Przejdź do treści

Polska 2 Liga

Drugoligowa rozmowa – Piotr Giel

Piotr Giel z Bytovii należy do czołowych strzelców II ligi. 31-latek nie powiedział jeszcze jednak ostatniego słowa – choć na pierwszy mecz w Ekstraklasie może być już dla niego za późno, to wciąż myśli o występach w I lidze.


KAMIL SULEJ

Jak pan wspomina pierwsze piłkarskie kroki stawiane w Radzionkowie?
Razem z bratem bliźniakiem zaczynaliśmy w Radzionkowie, przez moment nasze drogi się rozeszły, ale później znowu się spotkaliśmy – mówi Giel. – Jako 18-latkowie graliśmy w starej IV lidze i z Ruchem pokonywaliśmy kolejne szczeble – aż do I ligi. Po drodze brat odszedł do Ekstraklasy, a ja do Warty Poznań. Radzionków wspominam bardzo dobrze. W Cidrach grało wielu świetnych piłkarzy, wystarczy przypomnieć braci Maków, Łukasza Skorupskiego, świętej pamięci Piotrka Rockiego czy Jacka Wiśniewskiego. Było się od kogo uczyć. Ruch dla wielu był szansą na lepsze jutro.

Pana czasy juniorskie w Ruchu zbiegły się z grą Cidrów w Ekstraklasie.
Razem z bratem podawaliśmy piłki na meczach Ekstraklasy. Między innymi do Mariana Janoszki, który był naszym pierwszym trenerem w juniorach z rocznika 1989. Ecik powiedział po dosłownie trzech dniach, że nie ma dla nas miejsca w jego zespole, musimy iść wyżej, bo się po prostu zmarnujemy. Polecił nas do starszego rocznika. Dla mnie jako napastnika Janoszka był wzorem, ale raczej nie uda mi się osiągnąć jego poziomu.

Był taki mecz, w którym Ruch wygrywał 5:0 z Widzewem Łódź…
To było święto w Radzionkowie. Pierwszy mecz w najwyższej klasie rozgrywkowej, 10 tysięcy widzów na trybunach. Żałuję, że mnie nie było na tym spotkaniu, że nie podawałem piłek. Mój tata był na meczu, ale nas akurat nie zabrał. To spotkanie obrosło legendą w Radzionkowie.

Z Radzionkowa odszedł pan do Poznania. Warta wówczas była zupełnie innym klubem niż obecnie, przede wszystkim od strony organizacyjnej.
Na papierze Warta wydawała się mocna. Na tamte czasy w kadrze poznańskiego klubu byli Piotr Reiss, Bartek Bereszyński, który wchodził do seniorskiej piłki, Tomek Foszmańczyk, Marcin Klatt. Nie wszystko jednak działało tak, jak powinno, dlatego nie zrobiliśmy odpowiedniego wyniku. Po roku ja odszedłem, do Warty przyszedł mój brat i już było widać, że wszystko idzie w złym kierunku. Klub udało się odbudować. Warta pokonała drogę z III ligi do Ekstraklasy, za co należy się szacunek jej działaczom. Znam dobrze trenera Piotra Tworka, z którym miałem okazję pracować w Kotwicy Kołobrzeg. Jestem pełen podziwu dla jego pracy.

Podróżował pan między I a II ligą, ale najwięcej spotkań przyszło rozegrać na trzecim szczeblu rozgrywkowym.
Na zapleczu ekstraklasy nie do końca mi poszło. Ślizgałem się między I a II ligą. Trochę mi szkoda tego, że nie zagrzałem dłużej miejsca na zapleczu ekstraklasy. Mimo swojego wieku, chcę jeszcze wrócić do I ligi. Czy to się uda? Będę mądrzejszy po sezonie.

Jest pan nominalnym napastnikiem. Czy pomimo tego trenerzy szukali dla pana nowej pozycji?
W Radzionkowie grałem sporo spotkań na bokach pomocy, ale poza tym raczej nie było takich pomysłów. Wraz z upływem lat zacząłem inaczej funkcjonować na dziewiątce. Gdy analizuję przeszłość, wiem, gdzie popełniłem błędy. Jestem starszym zawodnikiem, bardziej świadomym – to mój duży atut.

Ostatnio w Bytovii strzelił pan trzy gole w trzech meczach z rzędu, kiedyś w Bełchatowie było jeszcze lepiej, ponieważ udało się trafić sześciokrotnie w czterech spotkaniach. Wyrósł pan wtedy na faworyta do tytułu króla strzelców II ligi.
To był dobry rok zwieńczony tytułem wicekróla strzelców. Może gdybym strzelał karne, udałoby mi się zdobyć koronę. Skuteczniejszy okazał się wtedy Leandro Rossi z Radomiaka. Mieliśmy fajny skład, co potwierdziło się rok później, kiedy GKS, już beze mnie, wywalczył awans do I ligi.

Żałuje pan odejścia z Ruchu Chorzów?
Był moment, że chciałem zostać w Chorzowie, rozmawiałem o tym z trenerem Beretą. Nie do końca byłem zadowolony, więc podjąłem decyzję o odejściu. Jestem na poziomie centralnym, a Ruch za chwilę wróci do II ligi. Jeżeli Niebiescy zrobią awans, będą mocnym kandydatem do walki o kolejny, choć nie będzie o to łatwo. Coś o tym wie Widzew Łódź, który został w II lidze rok dłużej niż planował. Ruch to wielki klub wspierany przez rzeszę kibiców. Żałuję, że tak wyszło i musiałem odejść. Został za to Mariusz Idzik, który obecnie jest kontuzjowany, ale do momentu odniesienia urazu strzelał na potęgę. Ruch za trzy miesiące będzie w II lidze.

Tychy, Chorzów, Kluczbork – ciągnęło pana w okolice rodzinnych stron.
Lubię grać na Śląsku, w okolicach domu rodzinnego. Jest coś specjalnego w grze w tym regionie. Kibice żyją piłką i to czuć. W Ruchu, gdzie się nie wyszło, spotykało się jego kibiców. W Tychach również nie brakuje fanatyków.

W Bytowie łatwiej spotkać wilka niż kibica?
Nie jest tak źle. Bytovia ma grono wiernych fanów. Kibicom należy się szacunek, niezależnie od tego czy na meczu pojawia się 10 tysięcy ludzi czy jedna osoba.

Analizując pańską karierę, można zauważyć, że rzadko zdarzało się zagrzać gdzieś miejsce na dłużej. Tymczasem w Bytovii jest pan już dwa lata.
Postawiłem z żoną na stabilizację. Mieszkamy w Gdańsku, Żaneta gra w piłkę ręczną w Kościerzynie. Latem pomimo innych propozycji, mniejszych i większych problemów w klubie postanowiłem zostać w Bytovii na kolejny rok. Uznałem, że jeżeli będę strzelał, propozycje z I ligi się pojawią.

Łatwiej żyć ze sportsmenką, która zna od kuchni wyjazdy, zgrupowania i weekendowe nieobecności?
Zdecydowanie łatwiej się porozumieć. Jesteśmy razem siedem lat, a dwa lata po ślubie. Żaneta wie jak wygląda życie piłkarza. Jeżeli musimy zmienić otoczenie, nie ma z tym problemu. Życie nie jest usłane różami, ale żona i tak za mną jeździ. Cieszy mnie, że może łączyć granie z pracą i spełnia się jako sportsmenka. Wspólnie ustaliliśmy, że idziemy tam, gdzie znajdę klub. I-ligowa piłka ręczna w Polsce ma status półzawodowy, więc to ja mam pierwszeństwo.

Ma pan szczęście w Bytovii do utalentowanych partnerów w ataku. Najpierw Karol Czubak, a teraz Kacper Sezonienko.
Z Karolem super współpracowało się na boisku i poza nim. Do dzisiaj utrzymujemy kontakt, niedawno nawet odwiedził mnie w Gdańsku. Ma ogromny potencjał, to typowa dziewiątka, zastawka, przyjęcia z halówki, w którą dużo grał. A jeżeli chodzi o Sezonienkę, miał 17 lat, kiedy trafił do Bytovii. Od początku widać było, że jeżeli dalej będzie się rozwijał, pisana mu jest gra w Ekstraklasie.

Widział pan wiele w naszej piłce, ale treningi w lesie to coś nowego…
To fakt. Myślałem, że nic mnie w życiu nie zaskoczy, a jednak.

Brat Paweł gra w IV-ligowym Hutniku Warszawa. Gdyby chciał, pewnie grałby wyżej.
Brat był zdecydowanie lepszym zawodnikiem ode mnie. Zawsze to powtarzałem. Na poziomie II ligi mógłby grać na pewno. Kariera zawodowa bardziej mu odpowiada – stały dochód, poukładane życie. Dostaje jednak wciąż propozycje z wyższych lig.

Paweł jest ratownikiem medycznym, więc w czasach pandemii ma co robić i opowiadać.
Trochę się nasłuchałem, bo też jest strażakiem w Warszawie. Cała moja rodzina ma tradycje pożarnicze. Jestem człowiekiem, który nie we wszystko ślepo wierzy, jednak bratu ufam. A on twierdzi, że teraz mają bardzo ciężko.

Koronawirus dopadł już Bytovię?
W listopadzie mieliśmy odwołany mecz z Motorem, 10 osób było na kwarantannie. Tuż po niej wygraliśmy 3:2 derby z Chojniczanką. Nie wiem, czy to kwarantanna nam pomogła w zwycięstwie, czy nie.

Zimą w Bytovii doszło do zmiany trenera. Jak pan przyjął odejście związanego od lat z klubem Adriana Stawskiego?
Na początku było szokiem. Nikt nie spodziewał się, że sytuacja tak się rozwinie. Telefon do rady drużyny wywołał ogromne zaskoczenie. Trener Stawski i zarząd nie doszli do porozumienia. Jestem jednak pewien, że były szkoleniowiec Bytovii szybko znajdzie pracę na szczeblu centralnym.

Brat wbija szpileczkę, że on zagrał te kilkanaście razy w Ekstraklasie?
A kto mi tych szpilek nie wbija! Raz, że młodsi koledzy w szatni, dwa, że brat. No i nie mam czym odpowiedzieć na te przytyki.

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 43/2024

Nr 43/2024