Prędzej czy później piłkarze muszą zmierzyć się z rzeczywistością. Kariera nie trwa wiecznie, a nie każdy w życiu po życiu może utrzymać się z oszczędności, trenerki lub robić karierę w telewizji.
W sezonie 2010-11 Marcin Krzywicki grywał na poziomie Ekstraklasy w barwach Cracovii
KAMIL SULEJ
Piłkarze w Ekstraklasie zarabiają więcej niż wynosi średnia krajowa. Zdecydowanie więcej. Problem mają ci, którzy nie myślą o przyszłości. Życie z dnia na dzień i błędne przekonanie, że wysokie zarobki to norma, często prowadzą do finansowych zapaści, depresji, a nawet nałogów.
Futbol wchodzi tak głęboko w krwiobieg, że życie bez niego wydaje się niemożliwe. Gros ekspiłkarzy zostaje przy piłce w różnych rolach. Szczęściarze są komentatorami lub ekspertami telewizyjnymi, a w tym gronie dominują byli reprezentanci Polski i byli zawodnicy klubów zagranicznych. Prezesami, dyrektorami sportowymi czy trenerami seniorów na poziomie centralnym zostają nieliczni. Wielu bawi się w piłkę w niższych ligach lub pracuje z grupami młodzieżowymi. Ale są też tacy, którzy wcześniej niż później zorientowali się, że koniec kariery może być początkiem czegoś dobrego.
KRZYWY JUŻ NIE MUSI
Marcin Krzywicki to postać niepodrabialna. Z racji warunków fizycznych (dwa metry wzrostu) był trudny do przeoczenia. Stylem gry przypominał – przy zachowaniu wszelkich proporcji – Petera Croucha. Nie strzelał przesadnie wielu goli, ale w 2008 roku zapracował na uznanie Leo Beenhakkera, ówczesnego selekcjonera reprezentacji Polski. Kontuzja pachwiny wykluczyła wprawdzie Krzywego z udziału w zgrupowaniu, ale już samo zaproszenie może stanowić powód do dumy.
Świat piłki nigdy nie był całym życiem rosłego napastnika. Krzywicki znakomicie odnalazł się w świecie social mediów, w których imponował błyskotliwością i swadą. W połowie 2017 roku po rozwiązaniu kontraktu z Widzewem ogłosił zakończenie kariery. Decyzja była przemyślana. Krzywicki skorzystał ze swoich kontaktów i głowy pełnej pomysłów, aby otworzyć biznesy. Założył firmę wykonującą nadruki na odzież sportową oraz działającą w branży marketingowej. W Bydgoszczy otworzył gabinet nowoczesnej rehabilitacji sportowej. I związał się ze Sportis SFC Łochowo. Został kapitanem, czołowym strzelcem, członkiem zarządu i specem od klubowego marketingu. Sportis w IV lidze kujawsko-pomorskiej jest w czołówce, ale kandydatów do awansu nie brakuje – między innymi dwa zespoły z Włocławka i odbudowujący dawną pozycję Zawisza Bydgoszcz. Sportis, tak jak Krzywy, nie musi, ale chce.
CZTERY I PAS
Decyzję Krzywickiego o zakończeniu kariery na szczeblu centralnym przyspieszyła poważna kontuzja. Co ma jednak powiedzieć Michał Jonczyk, który czterokrotnie zmagał się z jedną z najgorszych kontuzji, jakie mogą dopaść piłkarzy, czyli zerwaniem więzadeł? Czwarte zdarzyło się w meczu II ligi wschodniej. Jonczyk był wówczas piłkarzem Motoru Lublin i miał 22 lata.
Wychowanek Piotrcovii Piotrków Trybunalski był uważany za duży talent. – Czterokrotne zerwanie więzadeł spowodowało, że w wieku 22 lat musiałem spojrzeć prawdzie w oczy. Po analizie sytuacji doszedłem do wniosku, że muszę zakończyć grę w piłkę – przyznaje Jonczyk. – Obserwowałem środowisko, w którym przez kilka lat funkcjonowałem, więc wiedziałem, czego w nim brakuje. Razem z przyjacielem, dzisiaj wspólnikiem, budowaliśmy naszą firmę. Dzisiaj jesteśmy w fajnym momencie. Jestem zadowolony z etapu zawodowego, na którym jestem.
Jesienią 2010 roku zadebiutował w Ekstraklasie, zdobył piękną bramkę w meczu z Polonią Bytom, lecz w tym samym meczu doznał kontuzji. Przygodę z najwyższym szczeblem rozgrywkowym zamknął na 18 spotkaniach i dwóch trafieniach.
– Z perspektywy czasu nie żałuję decyzji. Trudne chwile związane z zakończeniem kariery i rozpoczęciem nowego etapu w życiu wzmocniły mnie jako człowieka. To była cenna lekcja – twierdzi były piłkarz Górnika Zabrze.
Firma EduSport pomaga sportowcom, w znacznej mierze piłkarzom, w szeroko rozumianym prowadzeniu kariery – od spraw finansowych, przez trening mentalny, po budowanie odpowiedniej formy sportowej.
POPULARNY KIERUNEK
Sprawne poruszanie się na rynku nieruchomości może zagwarantować stabilizację finansową na długie lata. I nie wyklucza aktywnej kariery piłkarskiej. Przykładami na łączenie dwóch prac są Piotr Darmochwał i Konrad Nowak.
29-letni Darmochwał nigdy nie zadebiutował w Ekstraklasie. Nie jest jednak anonimową postacią w polskim futbolu. Przez kilka lat był liderem Okocimskiego KS Brzesko, grał także w Stomilu Olsztyn, Wiśle Płock i Olimpii Grudziądz. W 2016 roku pochodzący z Tomaszowa Lubelskiego piłkarz wrócił w rodzinne strony. Obecnie gra w II-ligowym Motorze Lublin, a jego wspólnikiem w firmie zajmującej się handlem nieruchomościami jest grający w III-ligowym Lewarcie Lubartów Arkadiusz Maksymiuk.
Beniaminek III ligi z Lubartowa musi być dobrym miejscem do rozwijania pasji pozapiłkarskich, bowiem szatnię z Maksymiukiem dzieli Konrad Nowak. Pochodzący z Lublina napastnik rozegrał jeden mecz w Ekstraklasie – jesienią 2003 roku w barwach Górnika Łęczna. Kilka lat później był jeszcze w kadrze Jagiellonii Białystok, ale nie poprawił swoich statystyk. Na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku trafił do Wisły Puławy. To był znakomity wybór. Skuteczny napastnik stał się symbolem drużyny, która pokonała drogę z III do I ligi.
Jak to się stało, że Nowak zainteresował się branżą nieruchomości? – Mój brat miał biuro nieruchomości. Cztery lata temu odkupiłem udziały od niego i jego wspólnika. Wiedziałem, że przygoda z piłką kiedyś się zakończy i trzeba będzie robić coś innego. A już wcześniej interesowałem się rynkiem nieruchomości. Uważałem, że to fajna dziedzina – mówi napastnik Lewartu.
Nowak jest zadowolony z obranej ścieżki zawodowej, choć nie wyklucza, że w przyszłości znajdzie dla siebie miejsce w świecie sportu. Nie planuje jednak być trenerem.
– Chciałbym działać w piłce od strony zarządzania klubem. Wiem jak długi etap trzeba pokonać, żeby być trenerem w drużynie seniorów. Nie wyobrażam sobie pracy z maluchami. Wiem, z jakimi to się wiąże poświęceniami. Widziałbym siebie jako osobę zarządzającą klubem, choć wiem jak długą i trudną drogę trzeba do tego celu pokonać – twierdzi Nowak.
W tej samej branży odnalazł się Janusz Dziedzic. Były napastnik GKS Bełchatów i Arki Gdynia zaczynał od zera, ale obecnie wypracował sobie renomę. Wraz z firmą jINWEST pomaga piłkarzom w rozsądnym zarządzaniu środkami zarobionymi w trakcie karier.
RODZINNY INTERES
Wojciech Okińczyc debiutował w Ekstraklasie jako 18-latek. Jego pierwsza przygoda z najwyższym szczeblem rozgrywkowym zakończyła się na sześciu występach w Górniku Zabrze. Na kolejną szansę czekał dekadę. Napastnik zapracował na nią skutecznością w niższych ligach. Druga przygoda była epizodyczna. Skończyło się na jednym występie w Podbeskidziu Bielsko-Biała. Pochodzący z Zielonej Góry piłkarz obecnie ma 34 lata i gra w piłkę wyłącznie dla przyjemności. Ten komfort zapewnia mu praca, którą w pewnym sensie odziedziczył.
– W moim przypadku trudno mówić o karierze, to była przygoda. Moja firma zajmuje się usługami związanymi z obróbką metali. Wytwarza różne części na tokarkach i frezarkach. Mój tata miał firmę, która działała w podobnej branży. Gdy grałem w piłkę w Zielonej Górze, pomagałem ojcu i przekonywałem się do tej pracy. Dostrzegłem rezerwy w jego firmie, więc wypełniłem je dzięki środkom zarobionym w futbolu. Tak to się zaczęło – mówi Okińczyc.
W sezonie 2012-13 bramkostrzelnymi gwiazdami III-ligowego UKP Zielona Góra byli Rafał Figiel oraz Okińczyc. Ten pierwszy niedawno zadebiutował w Ekstraklasie.
– Nie ma we mnie żadnej zazdrości. Kibicuję Rafałowi i cieszę się, że udało mu się zadebiutować. Żałuję dwóch rzeczy. Po pierwsze – nie wykorzystałem szansy, jaką był debiut w wieku 18 lat. Po dekadzie udało mi się jednak powrócić do Ekstraklasy, dzięki ciężkiej pracy i strzelanym golom. Drugi żal, że pobyt w Podbeskidziu nie okazał się bardziej owocny. Mimo wszystko jestem zadowolony z tego jak ułożyło się moje życie zawodowe – podsumował piłkarz B-klasowej Stali Jasień.
NIE WSZYSTKIM WYSZŁO
Tyle że nie wszystkim piłkarzom powodzi się po drugiej stronie rzeki. Wielu nie może sobie znaleźć miejsca w życiu po karierze. Przez krótki czas hitem internetu było zdjęcie Wahana Geworgiana, który handlował papierosami na bazarze. Innym głośnym przykładem jest Radosław Kałużny. Lider reprezentacji Polski dowodzonej przez Jerzego Engela na skutek kosztownego rozwodu musiał pracować fizycznie, żeby mieć za co żyć.
To nazwiska z czołówek portali internetowych. Gdzieś w tle ukrywają się ekspiłkarze, którzy zaledwie liznęli dużej piłki. Są wśród nich kurierzy, ochroniarze i budowlańcy. Żadna praca nie hańbi, ale losy niektórych powinny stanowić przestrogę dla tych, którzy wierzą, że zawsze będzie świeciło nad nimi słońce.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 44/2020)