Przejdź do treści
Im gorzej, tym młodziej

Ligi w Europie Serie A

Im gorzej, tym młodziej

Jose Mourinho nie jest i nigdy nie był opiekunem ani promotorem młodzieży. Jeśli już, stawia na nią, to dlatego że musi, a robi to bardziej na pokaz niż z przekonania. Jak w niedawnym meczu Romy z Veroną, kiedy dwóch nastolatków uratowało go przed blamażem i pozwoliło odwrócić uwagę od wszystkich problemów.



TOMASZ LIPIŃSKI

19 lutego Roma prezentowała opłakany stan. W pierwszej połowie jej piłkarze wyglądali na tle Verony, jakby ktoś poddał ich katorżniczej, co najmniej półtoragodzinnej rozgrzewce. Nie biegali w odpowiednim tempie, co najwyżej niemrawo przemieszczali się po boisku. Nie nadążali i nawet nie byli w stanie zareagować na pierwszego i drugiego straconego gola. Zero mocy. Gdyby goście byli skuteczniejsi i bardziej okrutni dla bezbronnego rywala, w połowie zyskaliby przewagę, której za nic nie dałoby się roztrwonić. Na Stadio Olimpico słyszało się przeraźliwe gwizdy.

Na skrzydłach

W przerwie i w trakcie drugiej połowy Portugalczyk niby za wiele zrobić nie mógł. Na ławce siedziała niemal sama młodzież, ściągnięta w trybie awaryjnym, żeby zająć miejsce zdziesiątkowanej kontuzjami, chorobami i kartkami starszyzny. Jednak ten ograniczony wybór okazał się zbawienny dla atmosfery na stadionie, wizerunku trenera i wyniku drużyny. Bo co by się stało, gdyby do dyspozycji w rezerwie znajdowali się dajmy na to Eldor Shomorudov i Stephen El Shaarawy?

Najpewniej podkusiłoby trenera, żeby to ich w pierwszej kolejności wysłać na ratunek. Trybuny przyjęłyby ich z obojętnością, a przy pierwszym nieudanym zagraniu jednego lub drugiego zareagowałyby złością, bo akurat tym piłkarzom kredyt zaufania już dawno się skończył. Budzą gniew i irytację, na lepsze traktowanie muszą zasłużyć, a tamtego dnia raczej nie było ku temu sprzyjających warunków. Tymczasem wprowadzenie młodzieży automatycznie zmieniało nastawienie kibiców. Obłaskawiało ich. Mieli komu kibicować i kogo wspierać, jednocześnie stali się bardziej wyrozumiali. Bo jakże mogliby nie być dla swoich dzieci? I w takich okolicznościach Nicola Zalewski (rocznik 2002), Cristian Volpato (2003) i Edoardo Bove (2002) dostali skrzydeł i ponieśli Romę do remisu. Skoro wywalczonego w takich okolicznościach i z takimi bohaterami, to trudno nazwać go inaczej niż zwycięskim.

Wychowany w Australii, syn Australijki i Włocha, Volpato został ściągnięty do akademii Romy dwa lata temu. Dość szybko wpadł w oko samemu Francesco Tottiemu, który roztoczył nad nim menadżerską kuratelę. Trafiając z Veroną, stał się najmłodszym strzelcem Serie A w tym sezonie. Jednocześnie zaliczył drugi ligowy występ, ale pojawienie się na boisku w doliczonym czasie z Interem było zwykłym epizodem. Z kolei Bove to rzymianin z krwi i kości, związany z Romą od dziecka, przechodził w jej szkółce z klasy do klasy zawsze ze świadectwem z czerwonym paskiem. Czysty talent. Aż wreszcie, tak jak każdy rzymski junior, tuż przed skokiem w seniorski futbol, trafił pod opiekę Alberto de Rossiego.

Szlifierz talentów

Zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa – to ojciec Daniele. Od blisko dwóch dekad zajmuje się nadawaniem ostatnich szlifów wychowankom w drużynie Roma Primavera. Nieprzerwanie od 1993 roku pracuje w sektorze młodzieżowym. W tym się spełnia i nigdy nie pragnął więcej. A jako coraz bardziej znany i ceniony fachowiec, spod którego ręki wyszły zastępy dobrych i bardzo dobrych piłkarzy, miewał mnóstwo propozycji pracy z seniorami. Zawsze odmawiał. Nawet wtedy, kiedy zwracała się o to z prośbą akurat będąca w potrzebie Roma. Bruno Conti, wierny towarzysz De Rossiego w poszukiwaniu i szlifowaniu talentów, raz się ugiął i specjalnie mu to na dobre nie wyszło.

Niedługo De Rossi senior dobije do granicy 700 meczów w roli trenera tej samej drużyny. Zanim zaokrągli swoje wyjątkowe liczby, pewnie jeszcze któryś z jego podopiecznych pokaże się w Serie A, jak to stosunkowo niedawno zrobili Zalewski, Bove i Volpato, a wcześniej Alessio Cerci, Stefano Okaka-Chuka, Alessandro Florenzi, Alessio Romagnoli, Gianluca Caprari czy Lorenzo Pellegrini.

Paradoksalnie szanse na to będą większe, im gorzej będzie działo się w Romie. Bo kiedy Mourinho po raz pierwszy zwrócił uwagę na strzelców dwóch goli z Veroną? W meczu z Interem, w którym już do przerwy było 0:3 i jedyne, co zostało to eksperymenty. Roma nie jest wyjątkiem od reguły obowiązującej w wielkich włoskich klubach, w których po młodzież sięga się tylko w podbramkowych sytuacjach. A zatem jej liczebność w składzie i częstotliwość występowania są odwrotnie proporcjonalne do osiąganych przez całą drużynę wyników.

Kiedy usłyszeliśmy o Zalewskim, który dość szybko rozbudził naszą narodową wyobraźnię w kontekście gry w reprezentacji Polski? Ano wtedy, kiedy w Romie trwało wygaszanie poprzedniego sezonu. Już trener Paulo Fonseca wywiesił białą flagę i na koniec ocieplał swój i klubowy wizerunek wychowankami. Stąd Zalewski, Riccardo Calafiori, Ebrima Darboe i jeszcze paru innych, którzy jednak znaleźli miejsce tylko w statystykach. Natomiast wymienieni w pierwszej kolejności mieli pełne prawo wyobrażać sobie coś więcej w niedalekiej przyszłości. Zalewski przecież dawał dobre zmiany i tak samo jak Calafiori z bardzo dobrej strony został zapamiętany z Ligi Europy. Gambijczyk ujawnił zadatki na niezłego defensywnego pomocnika. Jednak przyszedł Mourinho i całą hierarchę wywrócił do góry nogami.

(…)

CAŁY TEKST UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (nr 9/2022)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 44/2024

Nr 44/2024