Na granicy nowego i starego
Nowi piłkarze mający realizować nowy styl gry często wlewają w serca kibiców nową nadzieję na nadejście lepszych czasów. W Evertonie jest ona jednak stłumiona, ponieważ problemy targające klubem i osoby nim zarządzające wciąż są te same.
Czy bieżący sezon będzie w wykonaniu Evertonu lepszy od poprzedniego? (fot. Reuters)
MACIEJ SAROSIEK
Swoje robią też traumatyczne i nadal świeże wspomnienia z poprzedniego sezonu. Konfliktowa kadencja Rafy Beniteza, nieefektowne i nieefektywne poczynania drużyny, rozpaczliwa walka o utrzymanie w Premier League do przedostatniej kolejki – wszystko to odcisnęło piętno, którego niezwykle trudno jest się pozbyć. W ankiecie zorganizowanej przez portal The Athletic aż 64% sympatyków The Toffees stwierdziło, że do nowych rozgrywek nastawione jest pesymistycznie. Przed startem rywalizacji na poziomie angielskiej ekstraklasy bardziej minorowe nastroje panowały tylko w Chelsea oraz Bournemouth. W powtórzenie przez ekipę z Goodison Park wyczynu West Hamu, który zaraz po uniknięciu spadku zakwalifikował się do europejskich pucharów, wierzą nieliczni. Więcej „zwolenników” ma opcja zakładająca kolejne miesiące zmagań o pozostanie w elicie.
WOLNOŚĆ I SWOBODA
Optymistów zdecydowanie łatwiej znaleźć wewnątrz klubu. – Sądzę, że wszyscy czujemy ekscytację w związku ze startem nowego sezonu. Dla mnie to szansa na rozpoczęcie pracy na dobre po tym, jak przejąłem zespół w trakcie poprzednich rozgrywek – mówił Frank Lampard. Kiedy w styczniu Anglik przyjął ofertę prowadzenia Evertonu, musiał skupić się na perspektywie krótkoterminowej. Liczyło się tylko utrzymanie. Za wszelką cenę i wszelkim sposobem. Drogę do spełnienia celu utorowała poprawa atmosfery w drużynie i wokół niej, zjednoczenie piłkarzy z kibicami, a także dodanie zawodnikom pewności siebie.
To ostatnie umożliwiła między innymi tylko delikatna reforma stylu gry zespołu. Lampard nie porwał się z motyką na słońce. Zaniechał rewolucji. Sprawił, że Richarlison i spółka prezentowali się mniej topornie niż pod wodzą Beniteza, ale nad polot w ofensywie niezmiennie stawiano bezpieczeństwo w defensywie. Uprzykrzanie życia odznaczającym się lepszymi umiejętnościami przeciwnikom. Przykrywanie braków w jakości i kreatywności poprzez unikanie podejmowania ryzyka i preferowanie futbolu bezpośredniego.
Teraz, mogąc skupić się na perspektywie długoterminowej, były opiekun Derby County i Chelsea zamierza stopniowo zmieniać sposób boiskowego funkcjonowania swoich podopiecznych. The Toffees mają być nie tylko skuteczniejsi, ale też przyjemniejsi do oglądania. Odznaczający się wolnością i swobodą. Największa modyfikacja powinna dotyczyć tego, jak zachowują się będąc w posiadaniu piłki. Trener chciałby, by równoważyli szybkie ataki z cierpliwym rozprowadzaniem akcji. By rozpoczynali grę od bramki krótkimi podaniami, a nie długimi passami do przodu. By stwarzali większe kłopoty obronie rywala.
Nie mogą przy tym zapominać o podstawach. Niezależnie od ustawienia taktycznego – podczas przygotowań do sezonu pracowali nad występowaniem zarówno z dwójką, jak i trójką stoperów – muszą dbać o zachowywanie właściwej organizacji, balansu między ofensywą a defensywą. Lampard pragnie widzieć w poczynaniach zawodników agresywność oraz energię. Wymaga biegania więcej niż przeciwnicy i walczenia zacieklej od nich.
W pierwszej kolejce Premier League Everton starał się to wszystko robić na tle Chelsea. Mimo porażki (po stracie jedynego gola z rzutu karnego), wyszło nie najgorzej. Szczególnie wobec powrotu demonów przeszłości w postaci urazów. W minionym sezonie gracze ekipy z Goodison Park doznali ponad 30 kontuzji, przez które stracili więcej niż 1000 dni treningowych i meczowych. Bieżącą kampanię zaczęli bez Seamusa Colemana, Androsa Townsenda i Dominica Calverta-Lewina, a w starciu z The Blues problemów zdrowotnych nabawili się Ben Godfrey i Yerry Mina. Absencje kluczowych zawodników utrudniały Lampardowi pracę w ubiegłych miesiącach i wiele wskazuje na to, iż będą to robić także w następnych.
OSŁABIENIE PRZED WZMOCNIENIAMI
Ułatwić mają ją natomiast wzmocnienia. – Mam duży wpływ na transfery i jest to dla mnie bardzo ważne – przyznał 44-letni szkoleniowiec. Jego współpraca z Kevinem Thelwellem, dyrektorem sportowym klubu, układa się bardzo dobrze. To miła odmiana względem spięć do jakich w przeszłości dochodziło na linii Steve Walsh – Ronald Koeman i Marcel Brands – Rafa Benitez. Ich następcy dobrze się ze sobą dogadują i są zgodni co do charakterystyki, którą powinni odznaczać się piłkarze dołączający do Evertonu. Chodzi o głód sukcesu, inklinacje przywódcze, atletyczność, krzepkość i odporność na urazy.
Nim The Toffees mogli jednak kogokolwiek sprowadzić, musieli pozbyć się jednej z gwiazd. Padło na Richarlisona, który za 50 milionów funtów (wraz z bonusami być może nawet 60) trafił do Tottenhamu. Dla drużyny Lamparda był to ubytek tyleż ogromny – Brazylijczyk był liderem zespołu i jego najlepszym piłkarzem w minionym sezonie – co konieczny. W ubiegłych trzech latach klub z Goodison Park poniósł straty w wysokości 372 milionów funtów. Znacznie większe, niż dopuszczają przepisy. Aby nie narazić się na kary finansowe lub sportowe (ujemne punkty), musiał sprzedać zawodnika lub zawodników i osiągnąć przy tym profit. Co więcej, dokonać tego szybko, tak, by zdążyć przed zamknięciem poprzedniego okresu rozliczeniowego, to jest do 30 czerwca.
W efekcie pierwsze tygodnie okienka transferowego w wykonaniu Evertonu łudząco przypominały jego działania sprzed dwunastu miesięcy. Jak wtedy, tak i teraz nie było mowy o dużych wydatkach. Wtedy w sprowadzenie nowych graczy zainwestowano tylko 1,7 miliona funtów, teraz nic. Maszyna ruszyła dopiero w lipcu.
Defensywę zasilili piłkarze będący uosobieniami charakterystyki pożądanej przez Lamparda i Thelwella – James Tarkowski oraz Conor Coady. Pierwszy opuścił spadkowicza z Burnley i w mig stał się przywódcą linii obrony.
– Jest wszystkim, czego potrzebowałem, a nawet więcej. Myślę, że będzie dla nas bardzo ważnym piłkarzem – chwalił 29-latka Lamps, który chciał z nim pracować już w czasach prowadzenia Chelsea. Drugi ze stoperów odszedł – na razie na zasadzie wypożyczenia – z Wolverhampton, którego był kapitanem. W wyniku zmiany ustawienia Wilków i porzucenia przez nie systemu z trójką środkowych defensorów przestał być pewniakiem do występów w podstawowym składzie. W Evertonie z pewnością nim będzie, co ma mu umożliwić wzięcie udziału w mundialu.
Konkurencję na lewej flance obrony zwiększył wypożyczony ze Sportingu Ruben Vinagre. O niebo większą rolę w pomocy mają odegrać Dwight McNeil, Amadou Onana oraz Idrissa Gueye. Pierwszy przybył z Burnley, kosztował 20 milionów funtów i dostał zadanie rozwiązania problemu z kreowaniem dogodnych okazji strzeleckich. W minionym sezonie ligowym jego licznik zatrzymał się na 47, z czym nie mógł równać się żaden zawodnik The Toffees. Anglik, który może występować zarówno przy linii bocznej, jak i w środku boiska, wierzy, iż Lampard wyciągnie z niego jeszcze więcej. Dwaj pozostali pomocnicy zamieniają (w momencie powstawania tego tekstu transfer Gueye nie został jeszcze potwierdzony) Ligue 1 na Premier League. Onana był bliski dołączenia do West Hamu, ale Everton ubiegł Młoty i zapewnił sobie usługi wszechstronnego gracza znanego z umiejętności operowania w okolicach obu pól karnych – swoim i przeciwnika. Gueye to natomiast typ destruktora, przed przenosinami do PSG (z Evertonu) był jednym z najlepszych odbieraczy piłek w angielskiej ekstraklasie.
PRZEGLĄD STRATEGICZNY
Na papierze transfery The Toffees prezentują się sensownie i obiecująco. Wszystko wskazuje na to, iż nowy sposób podejmowania decyzji działa. Do niedawna Farhadowi Moshiriemu, właścicielowi klubu, zdarzało się uprawiać samowolkę, nie słuchać doradców przy zatrudnianiu i zwalnianiu trenerów, a także pozyskiwaniu i pozbywaniu się piłkarzy. Teraz cały proces ma charakter kolegialny. Ostatnie słowo nadal należy do irańskiego miliardera, ale opinie zarządu oraz dyrektora sportowego są bardzo poważnie brane pod uwagę.
To jeden z efektów przeglądu strategicznego, jakiemu w ostatnich miesiącach został poddany Everton. Jego celem było zbadanie przyczyn kryzysu sportowego instytucji z niebieskiej części Merseyside i znalezienie jego rozwiązań. W następstwie pożegnano się z Rafą Benitezem i zakontraktowano Franka Lamparda, zwerbowano Kevina Thelwella, a do tego postanowiono, że kryterium przy zatrudnianiu nowych szkoleniowców oraz zawodników będzie stanowić młodość i głód sukcesu.
Pod wieloma względami The Toffees weszli więc w nową erę, ale pod innymi wciąż są w starej. Najważniejszy to kwestia właścicielska. Kilka tygodni temu pojawiły się informacje, według których Moshiri może sprzedać większość swoich udziałów. Ich kupnem zainteresowany był tercet biznesmenów, do którego należeli Peter Kenyon, John Lawson Thornton i Maciek Kaminski. Rozmowy trwały, ale z niewiadomych publicznie przyczyn nie zakończyły się zmianą władzy w klubie. Jego włodarz obwieścił, iż nie chce pozbywać się akcji, ale jest otwarty na współpracę z inwestorem, który wsparłby go finansowo w budowie nowego stadionu, który ma zostać oddany do użytku w sezonie 2024-25.
Inną oznaką trwania starej ery są protesty organizowane przez kibiców, którzy nie są zadowoleni z sytuacji sportowo-finansowej, w jakiej znajduje się Everton, i martwią się o przyszłość The Toffees. Z tego powodu nawołują do odejścia Moshiriego lub osób zasiadających w zarządzie, które nie posiadają ich zdaniem odpowiednich kompetencji, by piastować swoje stanowiska. Na tego typu roszady na razie się jednak nie zanosi.
Motto klubu z Goodison Park brzmi: tylko to, co najlepsze, jest wystarczająco dobre. Z uwagi na wydarzenia na boisku i poza nim od lat jest to jednak tylko ładnie brzmiący, ale nie znajdujący odzwierciedlenia w rzeczywistości frazes. Jak wiele zmienią w tej kwestii Frank Lampard i jego podopieczni?
TEKST UKAZAŁ SIĘ NA ŁAMACH TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (NR 33/2022)