Jedzenie swoich porcji małymi łyżkami
Nie był pierwszym ani trzecim wyborem Juventusu. Niech będzie, że piątym i najtańszym, jednak co to ma znaczenie? Najważniejsze, żeby mniej więcej za rok wszyscy jak jeden mąż orzekli, że na promocji również zdarzają się towary luksusowe i takim był Arkadiusz Milik dla Starej Damy.
W turyńskich kręgach to Andrea Barzagli uchodzi za synonim transakcji z gatunku: nie można było kupić taniej i później więcej dostać na boisku. Wyceniony w styczniu 2011 roku przez Wolfsburg na 300 tysięcy euro stał się częścią legendarnego już tercetu BBC z Leonardo Bonuccim i Giorgio Chiellinim u boku i zarazem podstawą tego, co w drugiej dekadzie XXI wieku najlepszego wydarzyło się w całym klubowym calcio.
Sprawa honorowa
Podciąganie Milika pod ten przykład jest oczywiście trochę na wyrost. Bo w przypadku obrońcy podana kwota, liczona tylko w tysiącach euro, równała się transferowi definitywnemu. Co do Polaka, 500 tysięcy zalicza się na poczet rocznego wypożyczenia. Gdyby strony zawartej w poprzednim tygodniu umowy wyraziły zainteresowanie, to dopiero po dopłaceniu 7,5 miliona przekształci się w coś trwalszego, jak trzyletni kontrakt.
Generalnie i tak wyszłoby znacznie mniej niż za jeden rok gry w biało-czarnych barwach Alvaro Moraty (10 milionów euro), który na liście życzeń Massimiliano Allegriego zajmował i teraz pierwsze miejsce. Jednak Juventus nie był skłonny płacić za wykupienia Hiszpana z Atletico Madryt 35 milionów, które prawdopodobnie dałoby się zbić do 30, ale nie niżej i ciągle za dużo. Uruchomiono plan B, w którym będącemu do wzięcia za darmo Driesowi Mertensowi zaoferowano 2,5 miliona euro za rok gry. Belgowi zakochanemu z wzajemnością w Neapolu przez myśl nie przeszło, że mógłby dopuścić się zdrady najgorszej z możliwych i szybciutko bez wyrzutów sumienia oddalił się w kierunku Galatasaray. Następny w kolejności Marko Arnautović wydawał się równie ciekawym obiektem zainteresowania, ale przedstawiciele Bolonii nawet nie usiedli do rozmów. Za to z odchodzącym z Barcelony Memphisem Depayem dyrektorzy Juve rozmawiali długo i cierpliwie. Ostatecznie nic nie wskórali w sprawie nakłonienia Holendra do obniżenia jego wymagań finansowych sięgających 7,5 miliona euro. Jeszcze dochodziła horrendalnie wysoka premia dla menadżera piłkarza, a na tym punkcie w Turynie stali się bardzo wyczuleni. Następca Fabio Paraticiego, który akurat miał szeroki gest dla agentów, Maurizio Arrivabene bez litości tnie koszty przeznaczone na ten cel, a jeśli napotka mur z drugiej strony, to zwyczajnie odpuszcza temat.
W ten sposób na polu ostał się Milik, do którego Stara Dama już zalecała się w przeszłości. Działo się to w 2019 roku, kiedy za stery chwytał Maurizio Sarri i widział w nowym klubie dobrze sobie znanego napastnika. Jednak z Napoli do Juventusu nie przechodzi się ot tak sobie. To niemalże sprawa honorowa dla neapolitańczyków, żeby do tego nie dopuścić. Prezydent Aurelio de Laurentiis w tym temacie doskonale czuje puls miasta i nigdy nie zhańbił się pertraktowaniem i handlowaniem z daleką północą. Jak to, a Gonzalo Higuain? Z nim wszystko odbyło się w białych rękawiczkach. Miał klauzulę odstępnego wielkości 90 milionów euro. Po przekonaniu piłkarza i jej uiszczeniu, a Napoli oczywiście nie zamierzało odpuścić nawet jednego euro, nie było o czym gadać.
Zatem przejście Milika bezpośrednio z Napoli do Juventusu obciążone było zbyt dużymi emocjami i jeżyło się przeszkodami nie do przeskoczenia. Natomiast pośrednictwo innego klubu zmieniało postać rzeczy. Zwolennicy spiskowej teorii dziejów uważają, że transfer akurat do Olympique Marsylia stanowił przygotowanie gruntu pod Juventus. A to dlatego, że we francuskim klubie za wszystkie sznurki pociąga Pablo Longoria, w przeszłości podwładny prezydenta Andrei Agnellego, przez trzy lata odpowiedzialny za skauting Juventusu. Idąc dalej, przypuszcza się, że preferencyjna cena za Milika wiąże się ze starą turyńską znajomością i próbą wystrychnięcia na dudka Napoli, które do umowy z OM wpisało klauzulę anty-Juve, w myśl której z kwoty transferu Milika do Juventusu wpłynie 30 procent pod Wezuwiusz.
Opcja rezerwowa
Milik powrócił do Serie A po półtorarocznym pobycie w Ligue 1, w której strzelił 16 goli (w sumie dla OM – 30), miał swoje przejścia z trenerem Jorge Sampolim i wprawdzie z mniej poważnymi niż wcześniej, ale z kolejnymi kontuzjami też. W poprzednim sezonie z ich powodu opuścił 14 meczów, co stanowiło 26 procent całości. Jednocześnie osłabła jego pozycja w reprezentacji – od października 2020 roku strzelił tylko 1 gola, z Andorą. U polskich kibiców wywoływał prawie tylko złe skojarzenia: nie można było na niego liczyć nawet wtedy, kiedy był zdrowy, bo jak nikt inny marnował doskonałe sytuacje. We Włoszech postrzeganie Milika (zresztą z Piotrem Zielińskim, Wojciechem Szczęsnym i Arkadiuszem Recą sprawy wyglądają bardzo podobnie) jest daleko lepsze. Tam uważają go za klasowego napastnika, który gwarantuje odpowiedni poziom i odpowiednią liczbę goli. Pod warunkiem, że jest zdrowy.
Wejście do Napoli miał fantastyczne, kompletnie nic sobie nie robiąc, że pakował się w miejsce opuszczone przez Higuaina. Po pierwszych czterech kolejkach sezonu 2016-17 miał 4 gole, 2 występy w Lidze Mistrzów przyniosły mu 3 bramki i 1 asystę. Bajka zamiast dalej pisać się sama, została brutalnie przerwana w październiku, kiedy ze zgrupowania reprezentacji wrócił z zerwanymi więzadłami w lewym kolanie. Wkrótce po powrocie do zdrowia musiał poddać się drugiemu zabiegowi w drugim kolanie i już nic nie było takie, jak dawniej. W ataku Napoli pierwsze skrzypce grał Mertens, a Polak stanowił opcję rezerwową z krótkimi okresami, kiedy przeskakiwał Belga w hierarchii. Najlepiej miał u Carlo Ancelottiego, jedyne co wygrał to z Gennaro Gattuso. W finale Pucharu Włoch w 2020 roku jako ostatni podszedł do piłki w serii rzutów karnych i pokonał Gianluigiego Buffona. Tym samym ciężar udźwignął spory, bo ponownie głośno spekulowano o jego rychłych przenosinach do Turynu. Ostatecznie w Juventusie postawili na Moratę.
Po Hiszpanie raczej bezpowrotnie ślad w Turynie zniknął, podobnie jak po Paulo Dybali, o Higuainie nie wspominając. Nastał czas Dusana Vlahovicia. Serb, który w Fiorentinie rozwinął skrzydła i dofrunął do poziomu 70 milionów euro, wyraźnie męczy się w Juventusie. Bo gra stworzona pod niego zupełnie się nie układa. Puentą jego pierwszego półrocza był mecz w drugiej kolejce z Sampdorią, w którym 9 razy dotknął piłkę, z czego do przerwy tylko 3. Najmniej z wszystkich uczestników spotkania. Brakowało dośrodkowań i prostopadłych podań, a kiedy jednego się doczekał, to akurat znajdował się na spalonym. Oczywiście nikt Serba otwarcie nie krytykuje i nie domaga się od Allegriego zmiany na tej pozycji. Zupełnie nie tak należy rozumieć zatrudnienia Milika. A jak?
Po pierwsze – zachowaniem szerokości kadry. Odszedł Morata, musiał przyjść ktoś w jego miejsce. Każdy liczący się klub posiada w swojej kadrze przynajmniej dwóch klasowych napastników. W Milanie do Oliviera Girouda dołączył Divock Origi i czekają na powrót Zlatana Ibrahimovicia, w Interze z Romelu Lukaku rywalizuje Edin Dżeko, w Romie na Tammy’ego Abrahama naciśnie Andrea Belotti, w Napoli Victora Osimhena odciąży Giovanni Simeone i nie inaczej będzie w Juve z parą Vlahović-Milik.
Podział ról jest znany i przez obu respektowany. Serb to gwiazda, Polak – jego zmiennik, który będzie dostawał swoje szanse i minuty, bo napięty kalendarz to wymusza. Od sobotniego meczu z Romą do listopadowej przerwy przed mistrzostwami świata w Katarze Juventus ma do rozegrania 19 meczów. Nawet taki robocop i napastnik ze stali jak Vlahović nie da rady wyrobić 100 procent normy. To znaczy akurat on podjąłby się takiego wyzwania, ale dla jego zdrowia i higieny pracy trenerzy mu na to nie pozwolą. Milikowi pozostaje więc cierpliwie czekać na jedzenie swoich porcji małymi łyżkami. Z nadzieją, że mimo ograniczonych możliwości uda mu się od czasu do czasu urządzić niezłą ucztę.
Po drugie – pod nieobecność Vlahovicia zapewnia Starej Damie zachowanie twarzy, która podoba się Allegriemu. Nie obniży poziomu i pozwoli grać ten sam schemat, a więc silna i wysoka 9 z przodu, o której dobrodziejstwo teoretycznie dbają skrzydłowi. Z jednej strony Angel di Maria na zmianę z Juanem Cuadrado, z drugiej – Filip Kostić i Federico Chiesa, jak już wróci do składu. Raczej nie należy sobie robić smaka na Vlahovicia z Milikiem w podstawowym składzie. To wariant co najwyżej ratunkowy, choć na papierze ustawienie Juventusu 1-4-4-2 raczej by się obroniło. Allegri od bardzo dawna z niego nie korzystał i nie ma podstaw sądzić, żeby nagle zapałał miłością. Podobnie jak trudno go podejrzewać o przygotowanie zaskakujących eksperymentów z Milikiem w roli głównej. Na przykład takich, jakie swego czasu czynił i to z powodzeniem z Mario Mandzukiciem. Allegri eksperymentator umarł, tego, który po dwóch latach powrócił na ławkę Juventusu, cechuje przewidywalność i zwyczajna nuda. W forsowaniu swoich dobrze już znanych pomysłów stał się konsekwentny aż do bólu. Jedno z zadań Milika to jego złagodzenie.
TOMASZ LIPIŃSKI