Czy koronawirus znacząco wpływa na pracę sędziów? Jakim problemom, poza ryzykiem zakażenia, muszą stawić czoła? Czy istnieje zagrożenie, że w związku z obostrzeniami nie będą odpowiednio przygotowani pod względem fizycznym do drugiej części sezonu Ekstraklasy? Wreszcie – ilu polskich arbitrów może zaistnieć w finałach mistrzostw Europy?
Codzienna praca arbitrów w dobie COVID-19 zmieniła się w mniejszym stopniu niż zawodników, bo przed wybuchem pandemii również przygotowywali się do meczów w trybie indywidualnym, to jednak pewne utrudnienia się pojawiły.
Punkty UEFA
Podobnie jak piłkarze czy trenerzy sędziowie codziennie wypełniają ankiety dotyczące stanu zdrowia, które trafiają do komisji medycznej PZPN. Na ich podstawie kierowani są na ewentualne testy. Natomiast jako cała grupa, w pierwszej części sezonu 2020-21, przeszli badania dwukrotnie – przed startem rozgrywek, w ich trakcie, a kolejne zaplanowano przed wznowieniem ligi. Inaczej wygląda sytuacja w przypadku arbitrów prowadzących mecze europejskich pucharów bądź drużyn narodowych.
– UEFA wymaga, abyśmy przed każdym sędziowanym meczem dysponowali wynikiem testu, który został przeprowadzony trzy lub mniej dni przed rozpoczęciem zawodów – mówi zawodowy arbiter, należący także do drugiej kategorii sędziów UEFA, Krzysztof Jakubik. – Nie ma z tym większego kłopotu, natomiast pewne niedogodności powoduje fakt, że UEFA wybrała tylko kilka punktów laboratoryjnych w całej Polsce, których wyniki respektuje. Jeśli zatem zostaję wyznaczony do poprowadzenia meczu, muszę pojechać do Warszawy lub Płocka, bo do punktów zlokalizowanych w tych miastach z moich Siedlec jest najbliżej. I to bez różnicy czy mam stuprocentową pewność, że mecz poprowadzę, czy znajduję się na liście rezerwowej na wypadek, gdyby wynik testu arbitra pierwotnie wyznaczonego do sędziowania okazał się pozytywny.
Ta procedura ma sens, o czym zresztą przekonał się sam Jakubik. Jeden z jego testów przed meczem europejskich rozgrywek dał wynik pozytywny, więc w jego miejsce pojechał inny sędzia z Polski. Oczywiście nie miało żadnego znaczenia, że kolejne badania wyszły negatywnie, Jakubik trafił na izolację. A i mecz, który miał prowadzić w Polsce, wziął na siebie inny arbiter, bo dla naszych rozgrywek również przygotowywane są listy z obsadą rezerwową.
W przypadku codziennej pracy największe trudności sprawiają arbitrom obostrzenia obowiązujące w kraju. Sędziowie wykuwają formę według planu sporządzonego przez specjalistę od przygotowania fizycznego, Grzegorza Krzoska (jest związany również z UEFA), część współpracuje również z trenerami personalnymi, niemniej w dobie zamkniętych klubów fitness, pojawiają się niedogodności.
– Większość ćwiczeń jesteśmy w stanie wykonać w domu lub na świeżym powietrzu, do biegu wystarczy kawałek zielonej trawy – mówi Tomasz Musiał. – Natomiast rzeczywistym utrudnieniem jest brak dostępu do odnowy biologicznej, nikt w domu nie dysponuje przecież specjalistycznym sprzętem.
Co prawda Musiał w tym sezonie, ze względu na problemy zdrowotne niezwiązane z pandemią, nie poprowadził żadnego meczu Ekstraklasy, ani jakiegokolwiek innego, pojawia się na spotkaniach w roli sędziego VAR, to zwraca uwagę na inny aspekt – podróże.
– Obecnie hotele są pozamykane, ale jesienią sędziowie również musieli unikać nocowania w nich. Akurat ja w tym sezonie jeździłem na mecze raz w tygodniu, ale koledzy, którzy obsługiwali dwa spotkania w kolejce jako sędziowie główni i VAR, musieli się nakręcić kółkiem – tłumaczy. – Po piątkowym meczu wracali do domu, by w niedzielę rano znów wyjechać w trasę. Nocleg w hotelu jest ostatecznością. W dodatku na mecze jeździmy maksymalnie we dwóch w samochodzie, a nie w czterech, co ogranicza możliwości zmiany kierowcy. Na stadionie sędziowie VAR też w ogóle nie spotykają się z sędziami boiskowymi.
Ryzyko paraliżu
Od pewnego czasu regułą było również, że arbitrzy w trakcie zimowej przerwy w rozgrywkach wyjeżdżali na zagraniczne zgrupowanie, najczęściej do Turcji. Tym razem jest jednak inaczej. Na obóz musiałoby pojechać około 60 osób, ryzyko zakażeń COVID-19 jest zbyt duże. Dlatego sędziowie przygotowywali się do drugiej części sezonu 2020-21 wyłącznie w trybie indywidualnym, spotkali się tylko raz – 24 stycznia w Spale przeszli testy wydolnościowe, tu także zostali podzieleni na grupy, aby ograniczyć kontakt do minimum. Zresztą podobne kroki podjęła UEFA, na początku lutego kilku polskich arbitrów miało udać się na zgrupowanie organizowane na Cyprze przez Europejską Unię Piłkarską, już jednak wiadomo, że odbędzie się ono w innej formie – on-line.
– Zagraniczny obóz miał tę zaletę, że pozwalał wejść nam w rytm meczowy, mogliśmy trenować na dobrych murawach i prowadzić mecze sparingowe – wyjaśnia Jakubik. – Teraz pracujemy inaczej i poprowadzimy gry towarzyskie w kraju. Nie ma tragedii, są utrudnienia. Nie zawsze jeździliśmy do Turcji, jesteśmy przygotowani do rundy. Zagraniczny wyjazd tak licznej grupy byłby dużym ryzykiem. Jeśli w jednej z drużyn Ekstraklasy dojdzie do zakażenia koronawirusem kilku zawodników, jej mecz najpewniej zostanie przełożony. A gdyby w jednym momencie zachorowało kilkunastu arbitrów? Mogłoby to sparaliżować rozgrywki na kilku poziomach. Lepiej dmuchać na zimne.
Mimo zaostrzonych procedur sędziowie nie są w stanie ustrzec się zakażeń COVID-19. Jedni przechodzą go bezobjawowo, co nie przeszkadza im w podtrzymywaniu formy, inni ciężej, jak na przykład Mariusz Złotek. W przypadku arbitra ze Stalowej Woli długo utrzymywała się wysoka gorączka, stracił również na wadze. Złotek rozważał udanie się do szpitala, ale za radą Jakuba Ślusarskiego zdecydował się zaczekać. Konsultacja z asystentem Musiała nie była przypadkowa, Ślusarski to ceniony w Małopolsce chirurg-ortopeda. Lekarz miał rację. Tempo powrotu arbitra do pracy po przejściu zakażenia COVID-19 zależy od intensywności przechodzenia choroby. Nawiasem mówiąc, nie tylko Złotek, ale także inni sędziowie konsultują ze Ślusarskim swoje kontuzje.
– Nie jesteśmy od razu rzucani na głęboką wodę, moi obaj asystenci zmagali się z koronawirusem, w ich przypadku choroba przebiegała dość łagodnie. Bodaj tydzień po zakończeniu kwarantanny mogli już pracować, zaczęli jednak od meczu w pierwszej lidze – dodaje Musiał.
Utrata twórczości
Tradycją były również przyjazdy sędziów do Spały – przed pandemią co kilka ligowych kolejek spotykali się we własnym gronie: trenowali i omawiali sytuacje meczowe. Obecnie dyskusje prowadzone są on-line, czym innym jest jednak żywa rozmowa, a czym innym ta za pośrednictwem internetu, w trakcie której pojawią się najróżniejsze problemy techniczne, przez co traci naturalność. Nadal jest to więc ważny element w przygotowaniu do prowadzenia meczu, ale mniej twórczy.
Zanim rozgrywki Ekstraklasy zostały wznowione, sędziowie przeszli jeszcze szkolenia on-line, zorganizowane przez federację. Nie słychać, żeby specjalnie narzekali na warunki pracy w czasie pandemii, zapewne także dlatego, że na najwyższym szczeblu rozgrywek jest to profesja porządnie wynagradzana. Dziewięciu zawodowych polskich sędziów głównych (Marciniak, Bartosz Frankowski, Paweł Gil, Paweł Raczkowski, Daniel Stefański, Jakubik, Musiał, Tomasz Kwiatkowski oraz Jarosław Przybył) może liczyć na stałe miesięczne wynagrodzenie – na początku pandemii zostało zredukowane, później wróciło do normy – powiększone o kwoty zarobione na boisku. I także na dodatkowe obowiązki, jak na przykład prowadzenie szkoleń. Niemniej, arbiter główny na poziomie Ekstraklasy za każdy poprowadzony mecz może liczyć na 3600 złotych brutto (w I lidze 1800), asystent na 2000 złotych, podobnie jak sędzia VAR.
Kto na Euro?
Grupa gwiżdżąca w europejskich rozgrywkach otrzymuje również dodatkowe środki z UEFA. W Europejskiej Unii Piłkarskiej stawki otrzymywane przez arbitrów uzależnione są od grupy, do której należą. Ci najlepsi, z grupy Elite, mogą liczyć nie tylko na udział w najważniejszych spotkaniach, ale również na 4800 euro za poprowadzenie meczu – od ćwierćfinałów kluczowych rozgrywek, jak na przykład Liga Mistrzów, stawki mogą rosnąć. Nie należy jednak rozumieć tej znaczącej kwoty jako czystego zarobku arbitra. Ma ona bowiem charakter diety, a więc sędzia w ramach tych środków finansowych musi zorganizować sobie podróż, wyżywienie czy noclegi – w przypadku meczów w europejskich rozgrywkach były dopuszczane, czemu zresztą trudno się dziwić. Można szacować, że tylko z tego tytułu należy pomniejszyć wynagrodzenie meczowe sędziego o około 1000 euro. A przecież do zapłacenia jest jeszcze podatek. Z kolei sędziowie należący do kategorii pierwszej UEFA, wśród nich Frankowski, Gil, Raczkowski oraz Stefański, za poprowadzenie jednego meczu europejskich rozgrywek mogą liczyć na wynagrodzenie w wysokości 2400 euro. Jeśli natomiast chodzi o stawki obowiązujące na dużych turniejach, jak na przykład zbliżające się finały mistrzostw Europy, trafiają one do wiadomości sędziów tuż przed rozpoczęciem imprezy.
Z Polaków do grona Elite zalicza się Marciniak i na ten moment wiele wskazuje na to, że jego zespół popracuje w zbliżających się finałach mistrzostw Europy. Na wyjazd innych szanse są niewielkie, nie licząc Gila, ale arbiter z Lublina w turnieju weźmie najprawdopodobniej udział w roli sędziego VAR.
PRZEMYSŁAW PAWLAK
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 3/2020)