Z czterech włoskich napastników, którzy w przeszłości występowali w barwach West Hamu, zawodu nie sprawił tylko jeden. Gianluce Scamacce nietrudno będzie stać się jednym z najlepszych snajperów rodem z Italii w historii Młotów, ale bardzo trudno najlepszym.
Przybysze z Półwyspu Apenińskiego radzili sobie w bordowo-niebieskiej części Londynu z bardzo różnym powodzeniem. Pozytywne wspomnienia zostawili lub zostawią po sobie Paolo Di Canio, Alessandro Diamanti oraz Angelo Ogbonna (wciąż jest ważnym członkiem drużyny Davida Moyesa). Negatywne albo nijakie – Vanni Chiarotto, David Di Michele, Antonio Nocerino, Marco Borriello i Simone Zaza. Większość się nie sprawdziła. Nominalną pozycją większości, która się nie sprawdziła, był środek ataku.
Ze Scamaccą ma być oczywiście inaczej. West Ham wygrał rywalizację z Paris Saint-Germain i zainwestował w niego minimum 30,5 miliona funtów, które wraz z bonusami mogą wzrosnąć do milionów 35,5. Według portalu Transfermarkt, to trzeci najdroższy transfer przychodzący w dziejach stołecznego klubu (więcej zapłacono tylko za Sebastiena Hallera i Felipe Andersona). Umiejętność zdobywania wszystkich rodzajów bramek – jak przekonywały Młoty w komunikacie obwieszczającym zakontraktowanie reprezentanta Włoch – znakomite warunki fizyczne i potencjał rozwojowy swoje kosztują. Mają jednak przynieść zespołowi z London Stadium wiele korzyści.
23-latek już podczas pierwszych aktywności medialnych po przenosinach do Premier League odniósł się do swoich poprzedników-rodaków. – Powiedział, że pasjonujący doping kibiców przyprawiał go o gęsią skórkę – wyjawił słowa Di Michele. Zapytany o wiadomość do fanów, którzy mając w pamięci sukces Di Canio przyjęli jego transfer bardzo pozytywnie, odparł: – Mam nadzieję, że wzajemnie się pokochamy.
Uczucie, które zapamiętał Di Michele, zapewne było intensywne, ale krótkotrwałe. Urodzony w Guidonia Montecelio zawodnik spędził w West Hamie tylko jeden sezon. Jako że nie zrobił furory (4 gole w 34 meczach), jego wypożyczenie z Torino nie przemieniło się w transfer definitywny.
Niemal identyczny los spotkał Borriello i Zazę. Pierwszy grał dla Młotów przez niecały miesiąc. Po dwóch występach z ławki rezerwowych i bez trafienia doznał poważnego urazu, który wykluczył go z kopania futbolówki do końca zmagań ligowych. Wykupienie go z Romy nie miało sensu, nie było brane pod uwagę choćby przez moment. Ściągnięcie Zazy uchodzi natomiast za jeden z najgorszych ruchów londyńczyków nie tylko ostatnich lat, ale w ogóle. Włoch nie podniósł się psychicznie po fatalnie wykonanym rzucie karnym w ćwierćfinale Euro 2016 – słynne dreptanie podczas nabiegu – i nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań. Jak duże one były świadczy fakt, że WHU wypożyczyło go z Juventusu z obligacją wykupu za 20 milionów euro, jeśli piłkarz weźmie aktywny udział w określonej liczbie spotkań. W 11 występach Zaza nie wpisał się na listę strzelców. Więcej szans nie otrzymał, wszak klub nie chciał wydawać na niego tak horrendalnych pieniędzy. Po pół roku w Londynie przeniósł się do Valencii i to ona wykonała przelew na konto Starej Damy.
Scamacce nietrudno będzie przebić osiągnięcia owych trzech napastników. Dużo, dużo wyżej poprzeczkę zawiesił Di Canio. 54-letni dziś rzymianin jest jedną z największych legend West Hamu. W jego barwach zdobył 50 bramek i aż do sierpnia ubiegłego roku pozostawał najskuteczniejszym zawodnikiem w historii występów Młotów w Premier League (jego wynik poprawił Michail Antonio, czego poprzedni rekordzista szczerze i serdecznie mu pogratulował). Z 66 trafieniami Di Canio wciąż jest najlepszym włoskim goleadorem w dziejach angielskiej ekstraklasy.
Liczby nie są jednak w stanie oddać pełni fenomenu byłego snajpera londyńczyków. Wspaniale pisał o nim Chris Scull z działu medialnego klubu: „W Di Canio mieliśmy bohatera, który w niczym nie przypominał poprzednich herosów. Oglądanie Di Canio grającego dla West Hamu było jak przełączenie się z czarno-białej telewizji na kolorową. Di Canio był jak egzotyczny ptak wśród gołębi żyjących pod dachem Wschodniej Trybuny. Di Canio był magiczny.”.
Niektóre z jego akcji zapisały się w historii wyspiarskiego futbolu złotymi zgłoskami. Jak efektowne nożyce w starciu z Wimbledonem. Jak gest fair play, kiedy mogąc uderzać do pustej bramki złapał piłkę w ręce i dał szansę na udzielenie pomocy medycznej kontuzjowanemu golkiperowi Evertonu.
Di Canio pozostaje ulubieńcem kibiców Młotów także z uwagi na to, jak wiele emocji okazywał zarówno na murawie, jak i poza nią. Dużą rolę odegrała też jego lojalność – w 2002 roku nie zdecydował się opuścić walczącego o utrzymanie West Hamu na rzecz mistrzowskiego Manchesteru United. Jak klub i jego otoczenie pokochało Paolo, tak Paolo pokochał klub i jego otoczenie. Jego rękę zdobi wytatuowany herb ekipy, w której spędził cztery i pół roku.
Jeśli Gianluca Scamacca marzy o nawiązaniu do wyczynów swojego wielkiego poprzednika, ma przed sobą nie lada wyzwanie. Na szczęście nie musi być od razu Paolo Di Canio, by okazać się cennym wzmocnieniem drużyny Davida Moyesa i poważnym konkurentem dla Michaila Antonio. Kto wie, być może kiedyś także dostąpi zaszczytu odebrania gratulacji od legendarnego Włocha za wybitne osiągnięcie w koszulce z dwoma młotami na piersi.
sar, PiłkaNożna.pl