To najdłuższy serial tego sezonu, który nie zapowiadał się na serial. Raz, dwa miało się podpisać, żeby Juventus pozostał cały i Paulo Dybala syty. Nie udało się od razu, za drugim i piątym podejściem też nie i coraz więcej zapowiada, że nie uda się w ogóle. Dlatego niebawem Argentyńczyk zmieni adres.
Ciągnące się od października i kilkukrotnie przekładane rozmowy kontraktowe nieuchronnie wchodzą w decydującą fazę. Ponoć pod koniec marca będzie wszystko jasne. Wydaje się, że klub już postanowił, że nie dotrzyma obietnicy danej piłkarzowi mniej więcej pół roku temu, w której zobowiązał się do przedłużenia kontraktu na kolejne cztery lata za 8 milionów euro plus 2 ukryte w bonusach. Jeśli Dybala chce zostać, proszę bardzo: na trzy lata, za 7 milionów i bez żadnych bonusów. Propozycja łatwa do odrzucenia. Zgoda na te warunki oznaczałaby bowiem niższy kontrakt od obecnego, który opiewa na kwotę 7,3 miliona. Z punktu widzenia Argentyńczyka chodzi więc nie tylko o kasę, ale podwójnie urażoną ambicję: po pierwsze – złamaną obietnicę, po drugie – obniżkę. Dlatego choć chciałby zostać w Turynie, gdzie mu dobrze, to nie może machnąć ręką na lepsze finansowo oferty z innych klubów. Tu strącony z piedestału, tam witany jak król
Szlachetne zdrowie
Co się stało, że Juventus tak drastycznie (licząc całościowo, zamiast 40 milionów ledwie 21) obniżył stawkę dla gwiazdy i ulubieńca tłumów? Główne przyczyny są dwie. Po pierwsze klubowy skarbiec wymaga specjalnej troski. Poprzedni sezon przyniósł straty wielkości 210 milionów euro i znów nie obeszło się bez wsparcia rodzinnej firmy-matki Excor. Prognozy na zakończenie tego wyglądają bardziej optymistycznie, ale to ciągle będzie minus około 140 milionów.
Od 30 czerwca 2021 roku w rolę strażnika budżetu wcielił się Maurizio Arrivabene, sprawny i doświadczony menadżer, który przez kilka lat nadzorował stajnię Ferrari. On na wszystko patrzy chłodno, kalkuje, nie ma sentymentów i wyraźnie mówi: – Każdy musi udowodnić, że zasługuje na tyle, ile mu się daje.
Do Dybali nie zdradza słabości, jak inni przedstawiciele klubowej wierchuszki. Do niego bardziej przemawiają fakty i liczby niż wrażenie. Czy to on jest największym przeciwnikiem przedłużenia kontraktu i on stoi za zmianą warunków? Lepiej sformułować to następująco: gdyby na miejscu Arrivabene siedział ktoś inny, Dybala już dawno dostałby to, co chciał i swoją przyszłość wiązał z Juventusem.
Druga przyczyna tkwi w samym piłkarzu, a właściwie w tym, czego nie ma, czyli w jego zdrowiu. Od dwóch lat jest permanentnie kontuzjowany lub chory. Nie można na niego liczyć. Co więcej, kiedy zbliża się ważny mecz, można zakładać, że trzeba będzie montować skład bez Argentyńczyka, któremu przeważnie coś dolega. Czasami jest świeżo po kontuzji i wchodzi jako zmiennik, bywało też, że schodził jako pierwszy z powodu urazu. Opcja, że był od początku do końca i zostawał bohaterem wydarzenia zdarzała się najrzadziej. W poprzednim sezonie brakowało go w fazie pucharowej Ligi Mistrzów z Porto, teraz nie pomógł w pierwszym meczu z Villarreal, co do rewanżu pojawiły się na to jakieś szanse. Z Interem w poprzednich rozgrywkach nie wystąpił ani razu, w tych pokazał się w roli rezerwowego zarówno w lidze jak i Superpucharze Włoch, który z kolei w ubiegłym roku w całości opuścił. Na zakończenie tej wyliczanki ważnych dat i wielkich absencji trzeba dorzucić, że zaliczył symboliczny udział od 74 minuty w finale Coppa Italia 2021 z Atalantą. W tegorocznym półfinale pauzował.
W poprzednim sezonie wziął udział w 26 z 52 meczów, co przełożyło się na 50-procentową frekwencję. W tym na pierwszy rzut oka jego statystyki wyglądają lepiej. Jednak po dokładniejszym prześwietleniu listy obecności okazuje się, że niekoniecznie. Z 39 meczów zagrał w 27, lecz tylko w 18 z nich przebywał na boisku co najmniej 75 minut. Za dużo razy wchodził na końcówki, de facto grał znacznie mniej niż inni. Średnio spędził na boisku 47 minut.
Idealnie wpasowany
Dając gwiazdorski kontrakt, Juventus chciałby na nim polegać, a już nauczył się, że nie może. Dybalę prześladują głównie problemy mięśniowe, na które żaden lekarz nie znalazł sposobu. Gdzieś pojawiła się plotka, że to ślad zostawiony przez koronawirusa, który piłkarz ciężko przechodził. Zresztą nie raz. Co się trochę rozpędzi, to zaraz zjeżdża do boksu. Po kontuzji zgłoszonej w trakcie derbów z Torino 18 lutego, już miał wracać na marcowy mecz ze Spezią, ale na ostatnim treningu zgłosił nowy uraz. Z ligowej próby generalnej przed rewanżem w Lidze Mistrzów również został zwolniony przez lekarza. Zawsze towarzyszy mu jakaś niepewność.
Mimo wszystko niełatwo jest powiedzieć: żegnaj. To czysty talent, brylant, zdaniem wielu ekspertów najbardziej utalentowany piłkarz w całej lidze, a nawet więcej – w pełni zdrowia i w optymalnej formie to ciągle jej największa gwiazda. Po prostu „la Joya”, radość dla każdego estety futbolu. Przy tym bardzo lubiany, bez gwiazdorskich manier i kaprysów. Uśmiechnięty i naturalny. Trudno o bardziej udany egzemplarz w kategorii: idol młodzieży.
Ukształtowany w Palermo, gdzie przed nim lub razem z nim szlify zdobywało wielu pięknych dwudziestoletnich, by wspomnieć Edinsona Cavaniego, Javiera Pastore, Josipa Ilicicia, Franco Vazqueza czy Andreę Belottiego. Po trzech sezonach, w tym jednym w Serie B, 21 golach i przed 22 urodzinami wyemigrował z południa na północ. Nie za chlebem, lecz za sukcesami i sławą, którymi miał dorównać Leo Messiemu. Wiadomo, lewonożny z Argentyny, z darem od Boga, więc takie porównanie nasuwało się samo przez się. Jednak jeśli krążył po tej samej orbicie, to nigdy nie zbliżył się do słońca z Barcelony. Nawet zmierzch Leo w Paryżu nie pozwolił Dybali na skrócenie dystansu, bo i on w tym samym czasie pokrył się szarówką.
Wszedł do domu Starej Damy w środku generalnego remontu i przemeblowania koniecznego po czterech latach dyktowania trendów w Serie A i robionego pod kierunkiem architekta Massimiliano Allegriego. Max zrezygnował z wysłużonych Andrei Pirlo, Carlosa Teveza oraz Arturo Vidala i wstawił młodszych Juana Cuadrado, Daniele Ruganiego, Alexa Sandro, których wsparli doświadczeni, ale ciągle będący w modzie Mario Mandżukić i Sami Khedira. W to otoczenie Dybala wpasował się idealnie. Strzelił w debiucie w Superpucharze Włoch, regularnie trafiał w Serie A, co z 19 golami pozwoliło mu zostać najskuteczniejszym zawodnikiem w drużynie. Było tylko jedno ale: zabrakło go w decydującym o awansie do ćwierćfinału i przegranym po kapitalnym widowisku rewanżu z Bayernem w Monachium. Wtedy to był wyjątek, który dopiero z czasem stał się regułą.
W kolejnym sezonie wsławił się dwoma bramkami z Barceloną i tym samym wygranym pojedynkiem z Messim. Zawód sprawił w finale z Realem Madryt. W trzecim roku, już z numerem 10 na plecach, który przejął od Paula Pogby, na 22 golach w Serie A ustanowił indywidualny rekord. Grał dużo i dobrze. Gdyby jednak z tamtego czasu wybrać najbardziej pamiętny występ bianconerich, byłby to rewanż z Realem na Santiago Bernabeu. Po porażce 0:3 w Turynie, Juventus otarł się o sprawienie cudu. Tyle że Dybali w tym nie było. Pauzował za żółte kartki. Idźmy dalej. Współpraca z Cristiano Ronaldo stępiła mu zmysł strzelecki. Podczas trzech lat gry razem z Portugalczykiem pokusił się o raptem 20 ligowych bramek. Z kolei opuszczonego przez CR7 pola nie pozwoliły mu zająć kontuzje. Początki z Dusanem Vlahoviciem u boku rozbudziły nadzieje na nowe, ciekawe otwarcie. Nim te nadzieje nabiorą realnych kształtów, lada moment mogą prysnąć.
Zaniolo i Inter
Oczywiście dopóki rozmowy trwają (choć wczoraj pojawiły się informacje, że nie ma już najmniejszych szans na pozostanie piłkarza w Turynie), dopóty nie można wykluczyć przełomu i pozostania Argentyńczyka w Juve, na lepszych lub gorszych warunkach. Jednak wiele wskazuje na to, że Juventus już podjął decyzję na nie i tę delikatną skomplikowaną sprawę stara się tylko rozegrać politycznie. Doskonale wiedzą w klubie, że za Dybalą kibice stoją murem, gotowi wiele wybaczyć i nieba przychylić. Dla nich był i jest nietykalny i bezcenny. Jego odejście wywołałoby oburzenie. Dobrze by było więc, żeby to z obozu piłkarza wyszedł komunikat, że odchodzi, że dziękuje za spędzone lata, że potrzebuje zmiany i nowych wyzwań. A Andrea Agnelli lub Pavel Nedved zapewniliby, że w Turynie mają plan i zrobią wszystko, żeby drużyna była lepsza. Kto więc za Dybalę?
Gdyby dobrze wsłuchać się w transferowe plotki i połączyć w całość strzępy różnych informacji, można przypuszczać, że to Nicolo Zaniolo z Romy. Opcja prawdopodobna, ale jednak zaskakująca. Bo jeśli z przyczyn zdrowotnych Juventus oszczędza na Dybali, to dlaczego miałby zainwestować fortunę w piłkarza, który do tej pory głównie przegrywał z kontuzjami? Mało przekonujące dla kibiców, dlatego trzeba szukać głębiej. Być może wielkie okazje pojawią się na rynku wobec narastających problemów Chelsea Londyn. Na pewno wpływ na turyńskie nastroje społeczne będzie miało też następne miejsce pracy Dybali. Jeśli to zagranica: Anglia czy Hiszpania, jakoś da się przełknąć tę stratę. Jeśli Inter, to nie. Jego dyrektor Giuseppe Marotta gra w otwarte karty. Dla Dybali przygotował pięcioletni kontrakt za 7,5 miliona euro rocznie.
TOMASZ LIPIŃSKI