Sevilla przed finałami Ligi Europy i Copa del Rey. Bieg z przeszkodami
Nikt jeszcze nie wygrał Pucharu UEFA ani Ligi Europy trzy razy z rzędu. Sevilla staje więc przed szansą przejścia do historii. Ponadto, jak przed rokiem, stawką meczu finałowego jest udział w kolejnej edycji Champions League. Czy z uwagi na większe doświadczenie w decydujących o zdobyciu pucharów bojach, ekipa z Andaluzji jest faworytem?
Czy Sevilla zdobędzie kolejne europejskie trofeum? (foto: G.Wajda)
Klopp: Mam w domu zbyt dużo srebrnych medali – KLIKNIJ!Nikt w Hiszpanii nie odważy się tak napisać. Liverpool fantastyczną remontadą w spotkaniu z Borussią Dortmund oraz rozbiciem Villarrealu mocno nastraszył i kibiców Sevilli, i trenera Unaia Emery’ego. The Reds są postrzegani jako rywal zdecydowanie silniejszy niż Benfica dwa lata temu oraz Dnipro w poprzednim sezonie. A do tego forma ostatnio nieszczególnie dopisuje zespołowi obrońcy trofeum.
HeroikomiczniNie dopisuje, ale to tak naprawdę nic dziwnego. W zasadzie w żadnym momencie tych rozgrywek zespół nie osiągnął stabilnej dyspozycji. Amplituda wahań okazała się olbrzymia. Sevilla była drużyną prawdziwie heroikomiczną: albo zachwycała, albo się kompromitowała. Szalony, sierpniowy mecz o Superpuchar Europy z Barceloną okazał się zwiastunem całego sezonu.
Wspaniałe spotkania, po których klasę piłkarzy i, zwłaszcza, kunszt trenera wynoszono pod niebiosa, to: 3:0 z Borussią i 1:0 z Juventusem w Lidze Mistrzów, 2:1 z Barceloną, 3:2 z Realem i 4:2 z Villarrealem w Primera Division, 4:0 z Betisem i 4:0 z Celtą w Copa del Rey. Ale na drugiej szali trzeba położyć wszystkie ligowe mecze wyjazdowe, bo zespół zakończył sezon bez zwycięstwa na obcym stadionie, co jest dużej miary kuriozum. Trzeba tam umieścić 1:3 u siebie z Manchesterem City po beznadziejnej grze. A wszystkie te wpadki przebiło 1:4 na własnym boisku z Granadą w 37. kolejce ligowej.
Pojawiły się nawet spekulacje, że Sevilla mogła ten mecz odpuścić rywalowi walczącemu o utrzymanie się w lidze. Jednak o korupcji nikt głośno nie wspomniał. Poszło o coś innego. Sevilla mając w perspektywie potyczkę z Liverpoolem, zwróciła się do władz ligi o przeniesienie jej meczu 38. serii z Athletikiem, nie mającego już znaczenia, z soboty na piątek. Ale władze LFP odmówiły, motywując to zobowiązaniami telewizyjnymi. Więc Emery wystawił rezerwowy skład…
Jakie są przyczyny tego rozchwiania formy finalisty Ligi Europy? Zacząć należy od omówienia zagadnienia dyspozycji fizycznej drużyny. Nie tylko dla Barcelony, także dla Sevilli rozgrywany w połowie sierpnia Superpuchar Europy stał się problemem. O ile jednak Barca do pewnego momentu grała bardzo dobrze, by potem doznać nagłego załamania, o tyle w przypadku Andaluzyjczyków co chwila któryś z piłkarzy nagle przestawał biegać, tracił siły, stawał się do niczego. Pamiętnik speca od przygotowania fizycznego z minionych dziesięciu miesięcy, a może jeszcze bardziej memuary człowieka nadzorującego wspomaganie farmakologiczne graczy Sevilli, byłyby fascynującymi lekturami. Wyglądało to wszystko tak, jakby na każdy mecz Emery musiał od nowa lepić zespół. Oklapł z nagła piłkarz A, to zagra piłkarz B, a tamten niech sobie chwilę odpocznie. A po tygodniu: piłkarz B też stracił siły, A jeszcze nie wrócił do życia, więc z innej pozycji zabieramy zawodnika C, który jeszcze jeden mecz powinien wytrzymać na najwyższych obrotach… Takie sztukowanie sprawiało, że chyba nawet Emery nigdy nie wiedział, co się będzie działo, jak zaprezentują się jego podopieczni, gdy sędzia zagwiżdże w daną niedzielę albo w dany czwartek po raz pierwszy.
Teraz szkoleniowiec znajduje się też w niełatwej sytuacji. W lidze siódmego miejsca zespołowi nikt nie zabierze, więc można ją było odpuścić w ostatnich tygodniach. Ale jak rozdysponować piłkarzami w obliczu dwóch finałów: środowego Ligi Europy i niedzielnego Copa del Rey z Barceloną? Czy Bask podejmie odważną i logiczną decyzję, by wszystkie siły rzucić na mecz w Bazylei, gdzie i rywal jest słabszy, i frukty ze zwycięstwa większe – nie troszcząc się o Madryt?
Najlepszy GameiroJak owa fluktuacja formy wyglądała w odniesieniu do poszczególnych piłkarzy? Tym, który najwięcej stracił w porównaniu z sezonem 2014-15, był przez długi czas Grzegorz Krychowiak. Polak jakby gdzieś zgubił tę swoją drugą, słynną parę płuc, która wówczas czyniła go zawodnikiem wyjątkowym. Tak naprawdę dopiero pod koniec kwietnia zbliżył się do dawnego poziomu intensywności w grze. Zrywami grał Vitolo, raz łapiąc trochę sił, raz dostając zadyszki. Ever Banega miał całe miesiące, w których był, a jakby go nie było. Vicente Iborra zamiast kroku do przodu, uczynił krok w tył. Benoit Tremoulinas grał w regularnym rytmie: jeden mecz bardzo dobry, dziewięć przeciętnych… Z bohaterów poprzedniej kampanii w zasadzie tylko do Kevina Gameiro nie można było mieć żadnych zastrzeżeń. Udźwignął ciężar zastąpienia Carlosa Bakki, strzelał gole jak maszyna.
A nowi? Latem 2015 roku dyrektor sportowy Monchi dokonał kilku złych wyborów, podejmując transferowe decyzje. Doprawdy, zdumiewające, że tak doświadczonemu fachowcowi udało się wcisnąć kogoś takiego, jak Ciro Immobile, czyli piłkarza do jednorazowego użytku. W dodatku nie potrafił odbudować się także Fernando Llorente i Gameiro na środku ataku nie miał żadnego zmiennika. Gael Kakuta (już go nie ma) i Jewhen Konopljanka nie osiągnęli na skrzydłach poziomu Vitolo, w wielu ważnych meczach Emery musiał sięgać po zdolnego do wielkiego wysiłku raz na dwa miesiące Jose Antonio Reyesa. Ostatnio Ukrainiec zdradził w jednym z wywiadów, czemu nie zaliczył sezonu marzeń: – W lidze ukraińskiej po akcji ofensywnej mogłem odpocząć, tutaj muszę natychmiast wracać do obrony w takim samym tempie, w jakim biegłem do przodu. Dotyczy to nie tylko meczów z Barceloną, ale i z ostatnim zespołem ligi. Idąc do Hiszpanii, trzeba zaopatrzyć się w drugie serce. Na początku miałem dosyć, ale przetrwałem.
Konopljanka na początku nie wracał, więc siadywał na ławie, ale za to teraz jest fizycznie w dobrej dyspozycji. Z Michaelem Krohn-Dehlim stało się na odwrót: od początku biegał ile trzeba, grał w wyjściowej jedenastce, ale potem skończyło mu się paliwo i od ponad miesiąca występuje tylko w najważniejszych spotkaniach. Steven N’Zonzi z kolei słabo zaczął, odstawał taktycznie, ale z biegiem czasu podniósł poziom i dziś jest kluczową postacią zespołu.
Cały sezon Sevilla przebujała się w ten właśnie sposób: raz błysnął jeden piłkarz, raz drugi, raz trzeci, czasami udał się mecz całemu zespołowi i jakoś pokonywał kolejne rundy pucharowe oraz utrzymywał się w okolicach siódmej pozycji w lidze. Nervionenses pozostają zespołem nieobliczalnym. Jeśli przeciwko Liverpoolowi i Barcelonie pokażą lepszą wersję, to spokojnie mogą oba te mecze wygrać; gdy się rozkręcą, są bowiem zespołem trudnym do zatrzymania. Jeśli jednak The Reds, a potem Barca złapią ich od początku za twarz, spętają skrzydła, odetną Gameiro od prostopadłych podań, w obu przypadkach po kwadransie może być po sprawie, na niekorzyść SFC. Ale to mało prawdopodobne. – Mecz z Liverpoolem nie jest naszym pierwszym europejskim finałem. Ale zagramy tak, jakby był ostatnim w naszym życiu – powiedział Coke i należy mu uwierzyć, bo ta Sevilla zawsze tak właśnie gra w finałach.
Leszek Orłowski