Przejdź do treści
BVB wypowiedziało wojnę Bayernowi

Ligi w Europie Bundesliga

BVB wypowiedziało wojnę Bayernowi

Zwycięska passa Borussii Dortmund zdaje się nie mieć końca. Lokomotywa Edina Terzicia nie zatrzymuje się, kroczy od wygranej do wygranej, wywierając presję na Bayernie Monachium. Czy Bundesliga w końcu dostanie emocjonujący do końca wyścig o mistrzostwo kraju? Klassiker już niedługo.



Jeszcze całkiem niedawno Marco Reus dostawał piany na ustach pytany o mentalność zespołu, a w zasadzie jej brak. Po fenomenalnej serii zwycięstw nikt nawet nie odważy się wspomnieć o słowie na „m”. Efektywność zastąpiła efektowność, ale nikt nie śmie narzekać, że zamiast fajerwerków, momentami otrzymujemy krew, pot i nerwy. Cel uświęca środki, strach pomyśleć, co będzie, jeśli do wyników dojdzie styl i pełna kontrola. Gdy w czwartej minucie doliczonego czasu w meczu z Lipskiem Nico Schlotterbeck wybił piłkę praktycznie z linii bramkowej, odgłos ulgi ponad 80 tysięcy kibiców słychać było daleko poza Zagłębiem Ruhry. Fortuna sprzyja Borussii, ale nie można powiedzieć, że niezasłużenie. Metamorfoza, jaką przeszedł Dortmund podczas zimowej przerwy, jest wyjątkowa i po prawdzie zaskakująca. Gdy w ostatnim spotkaniu ubiegłego roku przegrała 2:4 z Gladbach, nawet najbardziej zaślepieni kibice nie byli w stanie znaleźć argumentów za tym, że klub podłączy się jeszcze do walki o mistrzostwo.

Od flopa do bohatera

Ba, wydawało się, że BVB czeka trudna batalia o miejsce w Lidze Mistrzów. Dziewięć punktów straty do prowadzącego Bayernu, aż sześć porażek na koncie, czyli prawie tyle samo co w całym poprzednim sezonie i spora, uzasadniona krytyka skierowana do Edina Terzicia. I nagle coś kliknęło. Trener dokonał kilku zmian taktycznych, które zbiegły się z nadzwyczajną zwyżką formy i widzimy efekt w postaci dziesięciu kolejnych zwycięstw we wszystkich rozgrywkach – wicelider Bundesligi, którego oddech Bayern czuje już nie tylko na plecach, ale i na szyi, ćwierćfinał Pucharu Niemiec, mała zaliczka w starciu z Chelsea w Lidze Mistrzów. Borussia na razie jeszcze nic nie wygrała i w dalszym ciągu sezon może zakończyć z pustymi rękami. Ale już mamy pewność, że drużyna odzyskała serce do gry, które przestało bić za czasów Marco Rose. Wróciła dobra atmosfera, teraz jeden wskoczy za drugiego w ogień.

W tym roku Borussia ma wielu bohaterów, chociaż kilku mocno nieoczywistych. Julian Brandt był symbolem wahań formy BVB. Przeplatał nieliczne genialne mecze z nijakimi występami, a zamiast błyszczeć, często pozostawał w cieniu. Zwisająca głowa, niewytłumaczalne błędy na boisku, pozostawiająca dużo do życzenia technika. Do tej pory jego chwile wielkości przychodziły stanowczo zbyt rzadko. Na wiosnę jego forma, ale i mowa ciała dokonały zwrotu o 180 stopni. Stał się bezsprzecznie jednym z liderów, głowa w końcu dołączyła do umiejętności. Jest podporą, która coraz bardziej odciska piętno na meczach. I nie przeszkadza mu obecność Marco Reusa, na co absurdalnie zwracał uwagę Didi Hamann, usilnie starający się deprecjonować kapitana BVB. Współpraca Brandta i Reusa układa się harmonijnie, wyglądają jak dwa pasujące do siebie puzzle.

Emre Can przez długi czas był transferowym flopem. Zarabiający stanowczo za dużo w stosunku do efektu, jaki dawał na boisku. Gdy Sebastian Kehl sprowadził Schlotterbecka i Suele, kibice BVB byli pewni, że oznacza to koniec obrońcy w czarno-żółtym trykocie. Czasy gdy na murawie był szefem, minęły, a jego pozycja w drużynie coraz bardziej traciła na znaczeniu, gdy ktoś popełnił głupi faul lub absurdalny kiks prowadzący do rzutu karnego dla przeciwnika lub rzutu wolnego z bardzo dogodnej pozycji, w ciemno można było obstawiać, że winowajcą jest Can. W końcu jednak Terzić do niego dotarł, boiskowa głupota zmieniła się w siłę, a piłkarz stał się nieodzowną częścią dortmundzkiej układanki. Jego wielokrotna bezmyślność zniknęła. Od kilku tygodni prezentuje się znakomicie, nie można wyobrazić sobie podstawowej jedenastki bez niego. Waleczny, podejmujący dobre wybory, ratujący wynik, jak chociażby w pierwszym meczu przeciwko Chelsea.

Trzecim muszkieterem, na którym swego czasu postawiono krzyżyk, jest Karim Adeyemi. Przez bardzo długi czas nie spełniał oczekiwań, biegał i nic poza tym. Porównania do Davida Odonkora nasuwały się same. Miał ogromne problemy z dostosowaniem się do nowej ligi. Był idealnym podsumowaniem chaotycznego i niezrównoważonego składu Borussii. Słaby w pojedynkach, brak jakiejkolwiek asertywności, przechodzący obok meczów. Gdy w zimie Terzić postanowił zmienić mu miejsce na boisku i przesunął go na lewe skrzydło, mowa ciała 21-latka zmieniła się błyskawicznie. Znowu ciężko pracuje, szybkość jest wykorzystywana w sposób efektywny i w końcu zaczął regularnie wpisywać się na listę strzelców.

Ale chyba największą metamorfozę przeszedł Marius Wolf. Jesień w jego wykonaniu była dramatyczna, a teraz rozpętała się kampania, by powołać go do reprezentacji. Po raz kolejny trener wykazał się zmysłem taktycznym i w zimie przesunął Wolfa na stałe na prawą obronę. Ten odwdzięczył się niesamowitymi występami. Jego spokój w utrzymywaniu się przy piłce pod presją w połączeniu z orientacją na boisku budzi podziw. W ostatnim meczu z Lipskiem wygrywał wiele ważnych pojedynków, wielokrotnie interweniował sprintami, budził uznanie sprytnymi podaniami do przodu. Prawa obrona w reprezentacji Niemiec, to istny plac budowy. Jeśli Wolf dalej będzie się tak prezentował, telefon od Hansiego Flicka będzie formalnością.

Zbawienna przerwa

Wydłużona przerwa zimowa została wykorzystana przez Terzicia do pracy nad wieloma kwestiami. Dała również jego zawodnikom niezbędny czas na regenerację i poprawę kondycji. Trener w końcu nie musiał improwizować i był w stanie wybrać tych, których chce, a nie tych, którzy są po prostu dostępni. Od razu rzuca się w oczy, że BVB czuje się znacznie bardziej komfortowo w obronie, poprawiając opcje krycia w środku pola. Zamiast pozostawać w betonowym ustawieniu jak za poprzedniego trenera, teraz może w końcu zmieniać różne formy pressingu. W porównaniu z początkiem sezonu zmienił się sposób budowania gry i rozwijania akcji, na czym korzystają przede wszystkim Bellingham, Brandt czy Reus, którzy mogą swobodniej atakować. Wiosenna Borussia poprawiła się we wszystkich aspektach. Strzeliła najwięcej bramek – 22, więcej niż jakikolwiek inny zespół w lidze. Oddała najwięcej strzałów na bramkę – średnio o dwa więcej niż w pierwszej połowie sezonu. Niewyobrażalnie zwiększyła się także efektywność. Podczas gdy jesienią BVB była jednym z najbardziej nieefektywnych zespołów, wiosną jest już najskuteczniejszym w całej lidze.

Podczas zimowej przerwy postawiono także na stałe fragmenty, czego efekt jest aż nadto widoczny. Do tej pory Borussia nie była szczególnie groźna w tym aspekcie, teraz budzi strach. Wprawdzie dopuszczanie rywala do strzałów jeszcze pozostawia wiele do życzenia, to forma Kobela między słupkami jest fenomenalna. Szwajcar robi ogromną różnicę. A nawet gdy go zabrakło, zmiennik Meyer wywiązuje się z zadania. Borussia dominuje, posiadanie piłki rośnie, a ponadto jej piłkarze więcej biegają, wykonują częściej sprinty. A trzeba pamiętać, że Terzić ma asa w rękawie. Sebastien Haller jeszcze nie jest w pełni formy. Wprawdzie po powrocie z rekonwalescencji już pokazał sporą wartość i wnosi dodatkową opcje w schematach ofensywnych, to jednak widać, że potrzebuje jeszcze trochę czasu. Może być kluczowym czynnikiem w końcówce sezonu, który przesądzi o rezultacie.

Capitano

Marco Reus jest legendą Borussii Dortmund. Przez wszystkich nazywany po prostu Capitano, choć równie dobrze mógłby mieć w dokumentach wpisane „Pan 1:0″, bo w sobotę po raz 61. w karierze otworzył wynik. Wykonując kolejny krok ku czarno-żółtej nieśmiertelności, bramką z rzutu karnego zrównał się z Michaelem Zorcem. Obaj mają ich na koncie 159. Przed Reusem już tylko Adi Preissler z osiemnastoma golami więcej. Czy jest możliwe by go dogonić? Tak, ale tylko w przypadku przedłużenia kontraktu. Rozmowy są prowadzone, a według ostatnich doniesień na szali jest spora obniżka wynagrodzenia. Nowa umowa ma być bardziej połączona z występami i wynikami. W ciągu ostatnich kilku tygodni Reus dał argumenty, by klub zdecydował się na przedłużenie umowy. Wrócił po raz kolejny. Gdy jedni wyrzucają mu ciągłe problemy ze zdrowiem (znowu Hamann), Reus pokazuje wszystkim wątpiącym, że paradoksalnie zawsze czyni go to mocniejszym. On zawsze wraca. Gdy wydaje się, że Borussia jest w stanie sobie bez niego poradzić, że ma innych równie dobrych ofensywnych piłkarzy, to Reus i tak wraca do składu, dostarczając nieocenionego wkładu.

Czekając na Klassiker

W tak dobrych humorach po ligowych meczach kibice Borussii nie byli od dawna. Chóralne śpiewy, że tylko BVB będzie mistrzem Niemiec, przestały mieć coś z pogranicza ironicznej i życzeniowej postawy. Mówiło się, że Bayern wygrywa mistrzostwa, bo nie ma z kim przegrać. Że nawet gdy notuje słabe występy i jest w kryzysie, to inni i tak będą potykać się znacznie częściej, samemu wkładając sobie kij w szprychy. Wiosenna Borussia postanowiła wreszcie powiedzieć: sprawdzam. Choć sam Terzić słowa „tytuł” boi się na razie, jak diabeł wody święconej. Bardziej woli określenie „pokora”, ale zdaje sobie sprawę, że wypowiedział Bayernowi wojnę.

Porównania do mistrzowskiej ekipy BVB z sezonu 2011-12 nasuwają się same. Wtedy podopieczni Juergena Kloppa między grudniem a marcem wygrali osiem ligowych meczów z rzędu, zatrzymując się dopiero sensacyjnie na Augsburgu. Tegoroczna Borussia będzie chciała pobić klubowy rekord w prestiżowych derbach z Schalke. Jeśli rozpędzona maszyna Terzicia nie potknie się w marcu, Klassiker 1 kwietnia pobije wszelkie rekordy oglądalności.

MACIEJ IWANOW

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 43/2024

Nr 43/2024