Całkiem niedawno Juergen Klopp obchodził dwudziestolecie debiutu trenerskiego. Pełna sukcesów kariera zaczęła się w Moguncji, w karnawałowe ostatki.
Jak Klopp startował do wielkiej kariery? (foto: Łukasz Skwiot)
Był Rosenmontag, ostatni dzień karnawału w Moguncji. Menedżer Christian Heidel przekonywał właśnie prezydenta klubu Mainz, by stanowisko trenera objął jeden z zawodników. Musiał wstrząsnąć szatnią i poszukać cudownego remedium. Mainz w sezonie 2000-01 grało wyjątkowo słabo, klubowi groził spadek do trzeciej ligi, borykał się z ciągłymi problemami finansowymi. Heidel miał jednak nosa do ludzi – mimo iż kariera Kloppa rozpoczęła się z przypadku i przymusu, udowodnił, że się nie pomylił.
Niech wreszcie zagra
Gdy dzień przed pierwszym meczem z Duisburgiem na konferencji prasowej pojawił się Klopp, jeden z dziennikarzy zapytał Heidela, co on tu robi. Nie wiedział, że jest świadkiem narodzin czegoś wspaniałego i niepowtarzalnego.
Kto wie, gdzie dzisiaj byłby Klopp, gdyby nie kolega trenera Dragoslava Stepanovicia – Gerd Trinklein. W 1989 roku Klopp trafił do trzecioligowego RW Frankfurt, który miał ogromne ambicje awansować wyżej. Jednak po kilku meczach trener stwierdził, że Klopp jest piłkarsko jeszcze bardziej ograniczony niż Juergen Klinsmann i zesłał go do rezerw. Nawet żona próbowała przekonać Stepanovicia, by przywrócił go z powrotem: – Pozwól Kloppowi wreszcie zagrać – prosiła. Bezskutecznie. Klopp chciał odejść, ale weto postawił Trinklein, który miał sporo do powiedzenia w ówczesnym RWF. Stepanović uległ, a Klopp zdobył czternaście bramek i doprowadził zespół do baraży o drugą ligę. Wprawdzie przegranych, ale Klopp dzięki świetnej rundzie wiosennej trafił potem do Mainz. Na fecie po wygranym sezonie regularnym palił papierosa. Zobaczył to Stepanović: – Juergen! Gdybym wiedział, że palisz, grałbyś od początku! – uśmiechnął się.
– Jako zawodnik byłem na boisku agresywnym dupkiem – mówił o sobie Klopp. Był solidnym drugoligowcem, choć daleko mu było do finezyjności. Pilnością i charakterem nadrabiał brak talentu. Poza boiskiem lubił się uczyć. Studiował systemy gry, taktykę, teorię futbolu. Media go lubiły, bo mówił prostym językiem i potrafił dokładnie przeanalizować mecz. Nic dziwnego, że po mistrzostwach świata w Niemczech w 2006 roku dostał nagrodę Grimme za nowatorskie, jasne i konkretne analizy spotkań.
Do trzech razy sztuka
Nie da się jednak ukryć, że jego nominacji towarzyszyła duża doza sceptycyzmu. Trening po treningu, mecz po meczu Klopp przekonywał do siebie kolejnych wątpiących. Zawsze wzorował się na mentorze – Wolfgangu Franku, byłym trenerze Mainz, klubowej legendzie. To od niego nauczył się etosu pracy. Klopp wspominał, że Frank był jedynym trenerem, z którym się kłócił. I to tak, że nie był pewny, czy ma po co przychodzić do klubu następnego dnia. To właśnie Frank pokazał mu, jak postępować z ludźmi, jak scementować grupę, żeby skoczyła za nim w ogień. Klopp miał wyjątkowy talent do zjednywania sobie ludzi. Legendarny bramkarz Dimo Wache po latach wspominał: – Jeśli Kloppo powie ci, że jutro zaświeci słońce, uwierzysz w to nawet, jeśli donoszą o burzach.
Przeskok z boiska na ławkę dla Kloppa nie był aż tak trudny. Najdziwniejsze dla niego było, że musiał wyprowadzić się z szatni, a na obozach nie dzielił już pokoju z Juergenem Kramnym. Trener bramkarzy Mainz, Stephan Kuhnert, opowiadał: – Podczas wolnego dnia na obozie obaj chcieliśmy jechać na festyn, odbywający się całkiem niedaleko. Wsiedliśmy na rowery, było już ciemno, gdy dojechaliśmy na miejsce. Przy wejściu wisiał wielki szyld z informacją, że festyn odbędzie się dopiero za tydzień. Nie wiem, jakim cudem się pomyliłem. Całą drogę powrotną Klopp na mnie bluzgał, ale nazajutrz mu przeszło. Klopp potrafi obchodzić się z ludźmi. Potrafi przekonać ich do zrobienia rzeczy, o których myśleli, że są nierealne, absolutnie nie w ich zasięgu.
Klopp w pół roku stworzył drużynę, która zamiast walki o utrzymanie, miała wkrótce zacząć walczyć o awans do grona najlepszych w kraju.
Mainz do Bundesligi dobijało się przez trzy sezony. Przed ostatnią kolejką sezonu 2001-02 było wiceliderem. Wystarczyło zremisować w ostatniej kolejce z Unionem Berlin. Po bramkach w 82. i 90. minucie zespół Kloppa przegrał 1:3. Zabrakło punktu. Rok później było jeszcze gorzej – tym razem zabrakło jednej bramki. Wprawdzie Mainz wygrało mecz wysoko 4:1 z Eintrachtem Brunszwik, ale w tym samym czasie Eintracht Frankfurt pokonał 6:3 Reutlingen, a dwie decydujące bramki strzelił w doliczonym czasie. Udało się więc dopiero w sezonie 2003-04 – mimo że Mainz tracił po 30. kolejce aż sześć punktów do premiowanego awansem miejsca. Wache niedawno przyznał: – Wielu myślało, że znowu się nie uda, że znowu zabraknie nam szczegółu. Ale nie Juergen – natchnął nas. Był jak lont, który stawał się coraz krótszy aż w końcu spowodował wybuch. Porównałbym to do rewanżowego meczu Liverpoolu z Barceloną w Lidze Mistrzów.
– To zdecydowanie najwspanialszy moment w mojej karierze – powiedział Klopp po ostatnim gwizdku sezonu. Po triumfie w Lidze Mistrzów z Liverpoolem wprawdzie obiecał, że przemyśli jeszcze raz ten wybór, ale biorąc pod uwagę warunki, w jakich pracował, jak nikt tego klubu w Bundeslidze nie chciał, wydaje się, że awans dalej jest jego osobistym numerem jeden.
Droga na szczyt
Praca w Mainz ukształtowała Kloppa. To dzięki niej zawsze był normalny, nigdy nie musiał nikogo udawać. Heidel mówił: – Jest meczące cały czas myśleć o tym, co powiedzieć, by pokazać się w lepszym świetle. O wiele łatwiej jest być tym, kim się jest – najlepszym tego przykładem jest Juergen Klopp.
Normalność zaprowadziła go na szczyt, także dzięki niej wygrał wszystko. Normalność Kloppa to emocje i namiętność. Jak nikt inny identyfikuje się z drużyną, ani przez moment nie wygląda to sztucznie. To sprawia, że jest wyjątkowy.
Mimo że minęły długie lata odkąd opuścił Moguncję, nikt tam o nim nie zapomniał. Duch Kloppa jest dalej obecny, ludzie w mieście i klubie autentycznie czują dumę, gdy sięga po kolejny tytuł czy puchar. W końcu zawsze przy tej okazji wspomina się o małym klubie, w którym zaczynał. I tylko w Hamburgu patrzą z przekąsem na kolejne zdobycze Kloppa. Wszak gdyby nie dziurawe spodnie i niechlujny zarost, to mogliby być oni.
Przy pisaniu tekstu korzystałem z klubowego magazynu FSV Mainz „Nullfuenfer”, podcastu „Nur der FSV” oraz autobiografii Dragoslava Stepanovicia „Lebbe geht wieder”.
Maciej IWANOW