Przed rokiem zapowiadał, że zakończy karierę po sezonie 2016-17. Sytuację skomplikowało mu… zdobycie Pucharu Polski przez Arkę Gdynia, co oznacza, że żółto-niebiescy wystąpią w eliminacjach Ligi Europy. W maju spełniło się wielkie marzenie kielczanina, bo zagrał na Stadionie Narodowym i wzniósł jako kapitan Arki cenne trofeum. Teraz w wieku prawie 36 lat czekają go kolejne wyzwania. A on, człowiek po przejściach, wciąż ma zapał nastolatka.
ROZMAWIAŁ JAROMIR KRUK
Chyba przyjemnie jest czasami zmieniać zdanie?
Moja sytuacja teraz wygląda zupełnie inaczej niż rok temu – mówi KrzysztofSobieraj (na zdjęciu). – Dałem z siebie maksimum w poprzednim sezonie, a po zdobyciu krajowego pucharu w dramatycznych okolicznościach zapewniliśmy sobie utrzymanie w ekstraklasie. Rozmowy z pionem sportowym – trenerem Leszkiem Ojrzyńskim, panami Michałem Globiszem i Edwardem Klejndinstem – przesądziły o tym, że jeszcze rok pogram w Arce. Mogę pomagać drużynie na boisku i w szatni, a koledzy nie raz przekonali się, że można na mnie liczyć w najtrudniejszych momentach.
Magia pucharów zadziałała?
Puchary kuszą, a każdy piłkarz mający ambicję chciałby się w nich sprawdzić, posmakować międzynarodowego futbolu. Występ na Stadionie Narodowym mam za sobą, nie mogę się doczekać debiutu w Europie, tym bardziej że możemy trafić na markowego rywala z mocnej ligi. Kto by nie chciał zmierzyć się z AC Milan czy Zenitem Sankt Petersburg? Uwielbiam takie przygody, pamiętam, że jak wyszedłem na spotkanie z Lechem Poznań na Stadionie Narodowym w Warszawie, poziom adrenaliny skoczył na maksymalny pułap.
Przebieg pana kariery mógłby stać się kanwą scenariusza filmowego?
Gdyby ktoś chciał coś takiego nakręcić, to czemu nie. W życiu człowiekowi się różnie układa, raz się jest na wozie, raz pod wozem. Moje zawirowania wynagrodziły mi trzy awanse do ekstraklasy i prawdziwa wisienka na torcie, już grubo po trzydziestce – wygrana w rozgrywkach Pucharu Polski, co miało wyjątkową wymowę, bo nikt na nas nie stawiał. To jest historyczny sukces Arki i myślę, że zamknął usta wielu zazdrośnikom i osobom źle mi życzącym. Po naszym zwycięstwie z Lechem z lasu wyszło sporo żmij i znów zaczęły kąsać. Niektórzy widzieli tylko moje błędy, babole, a w końcówce sezonu osiem ostatnich spotkań grałem z kontuzją, o czym wiedział tylko sztab trenerski i medyczny mojej drużyny. Nie należę do takich, którzy chowają głowę w piasek, gdy się pojawia problem.
Miał pan w życiu momenty zwątpienia?
Mam taki charakter, że nigdy się nie poddaję. W 2008 roku przed ligą zerwałem więzadła krzyżowe i podczas okresu rehabilitacji skontaktowałem się z trenerem Czesławem Michniewiczem, by spytać, co słychać w drużynie. Zostałem, delikatnie mówiąc, odpulony, a szkoleniowiec stwierdził, że porozmawia ze mną dopiero, jak się wyleczę. Potem Michniewicz chodził i gadał głupoty na mój temat, napuszczał na mnie swoich kolegów z mediów, które go promowały. Rozumiem, mieliśmy ze sobą nie po drodze, co się zdarza w światku piłkarskim, ale każdy zasługuje na szacunek. Czekam cały czas, aż się spotkamy z trenerem Michniewiczem i powiem mu, co o tym wszystkim myślę. Liczę, że on ma tyle odwagi, by spojrzeć mi w oczy. Ja nie wywlekam pewnych spraw poza drużynę i szatnię.
(…)
Często pytają pana o aferę korupcyjną?
Miałem jeden zarzut, swoje odcierpiałem i przeżyłem. Nie lubię do tego wracać i odczuwam satysfakcję, że nasza piłka tak się zmieniła. Dzisiaj wszystko wygląda inaczej, inna jest otoczka meczów i każdy chce wygrywać na boisku, nie poza nim.
(…)
Zagrałby pan z braćmi Paixao w jednej drużynie? Raczej lepiej spytać ich, czy zagraliby ze mną. Nie podoba mi się zachowanie Flavio, bo nie znoszę, jak ktoś nie podaje ręki innym piłkarzom. Owszem, na boisku skaczemy sobie często do gardeł, ale trzeba szanować przeciwników. FIFA walczy o przestrzeganie zasad fair play, a PZPN karze mnie za nazwanie braci Paixao siostrami, a postępki Flavio puszcza się płazem. W Lechii nie brakuje ludzi w porządku, choćby Milos Krasić, Kuba Wawrzyniak, Grzegorz Wojtkowiak, oni wiedzą, co to sportowa postawa. Boisko boiskiem, ale wypada zawsze się godnie przywitać, a po końcowym gwizdku sobie podziękować.
CAŁY WYWIAD ZNAJDUJE SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”