Mecz jak bomba biologiczna. „To był błąd”
Kiedy koronawirus zataczał coraz szersze kręgi na Starym Kontynencie, a wielu wciąż nie rozumiało powagi sytuacji, piłkarskie rozgrywki trwały w najlepsze. Z perspektywy czasu uczonym udało się wskazać na dwa mecze, które mogły okazać się punktami zapalnymi tego w jaki sposób rozwinęła się pandemia. Jednym z nich jest starcie, do którego 11 marca doszło na Anfield.
Mecz, który okazał się być bombą biologiczną (fot. Reuters)
Za pierwsze ognisko koronawirusa – patrząc przez pryzmat futbolu – uważa się starcie Atalanty Bergamo z Valencią w Champions League. Do Mediolanu, gdzie rozegrano mecz przyjechało wielu kibiców z Hiszpanii, a warto przypomnieć, że już wtedy w Italii niewidzialny wróg zbierał śmiertelne żniwo. Nikt jednak wtedy nie wpadł na pomysł, że organizacja zawodów i to przy udziale dziesiątek tysięcy widzów może okazać się niebezpieczna.
Drugim spotkaniem, które mogło odegrać w całej tej historii znaczącą rolę było, to do którego doszło właśnie na Anfield, gdzie Liverpool zmierzył się z Atletico Madryt, licząc na odrobienie strat z pierwszego starcia w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Sztuka ta się ostatecznie nie udała, ponieważ The Reds przegrali po dogrywce (2:3), jednak to nie to było tego wieczoru najważniejsze.
Do Anglii przybyło bowiem 11 marca kilka tysięcy hiszpańskich kibiców – wszyscy z Madrytu, który w owym czasie cierpiał już z powodu koronawirusa i był głównym jego ogniskiem w kraju. Spekulowano, że mecz powinien odbyć się bez fanów przyjezdnych, lub w ogóle bez kibiców (co ciekawe w samej Hiszpanii tak zakaz już wtedy obowiązywał – red.), jednak ostatecznie zabrało zdecydowania u odpowiedzialnych osób, by finalnie podjąć w tej sprawie decyzję.
Dziś, kiedy od feralnego spotkania minęło już kilka tygodni, a zakażeń stale przybywa, burmistrz Madrytu, Jose Luis Martinez-Almeid zdradził, że być może faktycznie nie zrobił wszystkiego, co było w jego mocy. – Nie ma już żadnych wątpliwości, że to wszystko nie miało żadnego sensu – powiedział, cytowany przez „Daily Mail”.
– Teraz już wiemy, że powinniśmy być bardziej ostrożni. Wiemy, że trzeba było podjąć konkretne działania i decyzję – dodał Martinez-Almeid.
Chciałoby się napisać „mądry Hiszpan po szkodzie” i trudno się z takim stawianiem sprawy nie zgadzać. Hiszpania i Anglii, a także Włochy, to obecnie te europejskie kraje, które bardzo mocno ucierpiały z powodu pandemii koronawirusa. Hiszpania jest pod tym względem drugim największym ogniskiem zakażeń na całym świecie z wynikiem ponad 200 tysięcy zachorowań i ponad 20 tysięcy śmierci.
Kilkadziesiąt godzin po meczu na Anfield zaczęły zapadać decyzje o zawieszeniu zmagań w kolejnych ligach, a także na arenie międzynarodowej. Kilka dni później futbol na całym Starym Kontynencie uległ „zamrożeniu” i taka sytuacja trwa do dziś. Plany wznowienia rozgrywek piłkarskich pojawiają się systematyczne w zagranicznych mediach, a te najbardziej optymistyczne zakładają, że będzie to możliwe na początku maja.
Każdy z tych wariantów ma jednak pewien haczyk, którym są puste stadiony – nawet do końca roku. Futbol być może wróci i to już za kilka tygodni, jednak będzie to już zupełnie inna dyscyplina, rozgrywana bez udziału fanów. Ten stan rzeczy ma się z kolei utrzymać do czas, aż naukowcom nie uda się stworzyć skutecznej i bezpiecznej szczepionki.
Grzegorz Garbacik