Przejdź do treści
Legendy Futbolu: Ruch, volkslista, gra dla Niemiec, czyli Ernest Wilimowski (11)

Ligi w Europie Świat

Legendy Futbolu: Ruch, volkslista, gra dla Niemiec, czyli Ernest Wilimowski (11)

PilkaNozna.pl kontynuuje cykl „Legendy Futbolu”. W każdą środę prezentujemy sylwetkę osobowości ze świata piłki nożnej, która zapisała się złotymi zgłoskami na kartach historii tej dyscypliny. Czas na pierwszego piłkarza reprezentacji Polski, być może najwybitniejszego, jaki przywdziewał biało-czerwone barwy, i nie chodzi tu ani o Zbigniewa Bońka, ani Kazimierza Deynę. Przedstawiamy wyboistą drogę Ernesta Wilimowskiego.

Ernest Otton Wilimowski urodził się 23. czerwca 1916 roku w należących do Niemiec Katowicach, jako Ernst Otto Prandella. Swojego ojca Ernsta-Romana nie pamiętał, ponieważ poległ on na froncie podczas I wojny światowej. Paulina Florentyna, jego matka, była dla niego najważniejszą osobą od maleńkości i pozostała nią aż do jej śmierci w 1981 roku. Nazwisko Wilimowski przejął po drugim mężu matki, który adoptował go w wieku 13 lat. Obywatelem Polski stał się w 1922 roku, kiedy Górny Śląsk przyłączono do naszego kraju.

Super snajper

Piłkę kopał od dziecka, a jego pierwszym klubem był FC Kattowitz, zespół zarządzany przez Niemców, w którym grali głównie Polacy. Jego prawdziwa kariera zaczęła się w wieku 17 lat, kiedy przeszedł do Ruchu Wielkie Hajduki (dzisiejszy Ruch Chorzów) za 1000 zł (podaje się, że tyle wtedy wynosiła dziesięciokrotna pensja listonosza). Grał na pozycji lewego łącznika i był niezwykle skuteczny. Już w trzecim meczu w barwach nowego zespołu, z Podgórzem Kraków, zdobył pięć bramek, i z miejsca stał się jednym z najlepszych napastników w lidze. W ciągu 5 lat gry w Ruchu zdobył z nim 4 mistrzostwa kraju, a w 86 meczach strzelił 112 goli! W wygranej 12:1 konfrontacji z Unionem Tourning Łódź Wilimowski 10 razy trafił do siatki, co po dzisiejszy dzień stanowi rekord polskiej ligi. Tego osiągnięcia już raczej nikt nie będzie w stanie pobić.

Wyróżniał się wyglądem – miał 172 cm wzrostu, odstające uszy i rude włosy. Miał też niezwykłą anomalię anatomiczną – posiadał sześć palców u prawej stopy. Żartował (albo wierzył w to naprawdę), że to przynosi mu szczęście i dzięki temu zdobywa wiele bramek. Bezustannie się uśmiechał. Po strzelonych golach jeszcze bardziej emanował radością, czym irytował rywali. Jako jeden z nielicznych przedwojennych piłkarzy traktował piłkę jak zabawkę – ćwiczył sztuczki, balans ciałem, a po treningach chodził grać z kilkunastoletnimi chłopcami. Zasady były proste – on sam na wszystkich. Dzięki temu nauczył się bezbłędnie panować nad futbolówką.

„Ezi” jak większość wybitnych piłkarzy w historii miał słabość do kobiet i alkoholu. Po przegranym meczu towarzyskim z Cracovią 0:9, kiedy cała drużyna Ruchu była pijana, bo dzień wcześniej dostała premię za zwycięstwo w lidze, do Krakowa przyjechała komisja PZPN i jako kozła ofiarnego całego zamieszania wskazała Wilimowskiego. Wtedy zawieszono go na czas nieokreślony, przez co ominęły go Igrzyska Olimpijskie w Berlinie. Polska zajęła na turnieju czwarte miejsce, a kto to wie jak byłoby z najlepszym piłkarzem biało-czerwonych w składzie. Nadużycie alkoholu było tylko pretekstem do zawieszenia Ernesta. PZPN było nie na rękę, że Ruch Hajduki Wielkie zdominował rozgrywki w ekstraklasie, dlatego chwycił się podstępu. Nic z tego jednak nie wyszło, Ruch nawet bez „Eziego” doskonale sobie radził.

Legendarna potyczka z Brazylią

Przed eliminacjami do mistrzostw świata Wilimowskiego odwieszono, ponieważ nie znaleziono żadnych dowodów jego winy. Na przeszkodzie do finałowych rozgrywek o złotą Nike stała tylko Jugosławia. Polacy zwyciężyli w Warszawie 4:0, a w rewanżu, grając bardzo rozważnie, przegrali 0:1 i mogli cieszyć się z awansu do francuskiego mundialu 1938.

W nim Wilimowski i spółka trafili na rosnących w potęgę Brazylijczyków. Przegrany miał jechać do domu. Na początku meczu Polacy byli nieco oszołomieni, co wykorzystał legendarny Leonidas, wyprowadzając swój zespół na prowadzenie. Do walki biało-czerwonych poderwał Wilimowski, który wywalczył rzut karny. Jedenastkę na bramkę zamienił Fryderyk Scherfke. Pierwsza połowa skończyła się jednak prowadzeniem Canarinhos 3:1. Po przerwie „Ezi” był jak natchniony, przechodził zawodników jednego po drugim i już po 15 minutach, strzelając dwa gole, doprowadził do wyrównania.

Walka była zacięta, ale to Brazylia ponownie wyszła na prowadzenie za sprawą Peracio. Minutę przed końcem jeszcze raz dał znać o sobie Wilimowski i było 4:4. Sędzia zarządził dogrywkę. W pierwszej części piłkarze z kraju kawy, poderwani przez Leonidasa, zdobyli dwie bramki, a Ernest w drugiej odsłonie był w stanie odpowiedzieć „tylko” jednym trafieniem. Biało-czerwoni odpadli, ale sam „Ezi” zostawił po sobie niebywale pozytywne wrażenie i przeszedł do historii mistrzostw świata, jako pierwszy zawodnik, który strzelił 4 gole w jednym meczu. Kibice zgromadzeni na stadionie na stojąco bili mu brawo. Po meczu do bohatera artykułu podeszli wysłannicy z Brazylii i zaproponowali mu wyjazd do Ameryki Południowej, aby tam dalej kontynuował karierę. Początkowo Wilimowski zgodził się na warunki Latynosów, ale w końcu do transferu nie doszło. Sprzeciwili się polscy działacze.

Ostatnim meczem „Eziego” w kadrze, i w ogóle ostatnim meczem II Rzeczpospolitej, było spotkanie z bardzo silną jedenastką węgierską przy Łazienkowskiej. Polacy zwyciężyli 4:2, pomimo że przegrywali 0:2, a Wilimowski popisał się hat-trickiem. 4 dni po tym pamiętnym spotkaniu wybuchła II wojna światowa. Ernest łącznie w reprezentacji zdobył 21 bramek w 22 meczach.

Volkslista i wyjazd

Po ataku Niemiec na Polskę Wilimowski podpisał volkslistę, zmienił imię na Ernst i wyjechał do zachodnich sąsiadów, gdzie kontynuował karierę. Prawie cała Polska uznała go za zdrajcę narodu, mimo że do wyjazdu namawiał go m.in. Józef Kałuża, trener reprezentacji Polski.

Sam „Ezi” uważał się za Górnoślązaka. Trzeba również pamiętać, że Górny Śląsk nie zawsze był polski i miał silne związki z Niemcami, poza tym jego mieszkańcy od dawna zabiegali o autonomię. Dlatego Wilimowski nie był załamany wyjazdem. Do Polski nie wrócił już do śmierci, choć wielokrotnie podkreślał, że tęskni za Śląskiem . Po wojnie był symbolem zdrady polskości, a obraz ten umacniała radziecka propaganda.

W głąb III rzeszy Wilimowski zabrał swoją matkę, która była dla niego oparciem w każdej sytuacji. W 1942 roku Paulina znalazła się na czarnej liście nazistów i wywieziono ją do Auschwitz. Wprawdzie w obozie koncentracyjnym pełniła funkcję sekretarki jednego z oficerów SS, co nie zmieniało faktu, że była więźniem. Grający w policyjnym klubie PSV Chemnitz Wilimowski robił wszystko, aby uwolnić matkę, ale nawet jego popularność niewiele dała.

Niedługo potem wstrzymano międzynarodowe rozgrywki i wszystkich piłkarzy, bez wyjątku, chciano wysłać na front. Najwybitniejszych zawodników uratował przed tym Hermann Graf, który utworzył drużynę piłkarską przy Luftwaffe – Roten Jaeger. Kiedy Ernest dołączył do teamu, poprosił majora Grafa o wstawiennictwo za jego matkę. Wysoko postawiony oficer zadzwonił gdzie trzeba i Paulina Wilimowska wróciła do syna.

Kariera w Niemczech

Sepp Herberger, selekcjoner reprezentacji Niemiec, początkowo był zachwycony Wilimowskim. W sumie Ernest strzelił dla Rzeszy 13 goli w 8 meczach! Aż 4 trafienia zaliczył w spotkaniu ze Szwajcarią w Bernie, który goście wygrali 5:3.

Po kilku latach „Ezi” miał pretensje do Herbergera za to, że ten nie zabrał go na mundial do Szwajcarii w 1954 roku. Mimo że miał 38 lat na karku, wciąż grał na wysokim poziomie. Jak wiadomo Republika Federalna Niemiec przywiozła z tego turnieju złoty medal i tego najbardziej nie mógł sobie darować.

Na terytorium Niemiec reprezentował barwy klubów takich jak: BSV Bismarckhuette, FC Kattowitz, PSV Chemnitz, TSV Monachium, LSV Moelders Krakau, Ascota Chemnitz, FC Augsburg, Offenburger FV, FC Singen 04 i VfR Kaiserslautern. Buty na kołku zawiesił dopiero w wieku 43 lat.

Wzór do naśladowania

Kiedy jeszcze grał w Polsce był inspiracją dla wszystkich młodych zawodników. Gerard Cieślik i Ernest Pohl jako młodzi chłopcy obserwowali Wilimowskiego z wysokości trybun na stadionie Ruchu. „Gienek” przychodził nawet podpatrywać go na treningach. Zawsze podkreślał, że „Ezi” był najlepszym piłkarzem, jakiego w ogóle dane było mu oglądać. Pohl był za mały, żeby tak dobrze go pamiętać.

Do historii przeszedł też cytat Fritza Waltera, kapitana reprezentacji Niemiec z mundialu w Szwajcarii. Powiedział on, że Wilimowski był jedynym zawodnikiem na świecie, który zdobył więcej bramek niż miał szans. To lakoniczne stwierdzenie oddaje geniusz Ernesta.

Na emeryturze

W 1951 roku ożenił się z Klarą Mehne, z którą miał czworo dzieci. Po zakończeniu przygody z piłką dużo czasu spędzał u bukmachera obstawiając mecze. I sporo wygrywał. Jego ulubionym zespołem był monachijski TSV 1860. Chętnie czytał „Kickera” i „Sportbild”, z których czerpał informacje o sporcie. Dostał propozycję pracy w Niemieckim Związku Piłkarskim, ale odmówił.

Wielokrotnie kusiło go żeby wrócić na Śląsk, ale przez wielu wciąż uznawany był za kolaboranta. W 1995 roku został zaproszony do Chorzowa na uroczystości związane z 75-leciem Ruchu. Nie przyjechał, a jako powód absencji podał chorobę żony. Naprawdę chyba do końca bał się, jak zostanie przyjęty. Zmarł 30 sierpnia 1997 roku w Karlsruhe. Miał 81 lat. Do dzisiaj jego postać budzi wiele kontrowersji wśród Polaków.

Adrian Koliński,
PilkaNozna.pl
fot. Wiki

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 46/2024

Nr 46/2024