Mistrzostwa Europy zaczęły się zgodnie z planem – na Szkotów prócz nich samych, mało kto stawiał. Tak typować kazała historia, ocena potencjału obu drużyn, tudzież wskazania słonicy i orangutana. Witajcie na Euro 2024!
Czy to może być dla Niemców początek nowej letniej bajki? Kto kupił wydanie specjalne tygodnika „Piłka Nożna”, ten już kilka dni temu przeczytał ciekawy tekst Maćka Iwanowa o tym wszystkim, co w Niemczech i z niemieckim społeczeństwem wydarzyło się w 2006 roku. Kto nie czytał, niech uczyni to czym prędzej, zwłaszcza że tekst jest dostępny również na naszej stronie.
Niby to nie mundial, niby tylko mistrzostwa Europy, ale kiedy napłynęły czwartkowe obrazki z Monachium, temperatura podniosła się u wszystkich. Widok wielotysięcznej The Tartan Army paradującej ulicami bawarskiej stolicy, muzyka orkiestry grającej na dudach i chóralne śpiewy szkockich fanów – nikogo nie pozostawiają obojętnym. Osobiście raz tylko na żywo miałem okazję podziwiać muzykalność fanów z Glasgow, gdy Rangersi grali z Anży Machaczkała w Warszawie i spektakularnie ożywili dość martwą zazwyczaj ulicę Chmielną. Już w czwartek w Monachium zameldowało się 20 tysięcy wyspiarzy, w piątek ponoć było ich już 100 tysięcy, a szacowano, że w trakcie całego turnieju zjawić ma się drugie tyle. Co tu dużo mówić, potrafią skubańcy dopingować swoją reprezentację. A kiedy mierzą się drużyny narodowe, wszystko zyskuje inny wymiar; szerszy i wyższy, jakże odległy od produktów nawet spod znaku Ligi Mistrzów.
200.000
Kibiców ze Szkocji może pojawić się w Niemczech, aby dopingować swoją reprezentację
Ceremonia otwarcia jak to ceremonia otwarcia. Każdy popatrzył, ale wszyscy czekali na pierwszy gwizdek. Najpiękniejszy obrazek stanowił widok Heidi Beckenbauer (żony zmarłego na początku roku Kaisera, kapitana mistrzów Europy z 1972 roku) wnoszącej na murawę Puchar Henriego Delaunaya w asyście innych euro-czempionów, kapitanów Die Mannschaft z 1980 – Bernarda Dietza i 1996 – Juergena Klinsmanna.
Niemcy jak to to Niemcy – oni lubią tradycję. Nie tylko podkreślając lata świetności swojej piłki. Tradycją u nich bowiem jest również, że wybrany zwierzak z ZOO typuje wyniki meczów. Tym razem słonica Bubi z Turyngii
kopnęła piłkę w stronę kopy siana z niemiecką a nie szkocką flagą, a jej wybór w Dortmundzie potwierdził orangutan Walter. W ten sposób Niemcy lubią bawić się przed każdą wielką imprezę, zaś największą sławę za Odrą zyskała ośmiornica Paul, zwana „Wyrocznią z Oberhausen”, niemal bezbłędnie typująca rozstrzygnięcia meczów podczas MŚ w 2010, co skutkowało kilkuset ofertami pracy dla uroczego octopusa.
Nie trzeba było jednak słonia, małpy bądź tygrysa, by widzieć w Niemcach faworytów piątkowego meczu. Przemawiały za nimi – prócz intuicji Bubi i Waltera – piłkarska jakość wsparta udanymi sparingami plus historia. Na dużych imprezach Niemcy dwukrotnie, do piątku, mierzyli się ze Szkotami. Wygrali na mundialu w Meksyku ’86, byli górą również na Euro ’92. Julian Nagelsmann nie miał jednak prawa pamiętać tych meczów. Urodził się rok po meksykańskiej imprezie, podczas szwedzkiego Euro jako pięciolatek zapewne uczęszczał do Kindergarten w bawarskim Landsbergu.
Niemcy trzy razy byli mistrzami Europy, trzy razy wicemistrzami. Szkoci trzy razy, nie licząc tegorocznego Euro, zostali w ogóle dopuszczeni do zabawy z najmocniejszymi na kontynencie. Nigdy też, i to na żadnej imprezie, nie wyszli z grupy. Różnica więc kolosalna, wręcz skali. Wyspiarze tylko raz otwierali dużą imprezę – na World Cup w 1998 przegrali z Brazylią. Niemcy w powojennej historii mundiali trzykrotnie przecinali wstęgę i nigdy nie przegrali. W ’78 remis z Polską, w ’94 pokonali Boliwię, w 2006 – Kostarykę. To właśnie wtedy, też w Monachium, w 6. minucie celnie uderzył Philipp Lahm, jeden z ambasadorów Euro 2024, a całe Niemcy oszalały z radości uwalniając pozytywną energię. „Sommermaerchen” – tamta letnia bajka traktowana jest jak przełom. Niemcy byli przygnębionym narodem, gospodarka kulała, bezrobocie – przeciwnie, brykało radośnie. Cztery tygodnie Weltmeisterschaft z drużyną Klinsmanna, pozwoliły odwrócić uwagę Niemców, skierować ją na inne tory, zmienić mentalność. Rio nie było potrzebne, bo karnawał trwał w Berlinie, Monachium i Dortmundzie. Maciek Iwanow pisze: „Magia i wyjątkowość letniej bajki polega na tym że uderzyła w Niemcy z zaskoczenia. Nikt nie spodziewał się takiego efektu. Że zwykły turniej piłkarski – jak duży by nie był – będzie miał taką siłę oddziaływania na cały naród i wszystkie aspekty jego życia z gospodarka włącznie. Koncentrowano się wyłącznie na kwestii sportowej i perfekcjonizmie organizacyjnym. To że wątek kulturowy, który miał być tylko dodatkiem przyćmił tak naprawdę wszystko, spadło jak grom z jasnego nieba”.
Natomiast choć piłkarze Nagelsmanna uchodzili w piątek za faworytów, to przecież mimo stosunkowo niewielkich oczekiwań społecznych, byli pod dużą presją. Szkoci – właściwie zerową. Dalej – chwalona wczesną wiosną drużyna
niemiecka mająca wówczas na rozkładzie Francję i Holandię, w czerwcu spowolniła, prezentowała się gorzej. Nie chodzi nawet o wyniki (0:0 z Ukrainą i 2:1 z Grecją), ale styl gry, prezencję, liczbę błędów, brak finezji i finalizacji. Wiadomo było od dawna, że Nagelsmann postawi w bramce na człowieka-instytucję, czyli Manuela Neuera, lecz paradoksalnie, tak spekulowano, być może sportowo więcej dałby zespołowi Marc-Andre ter-Stegen, jako że Neuer ostatnio nie był wolny od pomyłek. Niepokojów gospodarzom zatem nie brakowało.
Tymczasem skończyło się 5:1. O samym meczu napisaliśmy już sporo, powtarzać się nie ma sensu. Szkoci zostali po prostu zdemolowani i stłamszeni. Pierwszą bramkową akcję rozpoczął Toni Kroos (no bo kto, jeśli nie jeden z kandydatów może nawet do Złotej Piłki…), a sfinalizował Florian Wirtz (no bo kto, jeśli nie najlepszy piłkarz ostatniego sezonu w Bundeslidze…). Wszystko potoczyło się więc zgodnie z logiką, a i niemieckiej tradycji ME stało się zadość. Niemcy na inaugurację wygrywali z Czechosłowacją w 1980, nie dali się Włochom osiem lat później, a wczoraj w Monachium zaczęli naprawdę wyjątkowo mocno.
Gospodarze Euro prócz finezji zademonstrowali agresję i świetne przygotowanie fizyczne, co dawniej w ich wypadku było normą, ale ostatnio – rzadkim rarytasem. Poszli więc jak po swoje. Otworzyli mecz niemal równie szybko, jak Lahm napoczął Kostarykę niemal dwie dekady temu.
Pozostaje już tylko pytanie, czy latem 2024 kraj targany także wieloma niepokojami społecznymi może liczyć na replay sprzed 18 lat? Czy jest to rzeczywiście zaczyn nowej, letniej bajki? Bajki 2.0?
Na pewno Niemcy mają szansę powtórzyć sukces sportowy. Bo medal – jakikolwiek – będzie ich sukcesem. To też znamienne, że oni już niewiele chcą. Oni stracili wiarę w Die Mannschaft po kompromitacji na ostatnich dwóch mundialach. Kiedyś półfinał Euro potraktowaliby jak porażkę, dziś o nim marzą. Choć niewykluczone, że po piątkowym koncercie zdążyli przedefiniować oczekiwania.
mecz był ładny