Przejdź do treści
Brakowało mi cierpliwości

Ligi w Europie Liga Mistrzów

Brakowało mi cierpliwości

Łukasz Łakomy to przykład nieoczywistych piłkarskich wyborów. Bo kto odmawia Legii Warszawa podpisania kontraktu? Bo kto wybiera szwajcarski klub, w ogóle niepopularny kierunek wśród młodych piłkarzy? Ryzyko jednak się opłaca.


Został jednym z jedenastu Polaków, którzy mają szansę zagrać w tym sezonie w Lidze Mistrzów. Ale nie tylko na papierze, bo w Young Boys Berno, do którego przeszedł za niespełna 1,5 miliona euro, znaczy coraz więcej. Pochodzący z Puław piłkarz w jednostopniowych dla jego nowego klubu kwalifikacjach rozegrał nieco ponad kwadrans, ale już w rozgrywkach ligowych ma trzy mecze w podstawowym składzie, gola i asystę. Zdaniem wielu ekspertów to kandydat na reprezentanta Polski, może nawet już na zbliżające się Euro, o ile zespół biało-czerwonych w ogóle na tę imprezę pojedzie.

– Przed transferem do mistrza Szwajcarii mało kto spodziewał się mnie w fazie grupowej Ligi Mistrzów – przyznaje otwarcie Łakomy, pomocnik, którego droga do Young Boys wiodła przez akademię Legii i Zagłębie Lubin. – Z moim poprzednim klubem zakończyliśmy sezon Ekstraklasy na dziewiątym miejscu, więc na puchary nie było żadnych szans. Ale teraz nie uznaję tego za jakąś wielką niespodziankę, tym bardziej że mieliśmy tylko jedną rundę do przejścia w dwumeczu z Maccabi Hajfa. Przyjemne to uczucie być jednym z 11 Polaków w tym elitarnym gronie obok takich piłkarzy jak Robert Lewandowski i Piotr Zieliński.

Dla wielu jest pan zaskoczeniem, bo jako piłkarz podejmuje pan nieoczywiste decyzje. W Polsce wielu marzy o Legii, a pan z niej świadomie zrezygnował. Ta liga szwajcarska również mogła zdziwić wielu.
Zgadzam się z tym, że postępuję wbrew temu, czego ludzie mogą się spodziewać. Ale przecież to wszystko było bardzo logiczne. Będąc w Legii, doskonale zdawałem sobie sprawę, jacy są konkurenci na mojej pozycji. O granie w pierwszym zespole byłoby niezwykle ciężko, bo tam ważne role odgrywali inni. Akurat Bartek Slisz przyszedł za 1,5 miliona euro, więc było jasne, że będzie grał. W klubie byli już Andre Martins, Domagoj Antolić, Walerian Gwilia. Wymieniłem już czterech graczy w obrębie pozycji sześć-osiem, uznanych przecież nie tylko w Legii, więc gdzie tam jeszcze miejsce dla mnie? Legia zawsze walczy o najwyższe cele, gdzie tu mowa o dawaniu szansy. Zapaliła mi się w głowie lampka, że nie można tylko siedzieć cierpliwie i czekać, kiedy nadejdzie szansa. Uznałem, że warto wyjść ze strefy komfortu, przejść do Zagłębia i tam harmonijnie się rozwijać, doświadczając Ekstraklasy. W dalszych planach chciałem zostać pewną postacią w drużynie, zadomowić się w pierwszej jedenastce. Chciałem zrobić krok w przód…

…ale dla niektórych był to krok w tył. Z wielkiej Legii, gdzie pana chcieli, do Zagłębia.
Inni mogli tak pomyśleć, dla mnie był to zdecydowanie krok rozwojowy. W Lubinie też były dobre warunki, dobra akademia, nie uznam tego nigdy za krok w tył. Przecież nie była to spontaniczna decyzja, tak zwane hop-siup, jest Zagłębie, więc korzystajmy. Sam mocno przemyślałem ten ruch, jego konsekwencje, ale wspierali mnie w tym moi bliscy i doradcy. Po dłuższych rozmowach, przeanalizowaniu szans na grę w Ekstraklasie uznaliśmy, że warto postawić na ten kierunek. Powtórzę: nie chciałem stać w miejscu.

Co oferowała Legia, żeby pana zatrzymać?
Czułem, że mnie chcą, ale przewidywałem, że na swój moment w Ekstraklasie jeszcze długo poczekam. Chciałem zrobić to szybciej, nie ukrywam, że brakowało mi cierpliwości. Przekonywał mnie do pozostania zarząd klubu i trener Aleksandar Vuković, ale miałem pozostać w drugiej drużynie i czekać.

Zakręciła się panu łza, opuszczając Łazienkowską?
Na pewno. Zostawiłem wielu kolegów, wiele przyjaźni, szedłem tą ścieżką od 13 roku życia. Wspinałem się szczebel po szczebelku, uczyłem się od podstaw, cenię trenerów, którzy uczyli mnie fachu od przyjęcia piłki począwszy. Wzruszyłem się zamykając ten rozdział, żegnając się z chłopakami z zespołu.

Rozdział pod tytułem Zagłębie Lubin to ponad 50 meczów, pięć goli i siedem asyst.
Najwięcej pewności dał mi mecz z Wisłą Płock w lutym 2022 roku, kiedy trenerem był Piotr Stokowiec. Zdobyłem bramkę, zaliczyłem asystę i od tego momentu nie zszedłem z placu. Wtedy na dobre poczułem, że mogę grać w Polsce na najwyższym poziomie. Trener Stokowiec stawiał na młodych, wierzył w nas, a to dodawało mocy. Wszystko to zafunkcjonowało również po przyjściu trenera Waldemara Fornalika, budowałem się z każdym meczem.

Wtedy pomyślał pan o kolejnym nieoczywistym kroku?
Ponieważ wszystko szło jak planowaliśmy z moimi agentami, następnym krokiem był zagraniczny transfer. Pomyślałem o tym po meczu z Cracovią, wygraliśmy na wyjeździe 1:0 po moim golu, co dawało nam utrzymanie w Ekstraklasie. Było to dla mnie niezwykle ważne, więc kiedy byliśmy już pewni, że nie spadniemy, mogliśmy zacząć rozmawiać o zagranicy. Young Boys Berno również nie było przypadkiem, rozważaliśmy ten ruch na wiele sposobów, choć dla mnie był to rzeczywiście niespodziewany krok. Inni też mogli się dziwić, biorąc po uwagę transfery młodych piłkarzy z Polski. Włochy, Holandia, Niemcy i tak dalej, ale nie Szwajcaria. Ale proszę zwrócić uwagę, że powoli odchodzimy od tych oczywistych kierunków. I mogę podeprzeć się ostatnimi przykładami, choćby Szymona Włodarczyka, który wybrał austriacki Sturm Graz, czy Mateusza Kowalczyka, który zdecydował się na przenosiny do duńskiego Broendby. Nie ma co rzucać się na głęboką wodę od razu, bo żeby trafić do którejś z pięciu najsilniejszych lig w Europie, trzeba być na to gotowym. Miałem oferty z Serie A, z Belgii, ze szkockiego Celticu Glasgow, ale uważam, że na dziś wybrałem najlepiej jak mogłem.

Jaka jest liga szwajcarska? Rozegrał pan cztery spotkania, trzy z nich w podstawowym składzie.
Po pierwsze, mamy bardzo młody zespół, ale zarazem bardzo dobry. Otworzyła się szansa gry w Europie na tym najwyższym poziomie, co jest dodatkowym bonusem. Zwróciłem także uwagę, jacy piłkarze odchodzili z Young Boys do lepszych klubów. Fabian Rieder, 21-letni reprezentant Szwajcarii, został wytransferowany właśnie do francuskiego Rennes. Wcześniej inny etatowy kadrowicz, Djibril Sow, przeszedł do Eintrachtu Frankfurt, a teraz jest piłkarzem Sevilli. Nie mam wątpliwości, że to bardzo dobre miejsce do rozwoju, poprawy parametrów piłkarskich czy wydolnościowych. Inna intensywność, należy szybciej podejmować decyzję, to wszystko jest dla mnie nauką, trudno znaleźć lepsze miejsce dla młodego zawodnika. Mam w głowie plan na dalszą część kariery. Pograć trzy lata tutaj, a później wyjechać. Każdy wie, że marzy mi się Hiszpania.

Jest pan kolejnym piłkarzem, który mówi po wyjeździe z Polski o wyższej intensywności.
Lubię pracować, także indywidualnie, to cecha charakteru, którą wyniosłem z domu. Wiem, że nic nie przychodzi bez trudu, sam talent się nie obroni, podobnie jest w nowym klubie. To prawda, początki nie były najłatwiejsze. Można powiedzieć, że walczyłem z samym sobą, choć z dnia na dzień było coraz lepiej. Zresztą 90-minutowy występ przeciwko Servette Genewa w ostatniej kolejce, a przy okazji zwycięski gol, jest dowodem, że potrafię już utrzymać intensywność do końca spotkania. Dostaję coraz więcej zaufania, jest też luźniej po odejściu Riedera, który był bardziej doświadczonym piłkarzem poprzez grę w Lidze Mistrzów, mimo że jest młodszy ode mnie o rok. Z Maccabi Hajfa wszedłem właśnie za niego i mimo że był to tylko kwadrans, miałem z tego dużą radochę. W ten oto sposób stałem się częścią tego awansu.

Ma pan cel na tegoroczną Ligę Mistrzów – liczbę meczów, liczbę minut?
Jeszcze nie zdążyłem o tym pomyśleć. Chciałbym zgarniać jak najwięcej minut, przede wszystkim dostawać szansę w podstawowej jedenastce. Za kilka dni trzeba będzie oswajać się z tą myślą.

Mecz z Manchesterem City kręci najbardziej?
City wiadomo, ale już pierwszy mecz z RB Lipsk nakręca mnie niesamowicie. Przypomnę tylko, że rywal ten w meczu o Superpuchar Niemiec wygrał z Bayernem Monachium aż 3:0. Ma to swoją wymowę.

Co powie pan o trenerze? Raphael Wicky ma 46 lat, doświadczenie jako piłkarz zebrane w wielu ligach, a jako szkoleniowiec w młodszych grupach Bazylei i na różnych stanowiskach w Stanach Zjednoczonych.
Bardzo dobry szkoleniowiec, który wiele rozmawia z piłkarzami, podchodzi, pyta o odczucia po treningu, po meczu. Dla mnie ma to duże znaczenie. Jest komunikatywny, chce spędzać czas z zespołem i pomagać w każdym aspekcie. Po tych kilku miesiącach w Bernie już jestem w stanie powiedzieć, że każda rozmowa wiele mi dała.

Jak przebiegał proces adaptacyjny? Szwajcaria również nie jest oczywistym miejscem do życia.
W Szwajcarii natknąłem się na bardzo otwartych ludzi. Uśmiechają się, rozmawiają, pierwszego dnia tutaj koledzy od razu zaproponowali wspólną kolację, nie ukrywam, że byłem w delikatnym szoku, bo spotkałem się z tym po raz pierwszy. Kraj jest niezwykle poukładany. Jeśli masz ograniczenie prędkości do 50 kilometrów na godzinę, to właśnie tyle jedziesz, nie więcej. W sumie poza tym nie czułem jakiegoś totalnego przeskoku w porównaniu z tym, jak żyje się w Polsce. Jeśli jest coś dla mnie problemem, to język, ale wielu ludzi mówi tutaj po angielsku.

O reprezentacji Polski myśli pan bardzo poważnie?
Grałem w drużynie do lat 21, kiedy trenerem był Maciej Stolarczyk, były to dwa ostatnie mecze. Teraz poza moją grą nic nie zależy ode mnie, nie wpłynę na decyzję selekcjonera. Mam marzenia z tym związane i będę ciężko pracował na swoją szansę. Przyjdzie na to czas…

W jakiej roli widzi pan siebie na boisku?
Moim atutem jest gra w ofensywie. W elementach gry obronnej jeszcze wiele ciężkiej pracy przede mną. Lubię być pomocnikiem box-to-box, jest mi obojętne, czy to pozycja sześć czy osiem, ważne, żeby być w środku pola. Gdzie mnie trener zobaczy, tam zagram. Ale ósemka to moja naturalna rola.

PRZEMYSŁAW IWAŃCZYK
Polsat Sport

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 43/2024

Nr 43/2024