Największy transfer lata mamy za sobą
Wielcy piłkarze grają tam, gdzie chcą. Bolesnym wyjątkiem od tej reguły jest przypadek Leo Messiego, ale z kolei casus Roberta Lewandowskiego w pełni ją potwierdza. Polak uparł się, by odejść do Barcelony i Bayern w końcu musiał go wypuścić.
Tak więc największy transfer lata 2022 roku w Europie mamy już za sobą. Tym razem deadlinem okazała się oficjalna prezentacja zespołu Bayernu na kolejny sezon. Dumni Bawarczycy nie mogli pozwolić sobie na to, by Lewandowski się na niej pojawił, a odszedł dopiero potem. I słusznie, to nie miałoby bowiem żadnego sensu. Tak więc w nocy z 15 na 16 lipca trwała wielka telekonferencja między agentem Lewego Pinim Zahavim, szefem transferów w Bayernie Hasanem Salihamidziciem i dyrektorem sportowym Barcelony Mateu Alemanym. W końcu wszyscy zgodzili się, że 45 milionów euro plus 5 w ewentualnych bonusach załatwia sprawę i RL zostanie pierwszym Polakiem w historii Barcelony.
Historia
Lewandowski już osiem lat temu, gdy przybywał do Bayernu, w wywiadzie telewizyjnym napomknął, że klub ten być może nie będzie jego ostatnim przystankiem w karierze, że śni o grze w Hiszpanii albo Anglii. Jednak naprawdę śnił tylko o Hiszpanii. Dwa razy interesował się nim Real, dwa razy Lewy zdradzał chęć odejścia, ale robił to delikatnie, nie stawiał wobec szefów Bayernu sprawy na ostrzu noża, nie upubliczniał swego pragnienia. W efekcie dyrektorzy klubu z Monachium dochodzili do wniosku, że jak większość zawodników chce jedynie podwyżki; dostawał ją, grał dalej dla Bayernu. W końcu, trzy albo cztery lata temu, wyjawił w prywatnej rozmowie Karlowi-Heinzowi Rummenigge, że chce odejść. Ten mu obiecał, że jeśli wygra dla BM Ligę Mistrzów, klub nie będzie mu czynił wstrętów. Stało się to w 2020 roku, ale słowo Kalle nie miało mocy wiążącej dla innych członków zarządzającego Bayernem sanhedrynu, w tym dla Olivera Kahna, który ani myślał rozstawać się z Polakiem przed końcem kontraktu w 2023 roku.
Lewy zrozumiał, że odejście z Bayernu nie będzie łatwym zagadnieniem, że nie obejdzie się bez wojny medialnej. A na wojnie potrzebni są doświadczeni dowódcy. Dlatego zmienił agenta, wiążąc się z doświadczonym graczem, jakim jest Zahavi. W decyzji, by przed końcem kontraktu przejść do któregoś z hiszpańskich gigantów (eksplozja formy Karima Benzemy sprawiła, że Real przestał być aktualny, liczyła się tylko Barcelona) utwierdziło go stanowisko Bayernu w temacie nowego kontraktu dla napastnika. Klub zgodnie ze swoją polityką dotyczącą graczy ponadtrzydziestoletnich oferował mu umowę krótkoterminową, podczas gdy on chciał dłuższej. Już jesienią 2021 roku Zahavi rozpoczął więc działania. Porozumiał się ze swoim starym znajomym, kandydującym na stanowisko prezydenta Barcy Joanem Laportą: zaoferował mu usługi swego klienta, a on usługi te przyjął. Po wygraniu wyborów szybko uzgodniono warunki pracy Polaka na Camp Nou. Następnie polsko-izraelski duet zaczął wywierać presję na szefów Bayernu. Kahn utwardził swoje stanowisko, mówiąc mniej więcej, że jeśli Lewy nie stawi się 12 lipca na pierwszym treningu przed nowym sezonem, stanie się tak po jego trupie, a Salihamidzić dodał, że minimalna kwota o jakiej Bayern będzie z potencjalnym kupcem Lewego rozmawiał to 70 milionów euro. Suma zaporowa.
Jednak po zakończeniu sezonu Lewandowski twardo oświadczył, że jego pobyt w Bayernie dobiegł końca. Trzeba było na poważnie wziąć pod uwagę możliwość, że nie chodzi mu o podwyżkę, lecz naprawdę chce odejść.
Bayern
Zatem clou operacji stanowić musiało zadośćuczynienie Bayernowi. Wiadomo, jak bardzo wszyscy w Monachium cenią sobie honor. Zahaviemu udało się tak przeprowadzić sprawę, żeby ocalili go i Kahn, i Salihamidzić. Dlatego Lewy 12 lipca stawił się na zajęciach, zresztą manifestacyjnie spóźniony, a został sprzedany dopiero trzy dni później. Zaś Bayern rzeczywiście zarobi na sprzedaży gwiazdy 70 milionów: 50 wybeceluje Barca, a dwudziestu kilku on sam nie zapłaci Lewemu i fiskusowi z racji wynagrodzenia za ostatni rok kontraktu. Prasa hiszpańska podaje, że kluczowa była rozmowa, do której 12 lipca doszło między Polakiem a trenerem Julianem Nagelsmannem. Lewy ostatecznie zadeklarował, że nie chce grać w Bayernie, a trener zespołu przekazał szefom, że nie chce mieć w kadrze niewolnika.
Trzeba powiedzieć, że Bayern zrobił świetny interes. Zyskanie takiej kwoty za piłkarza zbliżającego się do 34. urodzin, któremu za rok wygasa kontrakt, to transferowy majstersztyk. Szefów klubu z Sabenerstrasse kłuje tylko to, że to nie oni zainicjowali całą operację, lecz zostali poniekąd do niej zmuszeni. Teraz do akcji ruszą spece od PR-u, by przedstawić sprawę w odpowiednim świetle. Już zresztą to się dzieje: w Monachium trwa świętowanie znakomitej sprzedaży Lewego, a nie żałoba po jego odejściu. „El Pais” cytuje zyskaną gdzieś (albo podrzuconą akurat przez Niemców) wypowiedź Nagelsmanna po meczu z Villarreal, że Lewy gwarantował Bayernowi kolejne mistrzostwa Niemiec, ale by wygrać Ligę Mistrzów, zespół potrzebuje lepszej, bardziej wszechstronnej 9 niż Polak. Dziennikarz Sky Sport Robert Gherda napisał zaś, że Lewy nigdy nie kochał Bayernu, więc jego odejście jest stratą wyłącznie na płaszczyźnie sportowej. Kampania dyskredytowania zawodnika, zainicjowana już wcześniej, nie skończyła się jak nożem uciął wraz z jego odejściem, mimo oficjalnych deklaracji, że klub dziękuje mu za osiem lat pełnego profesjonalizmu.
Barcelona
A po co Barcelonie transfer wiekowego gracza, wiąże się przecież ze sporym ryzykiem? Oczywiście, założenie, że najbardziej profesjonalny zawodnik z jakim pracował Pep Guardiola (jak sam powiedział), rzeczywiście jeszcze przez trzy-cztery lata zachowa topową formę jest jak najbardziej realne. Tak zapewne będzie, zwłaszcza że w nowym klubie i lidze Lewemu nie zabraknie motywacji dwudziestolatka, żeby zjeść świat. Ryzyko wiąże się z możliwością odniesienia przez Polaka poważnej kontuzji. Jeśli kupuje się za duże pieniądze 25-latka, nawet gdy dozna ciężkiego urazu, nie ma tragedii, wyleczy się i go wykorzysta albo sprzeda. Natomiast gracz w wieku Lewego, zrywając (tfu, tfu, odpukać w niemalowane drewno) więzadło staje się śmierdzącym jajem, piłkarzem bezużytecznym i niezbywalnym. Na szczęście Robert przez całą karierę był okazem zdrowia.
Poza tym z zakontraktowania Polaka płyną dla Barcelony same korzyści. Po pierwsze: zyskuje lidera linii ataku, w którym ostatnio grali zawodnicy z drugiej i trzeciej półki. Lewy strzelił w minionym sezonie ligowym 35 goli dla Bayernu, a trzej najlepsi snajperzy Barcelony: Depay, Aubameyang i Luuk de Jong razem 28 dla Barcelony. A bez gracza, który jest nie tylko goleadorem, ale osią gry zespołu na ostatniej tercji boiska, trudno marzyć o wielkich sukcesach. Po drugie: zyskuje nauczyciela, mistrza dla młodych zawodników. Tak jak dla Messiego mistrzem, bez kontaktu, z którym nie zostałby tym, kim został, Ronaldinho, tak dla Ansu Fatiego takim kimś może stać się Lewandowski. Laporta zapewne na to właśnie liczy, że gdy Polak zakończy przygodę z Barcą, Fati będzie już gotowy, by pociągnąć wózek. Po trzecie: Lewy uwiarygodnia cały projekt Laporty. „Marca” dzień po transferze napisała, że teraz Barcelonie będzie o wiele łatwiej przedłużać kontrakty z młodymi gwiazdami oraz kontraktować znaczących graczy z zewnątrz.
Dlatego też Laporta zdecydował się na „wyrzucenie domu przez okno”, jak mawiają Hiszpanie, by mieć u siebie Lewego. Chodzi nie tylko o kwotę, jaką otrzyma Bayern, lecz również o zarobki Polaka. Raczej między bajki należy włożyć pogłoski, że Lewy zgodził się zarabiać w Barcelonie mniej niż zarabiał w Bayernie. Na to nigdy nie przystałby stary lis Zahavi, żyjący przecież z prowizji („Onda cero” podała, że na Lewym zarobił 20 milionów!). A w Monachium Polak miał około dwanaście milionów euro rocznie netto. Źródła hiszpańskie podają bardzo rozbieżne informacje w kwestii pensji, jaką Polak dostał w Barcelonie. Jedne piszą o 30 milionach brutto (ok. 15 netto), inne o 9 milionach netto. Raczej jednak bliższa prawdy jest pierwsza kwota. Polak zarobi ją przez trzy sezony bazowej umowy, zaś w czwartym, opcjonalnym, otrzyma połowę tej sumy. Tak przynajmniej twierdzi mający kontakty z ludźmi Zahaviego polski dziennikarz Mateusz Borek, według którego Lewandowski zgodził się natomiast na znaczną redukcję żądań dotyczących kwoty za podpis na kontrakcie. Pierwsza oferta Barcy dla Bayernu opiewała na 40 milionów i można spekulować, że to co klub z Katalonii zapłacił ponadto, zostało pokryte z pierwotnie uzgodnionej premii dla napastnika za autograf.
Pozostaje pytanie, skąd niedawny bankrut wziął nagle taką kupę pieniędzy, by kupić Lewandowskiego i zakontraktowanego kilka dni wcześniej też za pół setki milionów euro Raphinhę oraz planować kosztowny zakup Julesa Kunde z Sevilli (za 35 milionów plus Memphis Depay, jak pisze prasa). I jakim cudem La Liga, tak surowo przestrzegająca zasad finansowego fair play, teraz zatwierdza do Barcy nowych graczy?
Laporta wybrał taką sama drogę wyjścia z kryzysu, jak Florentino Perez w 2000 roku, gdy został prezydentem bankrutującego Realu Madryt: ucieczkę do przodu, czyi doinwestowanie posiadanego produktu. Upłynnił więc funduszowi Sixth Street najpierw 10, a potem 15 procent praw do transmisji telewizyjnych meczów Barcy na kolejne 25 lat, za odpowiednio 207 i 330 milionów euro. Przy tych kwotach umowa sponsorska ze Spotify i przechrzczenie stadionu na Spotify Camp Nou to były groszowe sprawy. Zyskanie natychmiast tej kasy przeniosło Barcelonę z klasy żebraczej do klasy wyższej światowego futbolu. Na wypadek kolejnego kryzysu zostają jeszcze kolejne procenty, a ponadto wierzycielom Barcy będzie zależało na dobrostanie dłużnika, czyli by zakupiony od niego towar był jak najwięcej wart. Laporta znów okazał się geniuszem. Tyle że kiedyś, prędzej czy później, gdy inne kluby skasują pieniądze za prawa telewizyjne w latach 30. czy 40. obecnego stulecia, Barca będzie się mogła tylko oblizać. Ale wtedy Laporta nie będzie już prezydentem.
Lewandowski
Pozostaje pytanie, co może zyskać na przejściu do Barcelony Lewandowski? Po pierwsze, spełni marzenia o występach w Hiszpanii. Dalsza gra w Bayernie już nie była mu do niczego potrzebna, zdobył z tym klubem wszystko, co mógł. Brakowało mu motywacji. A przywrócenie Barcelonie chwały, ponowne poprowadzenie na szczyt zespołu będącego w tak wielkim kryzysie to wyzwanie godne mistrza. Po drugie, zdobędzie dla siebie, swego selfbrandu, jak to się mówi, nowe rynki reklamowe. Jako zawodnik klubu Bundesligi nie mógł być nośnikiem reklamowym wartym wielkich pieniędzy ani w świecie hiszpańskojęzycznym, ani w anglojęzycznym. Jako gracz Barcelony zapewne zostanie niebawem nową twarzą jakiejś globalnej marki, a rezygnację z umowy z Huawei powetuje sobie z nawiązką. Oczywiście także jeśli chodzi o pensję od klubu za wykonywanie swojej pracy, na przestrzeni czterech lat więcej zarobi w Barcelonie niż zarobiłby w Bayernie.
Po trzecie – on i jego rodzina zazna przyjemności codziennego życia w jednym z najlepszych na świecie miejsc, jakim jest Barcelona, ze swoim faustycznym klimatem i kuchnią, nieporównywalnymi z realiami bawarskimi. Po czwarte, przejdzie, a w zasadzie już przeszedł do historii jako pierwszy Polak w Barcelonie. Z pewnością nasi rodacy będą teraz zapełniać Camp Nou, rujnować się w klubowym sklepie na koszulki z nazwiskiem Lewego i numerem 9 (Depay będzie musiał albo się go zrzec, albo odejść). To, co będzie się w naszym kraju działo w związku z grą aktualnego Polaka numer 1 w Barcelonie może też otworzyć oczy całej Hiszpanii na potencjał naszego rynku i skłonić do zatrudniania kolejnych polskich piłkarzy. O tym pewnie Robert nie myśli, ale jeśli taki będzie skutek uboczny jego transferu – nie mamy nic przeciwko.
LESZEK ORŁOWSKI