Przejdź do treści
PN z Belgradu: Zagłębie nie dało się ugotować

Ligi w Europie Liga Europy

PN z Belgradu: Zagłębie nie dało się ugotować

Zagłębie Lubin, które w Ekstraklasie zazwyczaj prezentuje ofensywny futbol, przeszło trudny test gry w defensywie. Podopieczni trenera Piotra Stokowca zdali jednak egzamin – w pierwszym meczu II rundy eliminacji Ligi Europy Miedziowi zremisowali 0:0 z Partizanem Belgrad na wyjeździe.

Martin Polacek – to w największym stopniu jemu Zagłębie zawdzięcza remis (foto: Łukasz Skwiot)

To był dokładnie taki mecz, jakiego należało się spodziewać. W Belgradzie Zagłębie Lubin trafiło na gorący pod każdym względem teren: Miedziowym przyszło zmierzyć się z silnym rywalem, wspieranym przez fanatycznych kibiców. Fani Partizana potwierdzili w czwartkowy wieczór, że pod względem dopingowania należą do europejskiej czołówki. Gospodarze mogli liczyć na nieustanne (najdłuższa przerwa w śpiewaniu kibiców Partizana trwała maksymalnie… około dziesięciu sekund) wsparcie, które rozpoczęło się już na długo przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Co innego Zagłębie: polscy kibice zaczęli pojawiać się na trybunach dopiero w okolicach 50. minuty zawodów. Wszystko z powodu trwającej znacznie dłużej niż przewidywano kontroli na granicy serbsko-węgierskiej.



Żywiołowy doping to jedno, ale to nie rola gospodarza sprawiała, że Partizan uchodził za zdecydowanego faworyta tej rywalizacji. Wicemistrzowie Serbii to zespół o wielkim potencjale sportowym, co udowodnił w czwartkowy wieczór. Od pierwszych minut podopieczni trenera Ivana Tomicia osiągnęli przygniatającą wręcz przewagę, spychając Zagłębie do głębokiej defensywy. Polska drużyna ułatwiła jednak zadanie rywalowi: lubinianie nerwowo weszli w mecz, zbyt szybko pozbywając się piłki i pozwalając Partizanowi na zaprezentowanie szerokiego wachlarza możliwości ofensywnych. Najwięcej zagrożenia pod bramką Miedziowych stwarzały akcje skrzydłami, gdzie piekielnie utalentowani Nemanja Mihajlović i Marko Janković raz po raz nękali przeciwników.

Partizan był od Zagłębia lepszy, ale nie potrafił udowodnić swojej przewagi. Drużyna trenera Piotra Stokowca miała ogrom szczęścia (dwie poprzeczki) i znakomicie dysponowanego Martina Polacka. Słowacki bramkarz rozegrał w Belgradzie być może najlepsze jak do tej pory spotkanie w karierze – 26-latek zaliczył kilka takich interwencji, po których serbscy kibice z niedowierzaniem kręcili głowami.

Trudnym do racjonalnego wytłumaczenia jest fakt, że w piłce nożnej bardzo często drużyna zaczyna grać lepiej, kiedy jeden z jej zawodników opuści boisko z czerwoną kartką. Tak było właśnie w przypadku Zagłębia: w 56. minucie izraelski sędzia po raz drugi ukarał Michala Papadopulosa żółtym kartonikiem. Wydawało się więc, że w dziesiątkę Miedziowi nie będą w stanie dłużej stawiać skutecznego oporu utytułowanemu rywalowi. Tymczasem polski zespół właśnie w osłabieniu potrafił stworzyć sobie dwie znakomite okazje po kontratakach. W 61. minucie Adrian Rakowski był blisko strzelenia gola po dobrym podaniu ze skrzydła od Arkadiusza Woźniaka. Kilkanaście minut później wyborną szansę zmarnował Łukasz Piątek: pomocnik Zagłębia przebiegł z piłką kilkadziesiąt metrów, ale w sytuacji sam na sam z bramkarzem Partizana uderzył wysoko ponad poprzeczką.

Końcówka to znowu przygniatająca przewaga gospodarzy, jednak Zagłębie zdołało dotrwać do końcowego gwizdka arbitra z zerem po stronie strat. Bezbramkowy remis to zdecydowany sukces lubinian, choć wciąż nie jest to wynik, który stawia zespół trenera Stokowca w roli faworyta do awansu. Kolejną bitwę z Partizanem Belgrad polski zespół stoczy dokładnie za tydzień na swoim stadionie.

Z Belgradu,

Konrad Witkowski


Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 45/2024

Nr 45/2024