Piłkarz, który pięć miesięcy po dołączeniu do klubu odrzucił propozycję nowego kontraktu i zdecydował się odejść, nie może spodziewać się ciepłego przyjęcia ze strony zgromadzonych na trybunach kibiców, kiedy wraca na obiekt owej drużyny w innych barwach. Chyba że nazywa się Christian Eriksen i przybywa na Brentford Community Stadium.
„Dziękuję całemu Brentford. Gra dla was była przyjemnością. Zwykłe przebywanie w ośrodku treningowym, na stadionie lub gdziekolwiek wokół Brentford było czymś, czego nigdy nie zapomnę. Do zobaczenia bardzo niedługo.” – napisał reprezentant Danii w poście zamieszczonym na Instagramie po tym, jak stało się jasne, iż przeniesie się do Manchesteru United. Owo „bardzo niedługo” nastąpi już w tę sobotę. W meczu drugiej kolejki Premier League Pszczoły podejmą Czerwone DIabły. 30-letni pomocnik najprawdopodobniej znów wybiegnie na murawę, na której w ostatnich miesiącach czuł się jak w domu.
Jak będzie teraz? Jak przywitają go miejscowi fani? Jak przyjaciela czy jak wroga?
Wiele wskazuje na to, że to pierwsze. Eriksen rozegrał w koszulce Brentford zaledwie jedenaście spotkań, ale tyle wystarczyło, by stał się ulubieńcem publiczności. Gol i cztery asysty nie oddają wpływu, jaki miał na zespół beniaminka. Z miejsca stał się jego mózgiem, głównym architektem akcji ofensywnych. Imponował klasą przy okazji niemal każdego dotknięcia piłki. Prezentował się wspaniale i sprawił, że jego partnerzy weszli na wyższy poziom. Tuż przed jego przyjściem dotknął ich kryzys, który trwał do momentu pierwszego występu Duńczyka w podstawowym składzie. Przed tym wydarzeniem podopieczni Thomasa Franka nie odnieśli zwycięstwa w ośmiu kolejkach z rzędu i znaleźli się niebezpiecznie blisko strefy spadkowej. Po tym wydarzeniu wygrali siedem meczów z jedenastu i zakończyli rozgrywki na trzynastym miejscu w tabeli.
Kibice – którzy w styczniu nie dowierzali doniesieniom o możliwym zakontraktowaniu Eriksena przez Pszczoły i traktowali tego typu informacje w kategoriach żartu – byli wniebowzięci z powodu możliwości oglądania byłego pomocnika między innymi Tottenhamu w barwach ich ukochanego klubu. Przyznawali, że nigdy wcześniej nie mieli okazji podziwiać tak dobrego zawodnika grającego dla ich drużyny. Że ten zapewnił sobie miejsce w brentfordowym Hall of Fame. – Oglądanie Eriksena grającego dla Brentford jest jak radosny, intensywny letni romans – masz desperacką nadzieję, że to będzie trwało, nawet jeśli wiesz, iż prawdopodobnie tak nie będzie, ale pozostają ci po tym najwspanialsze wspomnienia na całe życie – mówiła jedna z fanek w materiale przygotowanym przez portal The Athletic.
Eriksen nie tylko walnie przyczynił się do utrzymania się przez Brentford w Premier League, ale też rozsławił klub na cały świat. O jego poczynaniach na Brentford Community Stadium dyskutowano pod każdą szerokością geograficzną. W pierwszych 24 godzinach po dołączeniu przezeń do stołecznej ekipy sprzedano 30 razy więcej koszulek niż w każdy inny dzień roku, nie licząc premiery nowych trykotów. Paczki z klubowymi pamiątkami trzeba było wysyłać na Grenlandię, do Korei Południowej oraz Australii. Eriksenomania rozprzestrzeniła się daleko poza Londyn.
Fani Pszczół z pewnością czują żal z powodu tego, jak krótko trwała cała ta bajka. Pojawiły się nawet głosy, według których Duńczyk zachował się w stosunku do Brentford nielojalnie. Klub wyciągnął do niego pomocną dłoń, kiedy inni nie mogli (z uwagi na przepisy) lub nie chcieli tego zrobić. Umożliwił mu powrót do gry w piłkę po ataku serca oraz wszczepieniu defibrylatora i to w bardzo komfortowych warunkach – pod wodzą trenera-rodaka, z którym pracował jako 16-latek w młodzieżowej drużynie narodowej, w szatni rojącej się od piłkarzy-rodaków i w mieście, w którym spędził sześć i pół roku kariery. Gdy podpisany w styczniu kontrakt wygasł, Eriksen otrzymał propozycję nowej umowy, dzięki której stałby się najlepiej zarabiającym piłkarzem w historii klubu. Wszystko to nie skłoniło go jednak do złożenia parafki pod owym dokumentem.
Według innych opinii, 30-latek nie był londyńczykom nic winien. Za okazane mu wsparcie odwdzięczył się i na boisku, i poza nim. Zrobił swoje, a potem bez żadnych wyrzutów sumienia mógł podjąć taką decyzję w sprawie swojej przyszłości, jaką uważał za najbardziej słuszną.
Drugie spojrzenie jest rozsądniejsze i sensowniejsze. Do tego raczej bliższe większości kibicom. Ich klub jest bardzo ambitny, ale zna swoje miejsce w szeregu. Manchester United – choć w kryzysie i nie będący uczestnikiem Ligi Mistrzów – to globalna potęga. Brentford to tylko przystanek autobusowy w Hounslow, jak lubi powtarzać Thomas Frank, nawiązując do jednej z przyśpiewek. Pełen pokory szkoleniowiec tuż przed zakontraktowaniem Eriksena, kiedy media huczały od plotek, zaznaczył: – To zawodnik, który gra tylko dla topowych klubów. Christiana spotkało nieszczęście, więc trochę się pozmieniało. Zasługuje na to, by grać na najwyższym poziomie i mam nadzieję, że będzie to robił. W normalnych okolicznościach nikt by go z nami nie łączył. Sądzę, że powinniśmy czuć zaszczyt z powodu plotek łączących nas z piłkarzem o jego jakości.
Eriksen był w Brentford dużą rybą w małym stawie, jak mawiają Anglicy. Gwiazdą z prawdziwego zdarzenia. Pszczoły bardzo chciały go zatrzymać, zrobiły wszystko, co w ich mocy, by stało się to możliwe, ale były gotowe na odrzucenie. – Albo podpisze z nami nowy kontrakt, wszyscy będą szczęśliwi, a za trzy lata fani wybudują mu pomnik przed stadionem, albo wejdzie na wyższy poziom, fani pożegnają go brawami i wszyscy powiemy: „Dziękujemy ci za ten czas, idziemy dalej” – stwierdził Frank.
Związek Christiana Eriksena z Brentford był korzystny dla wszystkich stron. Piłkarz w wielkim stylu wrócił do profesjonalnego uprawiania futbolu. Wsparta przez niego drużyna bez żadnego problemu utrzymała się w Premier League. Klub zyskał rozgłos, jakiego nie zapewnił mu nawet awans do angielskiej ekstraklasy. Kibice mogli podziwiać klasowego zawodnika występującego w barwach ich zespołu i zyskali wspomnienia na całe życie. To dobry powód, by w sobotę przyjąć Duńczyka w godny sposób. Bez pomnika przed stadionem, ale też bez gwizdów i buczenia. Aplauzem.
Maciej Sarosiek