającego do roli wygrywającego. Dokonali tego w meczach z Bournemouth, Newcastle United, Wolverhampton, LASK oraz Leicester City. Prym w ataku wiedzie oczywiście Salah (trafiający do siatki lub asystujący kolegom niemal w każdym spotkaniu), coraz lepiej radzi sobie Luis Diaz, lecz najbardziej spektakularny występ zanotował Nunez, czyniący widoczne gołym okiem postępy względem zeszłego sezonu. W starciu ze Srokami Urugwajczyk wszedł na boisko w 77. minucie, przy stanie 0:1 i przewadze liczebnej przeciwnika, a kwadrans później celebrował skompletowanie dubletu i zapewnienie drużynie zwycięstwa.

– Na dystansie tysiąca meczów w roli szkoleniowca chyba nigdy nie doświadczyłem takiego spotkania. To było wyjątkowe – oznajmił Klopp. Niemiec ocenił, iż jego zawodnicy spisali się lepiej niż w słynnym półfinale Ligi Mistrzów z Barceloną, ponieważ wówczas wspierało ich wypełnione po brzegi Anfield, zaś w tym przypadku prawie całe St. James’ Park pragnęło ich niepowodzenia.

Ów triumf nad Barcą, choć odniesiony w szalonych okolicznościach, wydarzył się już po zakończeniu pierwszego heavymetalowego epizodu w twórczości liverpoolskiej kapeli. Aktualnie trwa drugi. I to także jest nowa konfiguracja, bo świętując największe sukcesy w najświeższej historii klubu, zespół był nienagannie poukładany w defensywie, zrównoważony, zimnokrwisty, mechanicznie precyzyjny w każdym ruchu. Teraz znów cechuje go chaotyczność w obronie, nieprzewidywalność, gorącokrwistość, emocjonalność. Miewa kłopoty z kontrolowaniem przebiegu gry, która toczy się w szybkim tempie, z dużą intensywnością, od bramki do bramki. Jego celem nie jest stracenie mniej goli od oponenta, a strzelenie więcej niż on. Gwarantuje tym rozrywkę widzom.

Powrót do korzeni nie jest jednak całkowicie zamierzony, ani wielce pożądany. Przynajmniej nie przez Kloppa. 56-latek chciałby widzieć w drużynie większą pewność działań, skutkującą dominowaniem nad konkurentami. – Odwracanie losów meczów pomaga w każdym momencie sezonu, ale nie powinniśmy musieć tego robić tak często – zauważa. – Nigdy nie słyszałem o zespole, który odnosiłby sukcesy, będąc niedbałym w defensywie. To się nie zdarza.

COŚ ROŚNIE

Na razie nowy-stary styl nie odbił się negatywnie na osiąganych za jego sprawą rezultatach. Wprost przeciwnie. The Reds utrzymali formę z końcówki minionych rozgrywek i dobili do 19 kolejnych występów bez porażki. W bieżącą kampanię weszli w rytmie siedmiu zwycięstw z rzędu (po inauguracyjnym remisie z Chelsea), co zaowocowało miejscem w czołówce tabeli Premier League, udanym startem zmagań w fazie grupowej Ligi Europy oraz awansem do 1/8 finału Pucharu Ligi.

Do pokonania ich konieczny okazał się kuriozalny błąd sędziowski. W pierwszej połowie starcia Tottenham – Liverpool arbitrzy nie uznali otwierającego wynik trafienia Luisa Diaza z powodu spalonego. Sęk w tym, iż w chwili ostatniego podania Kolumbijczyk wcale nie znajdował się bliżej bramki niż którykolwiek z rywali poza golkiperem. Jak na dłoni pokazały to powtórki. Dlaczego więc boiskowej decyzji nie skorygował VAR? Otóż z niewiadomego powodu obsługujący go sędziowie myśleli, że ich współpracownicy uznali gola, więc po szybkim przeanalizowaniu sytuacji poinformowali ich tylko o podjęciu właściwego kroku. Czegoś takiego doprawdy jeszcze nie grali. Absurd odmienił tak zwane momentum spotkania, wydatnie pomagając Kogutom w przyprawieniu zdziesiątkowanej przez dwie czerwone kartki ekipy z Anfield o pierwszą przegraną w trwającym sezonie.

Zamiast punktów goście otrzymali przeprosiny i wytłumaczenie, wystosowane przez centralę sędziowską. „Przyznajemy, że w pierwszej połowie meczu Tottenhamu z Liverpoolem doszło do istotnego błędu ludzkiego. Gol strzelony przez Luisa Diaza został anulowany przez arbitrów boiskowych z powodu spalonego. Był to wyraźny i oczywisty błąd rzeczowy, czego rezultatem powinno być uznanie trafienia po interwencji VAR-u, który jednak nie interweniował. Przeprowadzimy pełny przegląd okoliczności, które doprowadziły do błędu.”.

Klopp kipiał ze wściekłości (- Komu pomoże to oświadczenie? Nie dostaniemy za nie punktów, więc nam zda się na nic. Nikt nie oczekuje podejmowania przez sędziów samych właściwych decyzji, lecz sądziliśmy, że VAR ułatwi sprawę.), ale starał się dostrzegać pozytywy: – Nigdy nie byłem bardziej dumny z drużyny niż dzisiaj – stwierdził. – Nigdy nie widziałem takiego meczu, w najbardziej niesprawiedliwych okolicznościach, ze zwariowanymi decyzjami. Aby stworzyć coś wyjątkowego, potrzebujesz piłkarzy z odpowiednią mentalnością, a dziś zobaczyłem, że każdy z nich jest w tym aspekcie potworem.

A więc do czerwonej części Merseyside wrócił nie tylko heavy metal, lecz również potworna mentalność, inaczej wielka siła psychiczna – istotny składnik mieszanki, która w latach 2019-2022 pozwoliła Salahowi i spółce sięgnąć po wszystkie możliwe trofea. Czy Liverpool 2.0 ma szansę na choćby namiastkę podobnego pasma sukcesów?

Jego znakomity start ligowy wywołał głosy, według których The Reds ponownie powalczą z Manchesterem City o tytuł mistrzowski. Opiekun zespołu zapowiadał to już tuż po zakończeniu zeszłych rozgrywek. Teraz twierdzi: – Cieszę się, że przynajmniej wyglądamy, jakbyśmy byli częścią wyścigu, a nie jedynie jego obserwatorem. W naszej grze podoba mi się wiele rzeczy. Coś rośnie, ale nie mam pojęcia, jak duże się to stanie.

MACIEJ SAROSIEK

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 43/2024

Nr 43/2024