Zwycięski remis na Emirates z Arsenalem i awans Villarrealu do finału Ligi Europy został przyjęty w Hiszpanii jako sprawiedliwy wyrok Boga Futbolu, który po prostu był coś winien ekipie Groguets, czyli Żółtych, i w końcu spłacił dług.
(fot. Reuters)
LESZEK ORŁOWSKI
Łzy szczęścia twórcy i prezydenta klubu Fernando Roiga po końcowym gwizdku sędziego na Emirates nikogo nie zdziwiły, a wszystkich wzruszyły. Dzieje pucharowych zmagań ekipy zwanej też Submarinos z rywalami i przeciwnościami losu to doprawdy wspaniała epopeja. Warto tę historię przypomnieć.
Fundamenty
Skąd się w ogóle wziął pomysł stworzenia na prowincji klubu o tak wielkich aspiracjach? Zaczęło się od ojca obecnego sternika klubu. Pan Francisco Roig senior w latach 60. najpierw otworzył w Villarreal zakład rzeźniczy, a potem przekształcił go w niewielką sieć sklepów mięsno-spożywczych Carnicas Roig i przekazał dziedzictwo potomstwu. A było ono liczne, gdyż składało się z sześciu synów i jednej córki. W naszej historii role odegrało trzech synów Francisco: najstarszy, też Paco (urodzony w roku 1939), piąty – Fernando (1947) i szósty – Juan (1949).
Trzej bracia jako rzutcy przedsiębiorcy dali się poznać na początku lat 70., kiedy jedną po drugiej zaczęli zakładać w okolicy filie Carnicas Roig. Potem rozszerzyli asortyment, a w 1977 utworzyli spółkę akcyjną Mercadona. W 1981 roku miała ona siedemnaście sklepów w regionie Walencji, a w 2001 – 687 w całym kraju. Dziś jest jedną z największych hiszpańskich sieci supermarketów, a zarządzą nią Juan.
Kolejnym krokiem w budowie rodzinnego imperium biznesowego było wykupienie przez Fernando w latach 80. kontrolnego pakietu akcji Pamesy, największej firmy wykonującej płytki i kafelki w regionie Hiszpanii skupiającym 80 procent krajowej produkcji tej branży. Potem Juan i Francisco wykupili z klubu Valencia CF sekcję koszykarską i założyli zespół o nazwie Pamesa Valencia Basket Club. Wkrótce Francisco nabył akcje piłkarskiego VCF, trafił do jego zarządu, a w 1994 roku objął stanowisko prezydenta Che, które piastował do roku 1997. Fernando zaś, po przekształceniu Pamesy w giganta produkującego rocznie 90 milionów metrów kwadratowych płytek, został szefem wspomnianego klubu koszykarskiego. To tam zbierał sportowe szlify.
W 1997 roku postanowił zostać prezydentem Villarreal CF. W 2008 roku tak to tłumaczył w wywiadzie da portalu levante–emv: – Mieszkałem tutaj, chciałem coś zrobić dla tej ziemi… Za kontrolny pakiet akcji zapłacił równowartość dzisiejszych 360 tysięcy euro. Już rok później ekipa Submarinos weszła do Primera Division. Zaraz po awansie Roig zarządził przebudowę stadionu, która zwiększyła jego pojemność z 7,5 do 15 tysięcy widzów. Obecnie wchodzi nań 23,5 tysiąca kibiców.
Do dziś Fernando Roig pozostaje w Villarreal CF jedynowładcą, autokratą, jednak rządy sprawuje w sposób oświecony. – Ten klub i ten zespół ma tylko jednego lidera. To prezydent Fernando Roig – powiedział kiedyś chilijski trener Manuel Pellegrini. Dodał, że nigdy wcześniej ani później nie pracował w klubie tak dobrze zarządzanym, jak Villarreal. – Ten klub jest pod tym względem po prostu wzorem – stwierdził w wywiadzie dla „The Independent”. Chodziło mu także o to, że tutaj wszelkie problemy były i są rozwiązywane szybko. Nie obowiązuje ład korporacyjny, z kłopotem wchodzi się do gabinetu Roiga, a on od razu podejmuje decyzję.
Przyszedłszy do klubu, Roig zastał już w nim pracującego od 1994 roku Jose Manuela Llanezę; pozostawił go na stanowisku dyrektora sportowego i razem stworzyli silny klub. Ustalili, jak ma docelowo grać zespół Villarreal i do prowadzenia drużyn juniorskich jęli zatrudniać wyłącznie trenerów przygotowanych do nauczania ofensywnego futbolu, stosujących wyłącznie treningi z piłką. Tego trzymają się do dziś, a akademia Villarreal wypuściła wielu świetnych absolwentów. O rodzinny charakter klubu zadbał zatrudniając syna – Fernando Roiga Noguerolesa, który szybko został dyrektorem generalnym, córkę Elenę, przez wiele lat odpowiedzialną za relacje zewnętrzne i żonę Elenę, znaną malarkę, która została członkiem zarządu.
Półfinał numer 1 – Valencia
Ważnym dniem dla historii Villarreal była środa, 8 września 1999 roku. Tego dnia Fernando Roig został zaproszony przez władze Valencii, w której Paco był nadal szanowaną osobą, na mecz Ligi Mistrzów na Old Trafford. Zachwyciła go atmosfera i otoczka wydarzenia. – Obiecałem wtedy sobie samemu, po cichu, bo gdybym zdradził się przed kimkolwiek, uznano by mnie za szaleńca, że kiedyś przyjadę na ten stadion, albo jakiś inny równie piękny, wskazany przez los, ze swoim klubem – opowiadał w 2006 roku „El Pais”. Ten dzień – wizyty na Old Trafford z Villarreal – nadszedł 14 września 2005 roku.
Jednak wcześniej zespół dotarł do półfinału Pucharu UEFA. Było to w sezonie 2003-04, kiedy debiutował w kontynentalnych rozgrywkach. Po wyeliminowaniu, bez większych perypetii, Trabzonsporu, Torpedo Moskwa i Galatasaray, w 1/8 finału zespół wpadł na Romę.
Pierwszy mecz z rzymianami został zaplanowany na 11 marca, a tego dnia rano doszło w Madrycie do zamachów terrorystycznych w pociągach i metrze, w których zginęło 191 osób. RFEF wraz z hiszpańskim rządem zadecydowała, że mecz w Villarreal ma się odbyć, jako symbol niezłomności Hiszpanii. Kibice przeżywali zawody w ciszy. Sonny Anderson i Jose Mari zadedykowali swoje gole ofiarom. Sonny powiedział, że nikt nie miał ochoty grać, ale, cóż… – Wyszło nam partidazo, aczkolwiek to nie ma żadnego znaczenia – zakończył. W rewanżu rzymianie prowadzili już 2:0, ale Anderson trafił w 66 minucie i zapewnił awans Submarinos.
W ćwierćfinale przeciwnikiem był legendarny Celtic Glasgow. Zmagania ze Szkotami były jednym z najważniejszych wydarzeń w dotychczasowej historii nie tylko klubu, ale i całego miasta. Oto bowiem w obliczu najazdu szkockich fanów zmobilizowali się i zorganizowali kibice Submarnios, dotychczas chłodni i nieliczni. Powstało wtedy kilka klubów kibica (peni), w tym „La Celtic Submari”. Uszyto flagi, przygotowano pieśni. Kibice wybrali się na Celtic Parc (padł remis 1:1), gdzie było ich słychać, zaś w rewanżu dali prawdziwy popis. Wreszcie było dla kogo grać!
W rewanżu Villarreal bez kłopotu ograł Szkotów. Podopieczni trenera Paquito rzucili się od pierwszych minut do ataku i już w 6 minucie wyszli na prowadzenie po golu Sonny’ego Andersona. Tenże Brazylijczyk w 68 minucie podał Rogerowi Garcii i było 2:0. „Villarreal ze swą świetnie zorganizowaną defensywą z łatwością awansował do półfinału Pucharu UEFA, co jak na pierwszy start w tej imprezie jest wynikiem zadziwiającym” – napisał dziennik „Abc”. Fernando Roig mówił: „Możecie mi nie uwierzyć, ale gdy zaczynaliśmy rywalizację w Pucharze UEFA, nie stawialiśmy sobie żadnych celów. Po prostu chcieliśmy zawędrować jak najdalej. Teraz zaś postrzegamy naszą przygodę jako okazję do rozwoju, z której skorzystaliśmy. Mamy na przyszłość jeszcze ambitniejsze plany i start w Pucharze UEFA jest etapem ich realizacji”.
W półfinale rywalem okazał się sąsiad, czyli Valencia, co nikogo nie ucieszyło. Kibice Submarinos przecież przez wiele lat byli też fanami Valencii i chcieli zmierzyć się z nią dopiero w finale. Roig stwierdził, że cieszy się jako lokalny patriota, iż niezależnie od wyniku tych zmagań, w finale w Goeteborgu będzie na ulicach rozbrzmiewał język kataloński w walencjańskiej odmianie, którym mówi się w całej prowincji.
W pierwszym meczu, na El Madrigal było 0:0 po bezbarwnej grze. Rafa Benitez i Paquito zastosowali bardzo ostrożną taktykę. – To naprawdę dobry wynik osiągnięty po dobrej grze. Po tym meczu chyba już wszyscy w Hiszpanii muszą zacząć nas szanować i doceniać – mówił stoper Groguets Quique Alvarez.
Na Mestalla jednak 1:0 wygrała Valencia. Jedynego gola w 17 minucie z rzutu karnego uzyskał Mista. Bramkarz Villarreal, Pepe Reina, mistrz obrony jedenastek, rzucił się w dobrą stronę, ale nie odbił piłki. Później kilka razy wspaniale interweniował golkiper Valencii Santiago Canizares. Końcówka to szturm gości, który jednak nie przyniósł powodzenia. Finał uciekł. Zadziwiało wielkie rozczarowanie bijące ze słów wypowiedzianych po meczu przez zawodników Submarinos. Jako debiutanci mogli być zadowoleni z tak wyrównanej rywalizacji z dwukrotnym w ostatnich latach finalistą Ligi Mistrzów i mistrzem Hiszpanii, ale nie byli.
Od tego czasu rywale z Hiszpanii są prawdziwym przekleństwem Submarinos w europejskich pucharach: na dziesięć spotkań z nimi wygrali tylko jedno, w Pucharze Intertoto w 2004 roku, 2:0 z Atletico.
Półfinał numer 2 – Arsenal
W tymże 2004 roku zaczęła się w Villarreal era Manuela Pellegriniego. W pierwszym jego sezonie zespół zajął trzecie miejsce w lidze, a w Pucharze UEFA dotarł do ćwierćfinału, gdzie odpadł z AZ Alkmaar. Sprawę przesądziła porażka 1:2 w pierwszym meczu na El Madrigal. Przy stanie 1:1 Submarinos mieli rzut karny, ale Juan Roman Riquelme go nie wykorzystał – co niestety nie spowodowało odsunięcia go od strzelania ważnych jedenastek. W rewanżu było 1:1.
W Lidze Mistrzów Villarreal zadebiutował w sezonie 2005-06, od razu dochodząc do półfinału. Tym razem zadziwił Europę nie tylko wynikami, ale i stylem. Pellegrini zdecydowanie stawiał na ofensywę. – Szanuję calcio, ale opinia Fabio Capello, że estetyka w futbolu to głupota, zupełnie do mnie nie trafia. Widzowie chcą oglądać piłkarzy umiejących zrobić z piłką coś innego niż pozostali, a nie tylko roboty biegające tam i z powrotem. Nie ma nic bardziej przykrego i nudnego jak obserwowanie świetnych zawodników, którym trenerzy każą przede wszystkim biegać za piłką i rywalami – powiedział w owym czasie i generalnie pozostawał tej zasadzie wierny, choć bardziej uwidaczniała się ona w meczach Primera Division niż Ligi Mistrzów, gdzie Groguets słynęli z kapitalnej defensywy. Sezon 2005-06 w Lidze Mistrzów to była dla graczy Villarreal wielka przygoda. Odbyli bowiem wycieczkę po legendarnych stadionach Europy. Za każdym razem, gdy losowali renomowanego rywala, wpadali w euforię. W fazie grupowej zwiedzili Old Trafford i Estadio da Luz, w pucharowej kolejno jechali na Ibrox Park, San Siro i Highbury.
Na Ibrox, w meczu z Glasgow Rangers, padł remis 2:2. Wtedy akurat Riquelme wykorzystał karnego, a drugiego gola strzelił Forlan. W rewanżu prowadzili goście, ale w 48 minucie bramkę dającą zwycięski remis 1:1 uzyskał Rodlfo Martin Arruabarrena.
W pierwszym meczu z Interem zagrało siedemnastu zawodników z Ameryki Południowej. Śmiano się, że patronat nad Ligą Mistrzów może przejąć CONMEBOL. Gospodarze wygrali 2:1, ale Villarreal zaprezentował się świetnie. Rewanżowe starcie z Włochami wspomniany dyrektor Manuel Llaneza określa jako najbardziej ikoniczny mecz ćwierćwiecza 1994-2019. Zwycięskiego gola strzelił w 58 minucie ponownie Arruabarrena po podaniu Riquelme. Mecze półfinałowe Submarinos z Arsenalem wzbudzały wielkie zainteresowanie w całej Europie. Spodziewano się futbolu porywającego, eleganckiego, na miarę klasy trenerów Arsene’a Wengera i Pellegriniego. Chilijczyk podziwiał Arsenal. – To prawdziwy zespół. Wszyscy piłkarze myślą i działają w ten sam sposób. Obrońcy są silni fizycznie i mocni w powietrzu. Wszyscy grają znakomicie na jeden kontakt – mówił. Nie lękał się Thierry’ego Henry’ego, zapewniał, że jego podopieczni nie dadzą Francuzowi pograć. Bardziej obawiał się Cesca Fabregasa, którego trudniej było rozszyfrować.
Henry niewiele zdziałał w polu karnym Villarreal. Natomiast w 41 minucie podał do Aleksandra Hleba, a ten świetnym zagraniem uruchomił Kolo Toure, który trafił do siatki. Bardzo słabo zagrał Riquelme. W rewanżu trzeba było więc wygrać. Gdyby argentyńsko-meksykański napastnik Guille Franco był lepiej dysponowany, gole dla Villarreal padłyby szybko. Dał jednak popis nieskuteczności. W 89 minucie było nadal 0:0, Arsenal już czuł się finalistą, lecz oto sędzia Walentin Iwanow podyktował dla gospodarzy wątpliwy rzut karny po starciu Gaela Clichy’ego z Jose Marim. Do piłki podszedł Riquelme, jednak uderzył słabo oraz w miejsce, które wybrał sobie na paradę Jens Lehmann. Można powiedzieć, że 25 kwietnia 2006 roku fani Submarinos przeżyli największe rozczarowanie swego życia.
– Byliśmy lepsi od Arsenalu, zasłużyliśmy na ten finał z Barceloną, ale widać miało być inaczej, bo nie strzeliłem tego feralnego karnego – wspominał po latach z żalem do samego siebie Riquelme. A pomocnik Josico rzekł tak: – Fakt, że z Arsenalem mającym w składzie takie gwiazdy jak Henry, Reyes, Pires, Vieira graliśmy jak równy z równym, jest zasługą tylko trenera Pellegriniego… I taka była jednak prawda.
Półfinał nr 3 – FC Porto
W lidze zespół zajął dopiero siódme miejsce, nie zakwalifikował się do pucharów edycji 2006-07. W kolejnym sezonie grał w Lidze Europy, ale odpadł już w pierwszej rundzie wiosennej po porażce w dwumeczu z Zenitem. Jesienią 2008 roku wracał do Ligi Mistrzów jako wicemistrz Hiszpanii, z wielkimi nadziejami. Pellegrini roił o triumfie: – Futbol jest nam to winien, tyle razy byliśmy tak blisko. W 2006 byliśmy o wiele lepsi od Arsenalu, ale odpadliśmy w półfinale Ligi Mistrzów. Z Pucharu UEFA też byliśmy eliminowani niesprawiedliwie – mówił wtedy. Gdy zespół wyszedł z grupy, a w 1/8 finału wyeliminował Panathinakos, głowy zaczęły się grzać. – Nie stawiajmy sobie żadnego konkretnego celu, bo w tym klubie jest to paraliżujące. Po prostu grajmy – przestrzegał Santi Cazorla.
W ćwierćfinale Ligi Mistrzów rywalem znów okazał się Arsenal. Diego Godin uważał swój zespół za faworyta. – Oglądałem ostatni mecz Kanonierów. Oni umieją tylko atakować. A to woda na nasz młyn. Uważam, że jesteśmy lepszą drużyną – mówił. Sądził też, że jako zawodnik szybki, silny i skoczny świetnie poradzi sobie z liderem ataku Arsenalu, Emmanuelem Adebayorem. Jednak na El Madrigal dostał bolesną lekcję pokory, gdyż Adebayor strzelił gola ustalającego wynik na 1:1, a na Emirates drugą, ponieważ Afrykanin trafił i wtedy. Arsenal wygrał 3:0 i tym razem nie było wątpliwości, kto zasłużył na awans. Warto wspomnieć, że bohaterem tamtej rywalizacji na równi z Adebayorem był fantastycznie broniący w obu meczach Łukasz Fabiański.
Potem odszedł Pellegrini, drużyna przeżywała rozmaite zawirowania. Jednak w sezonie 2010-11 znów była w półfinale Ligi Europy, przy okazji zajmując czwarte miejsce na mecie Primera Division.
Na kontynentalnej scenie Submarinos poradzili sobie w fazie pucharowej z bardzo wymagającymi rywalami: Napoli (0:0 na wyjeździe, 2:1 u siebie) oraz Bayerem Leverkusen (3:2 w Niemczech, 2:1 na własnym stadionie), a potem rozbili Twente Enschede w ćwierćfinale (5:1 w domu, 3:1 na wyjeździe) i w półfinale wpadli na Porto. W drugiej parze grały Benfica i Sporting Braga, więc podopieczni trenera domowego chowu Juana Carlosa Garrido uchodzili za faworyta do końcowego triumfu. 28 kwietnia 2011 na Do Dragao nastąpiła jednak klęska tyleż straszliwa, co niespodziewana, na którą wcale się nie zanosiło. Do przerwy Villarreal prowadził 1:0 po golu Caniego, lecz w drugiej połowie popis dał Radamel Falcao. Kolumbijczyk strzelił cztery gole, piątego dołożył jego rodak Freddy Guarin.
Garrido przed rewanżem mówił o wierze, która przenosi góry, o wciąż wysokim morale swego zespołu, o znacznych umiejętnościach piłkarzy, ale oczywiście nie było mowy o odrobieniu strat: udało się wygrać zaledwie 3:2.
Półfinał numer 4 – Liverpool
W sezonie 2014-15 Villareal odpadł w 1/8 finału Ligi Mistrzów po dwumeczu z Sevillą. W kolejnej edycji ekipie prowadzonej przez Marcelino znów wiodło się znakomicie. W fazie pucharowej wyeliminowała Napoli (1:0, 1:1), Bayer Leverkusen (2:0, 0:0), Spartę Praga (2:1, 4:2), by w półfinale wpaść na Liverpool.
Obawiano się rywala z Anglii, tymczasem w pierwszym meczu, na La Ceramica, nie pokazał on niczego szczególnego, najlepszego zawodnika mając w bramkarzu Simonie Mignolecie. Gdy kibice Submarinos zaczynali przekonywać siebie nawzajem, że bezbramkowy remis jest w sumie korzystnym wynikiem, drużynie udało się wreszcie przeprowadzić akcję udaną od początku do końca. Bruno przekazał piłkę Denisowi Suarezowi, ten zaś po mistrzowsku obsłużył Adriana Lopeza, który kopnął do pustej bramki. Defensywa Liverpoolu została całkowicie wykołowana. Tak więc do Anglii na rewanż wszyscy udawali się w świetnych nastrojach i z wielkimi nadziejami na awans.
Gdyby na samym początku meczu na Anfield Mario Gaspar wykorzystał znakomitą okazję bramkową, zapewne to Submarinos zagraliby w finale. Ale Mignolet tym razem świetnie się spisał, a w 7 minucie samobója z niczego strzelił Bruno Soriano, klubowa legenda Villarreal. Zaczęła się dominacja The Reds i czekanie na wyrok przez gości, którzy z minuty na minutę grali coraz bardziej apatycznie. Wyróżniał się jedynie Cedric Bakambu, który starał się walczyć z defensywą rywala. W końcu nadszedł gol Daniela Sturridge’a w 61 minucie, czerwona kartka dla Victora Ruiza w 71, a całość skonkludował Adam Lallana w 81. Znów trudno było mówić o pechu czy zrządzeniu losu: podopieczni Marcelino w rewanżu po prostu nie stanęli na wysokości zadania.
W historii Villarreal grało w zespole wielu znakomitych piłkarzy, pracowali też renomowani trenerzy. Ale, jak mawiał Kazimierz Górski, dobry trener to ten, któremu sprzyja szczęście. Tego farta brakowało Manuelowi Pellegriniemu oraz innym fachowcom pracującym na El Madrigal, natomiast, przynajmniej w Lidze Europy, zawsze towarzyszyło ono Unaiowi Emery’emu. Może dlatego tym razem wszelkie trudności zostały przezwyciężone, a Submarinos za piątym podejściem dostali się wreszcie do finału europejskiego pucharu. Jednak na podstawie niniejszych wspominek można chyba wysnuć wniosek, że wcześniej nie pech ich zatrzymywał na drodze do decydującego meczu, lecz własne nieudacznictwo.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (20/2021)