Z boiska na trenerski stołek
– Nie jestem pirla – przedstawił się dwanaście lat temu w Interze Jose Mourinho i wywołał konsternację wśród zagranicznych dziennikarzy, którzy znali Andreę Pirlo i dopiero dzięki Special One poznali dyskretną różnicę dzielącą geniusza od głupka.
(fot. Reuters)
TOMASZ LIPIŃSKI
Jak to u Portugalczyka, nic nie było przypadkowe. Wszystko w szczegółach zaplanowane. Na pierwszej konferencji prasowej chciał błysnąć niekonwencjonalną – rzeczone słowo bardziej przynależy do dialektu lombardzkiego niż języka literackiego – włoszczyzną i jednocześnie wbić szpilkę w serce Milanu, którym wtedy był Pirlo. Nim poprowadził pierwszy trening Interu już przystąpił do ataku w derbach Mediolanu. Cały Mourinho. Ze strony Pirlo nie było żadnej riposty. Być może lata szkolne zahartowały go na takie zaczepki, nauczyły też, żeby na żarty z nazwiska nie reagować nerwowo albo odpowiadać na nie na boisku. Tam nikt mu nie podskoczył. Tam nikt nie przezwał głupkiem, debilem i tym podobnie, tylko z pełnym szacunkiem tytułowali maestro, mistrzu. I tak pozostało. Jednak teraz jest nowy początek i Pirlo znów musi pracować na swoje nazwisko. Udowodnić, że nie jest pirla.
Awans w tydzień
To prezydent Andrea Agnelli wystrychnął wszystkich na dudków, prezentując nowego trenera. Do Maurizio Sarriego nigdy nie miał przekonania. Bardziej uległ perswazji dyrektora Fabio Paraticiego, dał się uwieść wizji drużyny grającej widowiskowo i po europejsku. Był też po ludzku ciekawy, jak jego Stara Dama będzie prezentowała się w rockandrollowych ciuchach. Nie czuł tego, ale pozwolił na to, obserwował cierpliwie i nie krytykował. Ocenił i rozliczył zaraz po wygranej-przegranej z Lyonem w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Bez żalu (a może nawet z uczuciem małej satysfakcji) odsunął od konsolety DJ-a MS, którego rytmy nikogo nie porwały, i zakomunikował wszystkim wokoło: – A teraz znów będziemy grać po mojemu. 8 sierpnia przekazał batutę do ręki nowego dyrygenta. Swojego ulubieńca i zarazem kompletnego żółtodzioba, którego zdolności i kompetencji w nowym zawodzie nie przetestował choćby jeden zespół juniorski, choćby półroczny angaż na dalekiej prowincji.
Ci o bardziej wyczulonych nosach coś mogli wywęszyć. Zaledwie tydzień wcześniej odbyła się prezentacja trenera zespołu do lat 23, oczywiście z Pirlo w roli głównej. Jej forma i medialny status zdecydowanie przerastały treść. Wydarzenie, które nigdy wcześniej żadnym wydarzeniem nie było, uświetnił obecnością za wspólnym stołem i słowem wstępnym opatrzył Agnelli, nie brakowało też nikogo z klubowej wierchuszki. Oni wszyscy dali do zrozumienia, jakie wielkie plany i nadzieje wiążą w Juventusie z Pirlo, któremu do pójścia wyżej potrzeba było tylko odrobiny, co najwyżej roku lub dwóch lat doświadczenia. O powitaniu z taką pompą i w takim towarzystwie Sarri mógł tylko pomarzyć. Czuło się z daleka, że on był obcy, ten jest nasz, kochany i witany z powrotem w domu z otwartymi ramionami. A później sprawy potoczyły się szybko: Liga Mistrzów zmyła z pokładu Sarriego, przez prasę zdążyła się przelać fala nazwisk jego potencjalnych następców: Mauricio Pocchetino, Simone Inzaghi, Zinedine Zidane, a Agnelli jak gdyby nigdy nic z drugiej do pierwszej ławki przesadził Pirlo.
Połączenie bez zakłóceń
Prezydent znów zawierzył swojej intuicji. Ona kazała mu dziewięć lat wcześniej postawić na Antonio Conte. Z nim jednak było łatwiej. Miał już doświadczenie w zawodzie, pierwsze sukcesy i porażki, na odległość parzył ogniem, który w nim buchał i swego czasu skłonił do wyznania: – Nie wiedziałem, czy będę dobrym piłkarzem, ale dość szybko zrozumiałem, że kiedyś będę dobrym trenerem. Co w tym temacie miał do powiedzenia Pirlo? W wydanej w 2013 roku biografii „Myślę, więc gram” w rozdziale 9 napisał: – Na to, że zostanę kiedyś trenerem nie postawiłbym ani grosza. Praca w tym charakterze po prostu mnie nie kręci – wymaga dużo bardziej intensywnego myślenia, a styl życia szkoleniowca niemal niczym nie różni się od stylu życia piłkarza.
Przelewając na papier powyższe, miał 34 lata i przed sobą jeszcze cztery lata kariery. Kiedy schodził z piłkarskiej sceny, już tak zdecydowanych deklaracji nie składał. Marcello Lippi, jeden z jego nauczycieli, niedawno wspominał: – Spotkałem się z nim trzy lata temu i pytałem, jakie ma plany. Odpowiedział, że nie wie i musi pomyśleć. Pamiętam, że Zidane też nie był przekonany co dalej i dopiero mniej więcej po trzech latach namyślił się i poszedł trenerską drogą. ’
Pirlo jak Zidane – ten wątek wywołał Lippi, ale oczywiście nie on jedyny i ostatni. Takie porównanie nasuwa się samo przez się i trudno, żeby w Juventusie nie zainspirowali się historią Francuza w Realu Madryt. Tam on praktyk zastąpił twardogłowego, przywiązanego do schematów, stawiającego na formalne relacje międzyludzkie, cenionego teoretyka futbolu Rafę Beniteza i pierwsze co zrobił, to wpuścił mnóstwo świeżego powietrza do szatni. Inaczej się oddychało, inaczej grało. Jeszcze raz głos ma Lippi: – Zidane nie wprowadził Bóg wie jakich techniczno-taktycznych innowacji, nie zmienił metodologii treningu. On znalazł wspólny język z piłkarzami i stworzył gwiazdom najbardziej odpowiednie warunki do ekspozycji ich talentu. I wygrał wszystko.
Pierwsze wystąpienia, wywiady i działania Pirlo również dałoby się ubrać w następujące hasła: empatia, rozmowa, elastyczność, swoboda, harmonia. A to wszystko składa się na zarządzanie szatnią, co w wielkich klubach być może jest najtrudniejszą ze sztuk.
Pirlo jak Zidane nigdy nie był porywającym publicznym mówcą, w rozmowach z dziennikarzami rzadko silił na coś więcej niż sztampę, a tak w ogóle to przed kamerami pojawiał się niechętnie. W szatni co innego. Obu nazywali cichymi liderami. Odzywali się rzadko, ale kiedy już, to trafiali w punkt. Mieli posłuch w drużynie, mieli charyzmę. Ponadto Pirlo nie był taki poważny jak wszystkim sugeruje jego broda. Specjalizował się w robieniu kawałów, jego ulubioną ofiarą był Gennaro Gattuso. Miewał szalone pomysły, koledzy i trenerzy podziwiali go za błyskotliwą inteligencję. Ta dwoistość natury, inna na użytek publiczny i inna na wewnętrzny to także cecha wspólna trenerów Realu i Juventusu. Sarriemu bliżej było do Beniteza i nawet Julena Lopeteguiego – zbyt dużo było trzasków i fałszywych tonów na linii między nim a senatorami szatni, żeby nie doszło do zerwania połączenia.
Powrót do DNA
Cristiano Ronaldo u Zidane’a miał dobrze. I Pirlo natychmiast zabrał się do stworzenia odpowiedniego ekosystemu do życia dla Portugalczyka. Wystawił za drzwi walizki Gonzalo Higuainowi. Ostudził transferowe zapędy Arkadiusza Milika. Mrugnął okiem w stronę Edina Dżeko, ale Luis Suarez też byłby w porządku. Ktoś idealnie skrojony pod wymiar CR7 przyjść musi. Chodzi o to, żeby nominalna dziewiątka rozumiała potrzeby Portugalczyka, nie rywalizowała, nie zazdrościła, tylko grając z nim u boku umiała się schować w cień, a bez niego (to kolejne zadanie Pirlo, żeby przekonać Ronaldo, że nie musi grać w każdym meczu) wyjść na pierwszy plan
.
Co jeszcze zamierza poprawić? Obudować atak i zabezpieczyć tyły lepszą linią pomocy, dla której posiadanie piłki będzie priorytetem, a jej strata hasłem do założenia wysokiego i duszącego pressingu. Dla której jeden schemat nie istnieje, podobnie jak ścisłe przywiązanie do pozycji. W tej formacji może znaleźć się miejsce równie dobrze dla 3, 4 lub 5 zawodników. Uniwersalność pozwala każdemu z kadry wcielić się tak samo dobrze przynajmniej w dwie role. Arthur, Adrien Rabiot i Rodrigo Bentancur reklamy nie potrzebują. Pirlo chętnie widziałby u siebie pomocnika w stylu dawnego Gattuso, dlatego być może szybciej niż nam się wydaje docenimy transfer Amerykanina Westona McKennie. Bez względu na to najciekawszych rzeczy należy spodziewać się po Dejanie Kulusevskim, tylko nie wiadomo, w której części boiska.
W snuciu tych optymistycznych planów na nowy sezon: – Dziesiąty tytuł mistrzowski z rzędu i pójście do końca w Lidze Mistrzów – ogłosił plan Pirlo, nie mogło zabraknąć wątku o klubowym DNA. Sarri się tego wyparł lub był ponad to. Juventus, który przyzwyczaił, że jak łapał ofiarę, to już jej nie wypuszczał, zaczął być nieznośnie miłosierny albo dostawał ciosy, raz, drugi, trzeci i bezkarnie się temu przyglądał. Nieważne, że na koniec wygrał na punkty, skoro na ligowym ringu został obity jak dawno nie został. Tymczasem dla Juventusu cel jest tak samo ważny jak środki do niego prowadzące: najmniej porażek w lidze czy najmniej straconych goli to małe puchary do zgarnięcia w drodze po większy. Tego zabrakło i Pirlo to rozumie tak samo dobrze jak każdy juventino. Jego Juventus ma być potęgą, z wysoko ustawioną gardą taranować przeciwników. Ze zdrowym Giorgio Chiellinim powinno być łatwiej iść kursem, który wyznaczył Antonio Conte.
Do niego nawiązał Pirlo w dniu swojej prezentacji. Mówił tylko w superlatywach. Wcześniej w takim samym pochwalnym tonie pisał. Rozdział 8 w „Myślę, więc gram” zaczął tak: – Skoro mowa o szczęściarzach, ja jestem jednym z największych: poznałem Antonio Conte. Spotkałem w swojej karierze wielu trenerów, ale nikt nie zaskoczył mnie tak bardzo jak on. Wystarczyła mu zaledwie jedna rozmowa, oparta na prostych słowach, by zdobyć zarówno mnie, jak i cały Juventus.
To już wiemy, kto jest wzorem. Poznajmy współpracowników, od których zwłaszcza w przypadku trenerskich żółtodziobów zależy powodzenie misji. O bezpieczeństwo Zidane’a i jego Realu z pieczołowitością dbał Antonio Pintus, Pirlo w swój szalony lot w nieznane zabrał sprawdzonych kompanów. Z Roberto Baronio łączy go wieloletnia przyjaźń, grali razem w Brescii i reprezentacji młodzieżowej. Na początku Baronio był tym długowłosym środkowym pomocnikiem, którym dopiero stał się Pirlo, ustawiany bliżej napastników. Dziś ma jako takie doświadczenie w trenerce, ale tylko z drużynami juniorskimi. Co innego Igor Tudor, który przeszedł długi szlak bojowy: przez Serbię, Grecję, Turcję i Włochy. Dla Juventusu, w którym spędził większość piłkarskiej, naznaczonej kontuzjami kariery, porzucił stanowisko pierwszego szkoleniowca Hajduka Split.
Obrońcy tytułu zaczną u siebie z Sampdorią. To raczej płaski etap, ale zaraz zaczną się wzniesienia: z Romą na wyjeździe i Napoli u siebie. Pirlo w tym piłkarskim Giro d’Italia startuje w żółtej koszulce, a cały peleton ma nadzieję, że niedoświadczony lider okaże się pirlą.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (37/2020)