6 września, niemal dokładnie pięć miesięcy po 38 urodzinach, Franck Ribery odebrał królewskie powitanie w Salerno. – Można to porównać z przyjazdem Maradony do Neapolu – powiedział dyrektor sportowy Salernitany.
Przesadził. Boskiego Diego witało w Neapolu 80 tysięcy, 37 lat temu na Stadio San Paolo nie dało się szpilki wetknąć, tłum falował, skandował, odpalał race, powiewał flagami.
Przez lufcik
W Salerno stawiło się raptem 7 tysięcy. Mniej więcej połowa tego, co przy okazji meczu z Romą. Za to nastroje zupełnie inne. Powrót po 22 latach do oglądania na własne oczy Serie A zakończył się bolesnym 0:4. Dołożenie tego wyniku do wcześniejszego 2:3 w Bolonii utwierdziło wszystkich w przekonaniu, że Salernitana to murowany spadkowicz. Nawet kibice o najbardziej optymistycznym nastawieniu zrozumieli, że na dobrych chęciach i niezłych na drugą ligę piłkarzach, którzy jednak awansem osiągnęli rezultat ponad stan, utrzymania nijak nie da się zrobić. Tym lepiej wiedziały klubowe władze, że muszą dokonać czegoś spektakularnego, co wznieci szybko wygasły entuzjazm, co pobudzi do walki i da nadzieję. Jednak letnie okienko się zamknęło i poza transferem Nigeryjczyka Simy’ego, strzelca 20 goli dla Crotone w poprzednim sezonie, niczego chwalebnego Salernitana nie wykonała.
Ale jeszcze jeden lufcik pozostał otwarty. Na rynku do wzięcia znajdowali się tak zwani svincolati, czyli piłkarze bez kontraktów i pracodawcy. Wprawdzie lista była niezbyt długa, ale nie o ilość, lecz o jakość się rozchodziło. Na niej zasłużone i znane z występów w lidze włoskiej postaci, jak: właśnie Ribery, Fernando Llorente, Mateo Musacchio czy Gaston Ramirez. Tylko zapłacić, ile chcą plus prowizja dla menedżerów i brać. W normalnych warunkach klubów pokroju Salernitana na piłkarzy z takimi nazwiskami i taką przeszłością nie byłoby stać, ale zdarzała się niepowtarzalna okazja i należało z niej skorzystać.
Ribery nie ukrywał rozczarowania faktem, że Fiorentina nie przedłużyła z nim kontraktu. Jemu na tym bardzo zależało i wydawało się, że 2 golami, 7 asystami w 29 meczach solidnie na to zapracował. Jednak w klubie w statystki nie patrzyli, obrali kurs na odmłodzenie zespołu, co kazało wysadzić Francuza i Borję Valero. Francuz przełknął gorzką pigułkę i na Włochy wcale obrażać się nie zamierzał. Wprost przeciwnie, zarówno on jak i liczna rodzina – żona i piątka dzieci – czuli się tam znakomicie i chcieli nadal się tak czuć. W związku z tym agent piłkarza dostał dyspozycję szukania klubu z Serie A. Pojawiła się na radarze Sampdoria, a także ustawione nieco wyżej w hierarchii Lazio. Claudio Lotito, który oficjalnie rządzi w rzymskim klubie i nieoficjalnie w Salernitanie, szybko skalkulował, że kroi się ciekawy interes do ubicia. Dla Lazio transfer Ribery’ego pod względem marketingowym i sportowym wielkiego efektu by nie wywołał, co innego w Salerno. Tam będzie szał. I łebski Lotito nie pomylił się. Miasto wpadło w euforię porównywaną z wygranymi barażami o awans. Pesymizm odszedł w siną dal. Morale poszybowało w górę. Koszulka klubowa z numerem 7 stała się najbardziej chodliwym towarem. Błyskawicznie pojawiły się pirackie kopie. Z takim piłkarzem Serie A na nowo stawała się kolorowa i przystępna, a Salernitana nie musiała być w niej dostarczycielem punktów.
Raj na ziemi
Jeśli zdrowie dopisze, Ribery na pewno pomoże. Bardzo pomoże. Inna sprawa – czy jego w miarę regularna gra, kilka goli i więcej asyst wyciągną drużynę ponad strefę spadkową? Historia zna takie przykłady, że przyjście jednego zawodnika diametralnie zmieniało oblicze i sytuację. Najbardziej dobitny dotyczył jeszcze w latach 90-tych XX wieku Alvaro Recoby, którego z Interu wypożyczała ostatnia w tabeli Venezia i dzięki niemu wskoczyła na 11 miejsce. Urugwajczyk był wtedy w sile wieku i zdolny do wszystkiego, natomiast Ribery znajduje się w czasie dodanym do kariery, niejako podarowanym przez naturę. W jego wieku normalni piłkarze już dawno zajęli się czymś innym: uczą się na trenerów, dyrektorów sportowych lub chwycili za mikrofony. On w stosunku do futbolu zachował radość dziecka. Gra w piłkę niezmiennie go cieszy, jest dla niego jak eliksir młodości. Z nią przy nodze wydaje się młodszy o przynajmniej dziesięć lat. W ostatnich dwóch sezonach potrafił czarować, jak mało kto. Dryblingi, elegancja, swoboda, fantazja, nadal niezła szybkość to wyróżniało go z tłumu. Zdarzały się mecze, jak na otwarcie poprzedniego sezonu Inter – Fiorentina, kiedy brawami za pokaz sztuki dziękowali mu nieliczni (z powodu pandemii) kibice na San Siro.
Salerno zaoferowało mu wszystko, co ma najlepszego. Gorące serca kibiców, a z rzeczy materialnych 1,5-milionowy kontrakt (oczywiście najwyższy w zespole) na ten sezon i na kolejny pod warunkiem utrzymania oraz willę w samym sercu Wybrzeża Amalfitańskiego wpisanego na listę światowego dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego Unesco. Raj na ziemi. W zamian oczekują, że z Riberym pobędą dłużej niż wszyscy myśleli w raju piłkarskim.
Piłkarskie południe, wliczając w to także Rzym, niemal zawsze żyło w cieniu północy: Mediolanu i Turynu. Towarzyszyły temu kompleksy i frustracje. Dlatego zatrudnienie gwiazd wywoływało w tym regionie podwójnie mocny efekt. Stary, ale nieśmiertelny przykład z Maradoną jest powszechnie znany. On przeniósł Napoli w inną, niepowtarzalną rzeczywistość. Jednak bliższe współczesności też są dobitne. Tifosi Lazio czcili jak boga Miroslava Klose. Kibice Romy momentalnie stracili głowy dla Jose Mourinho, któremu już na samym wejściu gotowi byli postawić pomnik. Wreszcie Ribery na białym koniu wjechał do Salerno.
Koleś z Florencji
Jeszcze nieco dalej na południe, w Kalabrii znalazł przystań inny Francuz. Po latach spędzonych w Monaco, Paris SG, Romie i Milanie oraz na wielu mieliznach w Regginie zakotwiczył Jeremy Menez, co dla wielu jej kibiców brzmiało jak bajka. Stała się rzeczywistością w połowie 2020 roku. Wtedy utytułowany, urodzony w 1987 roku Francuz przyjął ofertę beniaminka Serie B. W poprzednim sezonie zaliczył 18 meczów, tym samym jego frekwencja wyniosła poniżej 50 procent. Uzbierał więcej kartek (6 żółtych i 1 czerwona) niż goli i asyst (odpowiednio 3 i 2). Przy takich liczbach trudno było odtrąbić sukces, ale że Reggina się utrzymała, więc dostał szansę poprawy. Po dwóch kolejkach tego sezonu ma gola i czerwoną kartkę.
Jeszcze do niedawna klubowym kolegą Ribery’ego był wspomniany Borja Valero. Wprawdzie ciut młodszy, ale piłkarsko szybciej się zestarzał. Ostatnio w Fiorentinie bardziej odpowiadał za atmosferę w szatni i trzymanie w ryzach młodzieży niż odgrywał znaczącą rolę na boisku. Nie szkodzi. W stolicy Toskanii był poważany jak nikt i nazywany burmistrzem: za wysługę lat, za normalność, za to, jakim był człowiekiem. Z cudzoziemców większym uwielbieniem cieszył się chyba tylko Gabriel Batistuta. Trochę żal na sercu zrobiło się każdemu, kiedy w czerwcu ogłaszał zakończenie kariery.
Wytrwał w postanowieniu miesiąc z okładem. W połowie sierpnia został zawodnikiem klubu o nazwie Centro Storico Lebowski. To bardziej ideologia niż klub. Założony w 2010 roku przez kibiców dla kibiców, hołdujący wszystkim piłkarskim wartościom, które kojarzą się z romantyzmem. Nie ma jednego właściciela, nie ma sponsorów, sam się zarządza i samofinansuje z członkowskich składek. Jest amatorski, jest z Florencji i występuje na poziomie szóstej ligi. Nawiązanie w nazwie do filmu braci Coen nieprzypadkowe. Wzorem pozostaje grany przez Jeffa Bridgesa Jeffrey Lebowski, nazywający siebie kolesiem, który przebywa na wiecznym bezrobociu, lubi grę w kręgle z przyjaciółmi i swój stary samochód. „Big Lebowski” to film z gatunku totalnie odjechanych, których już się nie kręci. Taki też ma być klub: jedyny w swoim rodzaju. A w nim normalna gwiazda. Koleś z boiska.
Piękna starość
Łatwo zachwycać się tymi, którzy mimo upływu lat są na świeczniku. Jak Cristiano Ronaldo czy Zlatan Ibrahimović, który tuż przed czterdziestką wywalczył kontrakt za 7 milionów euro rocznie i stał się najlepiej opłacanym piłkarzem w Milanie i z pierwszej piątki w całej lidze. Wychwalając takie wybryki natury, warto docenić innych, którzy przed goniącą emeryturą cały czas uciekają na boisko.
Gianluigi Buffon zapukał do Parmy, gdzie otworzono mu z wielką radością. Wrócił do klubu, w którym wszystko, co piękne w jego karierze miało początek. I klubu znajdującego się w potrzebie. Po spadku do Serie B potrzebował postaci, wokół której zbuduje wiarygodność u kibiców i wszystko zacznie inaczej się kręcić.
Złego słowa o Rodrigo Palacio nigdy nie dał powiedzieć trener Sinisa Mihajlović z Bolonii. Tłumom jeszcze nastoletnich lub ledwie dwudziestoletnich piłkarzy stawiał go za wzór profesjonalizmu. Zawsze przygotowany. Zawsze dający z siebie maksa. Trochę zaszczytów w karierze piłkarskiej go ominęło, na przykład trafił do Interu niedługo po zdobyciu triplety, ale w ramach rekompensaty dostał długowieczność. Piłkarze z jego pokolenia już dawno w kapciach, on ciągle w korkach. Stuknęło mu 39 lat, w lutym zostanie czterdziestolatkiem, mimo to Brescia nie zastanawiała się długo. Trener Filippo Inzaghi jest pewien, że Argentyńczyk pomoże wciągnąć drużynę do Serie A. Na razie zostawił ją po 357 meczach, w których strzelił 93 gole. W poprzednim opuścił tylko dwa, w tym jeden za nadmiar żółtych kartek. Co więcej, z trzema golami w 34 kolejce z Fiorentiną stał się najstarszym zdobywcą hat-tricka w historii ligi włoskiej. To się nazywa piękna piłkarska starość.