Przejdź do treści
Mocne teksty i wywiady. Oto nowa „Piłka Nożna”

Polska Ekstraklasa

Mocne teksty i wywiady. Oto nowa „Piłka Nożna”

Wtorek 9 marca to dzień ukazania się najnowszego wydania tygodnika „Piłka Nożna”. Serdecznie zapraszamy do zakupu nowego numeru! 


ZA 16 DNI REPREZENTACJA POLSKI ROZPOCZNIE KWALIFIKACJE MUNDIALU. SOUSABUS NA DRODZE KRAJOWEJ


Poznań, Warszawa i Szczecin – do tych miast zawitał nowy selekcjoner reprezentacji Polski, Paulo Sousa. Na własne oczy przekonał się, że lista zawodników z Ekstraklasy już teraz godnych otrzymania zaproszenia do drużyny narodowej nie jest długa.

PRZEMYSŁAW PAWLAK

Portugalczyk zdołał jednak ogłosić szeroką listę powołanych zawodników na pierwsze zgrupowanie reprezentacji Polski pod swoją komendą. Odpowiednie dokumenty musiały trafić do klubów piłkarzy najpóźniej w niedzielę 7 marca. Zgodnie z przepisami federacja powinna poinformować kluby 15 dni przed otworzeniem się okienka na mecze reprezentacji w kalendarzu międzynarodowym. Przekroczenie tego terminu nie musiałoby oznaczać, że piłkarz do kadry nie dołączy, natomiast w dobie COVID-19 lepiej dmuchać na zimne – kluby nie są skore do zwalniania zawodników na spotkania międzynarodowe, a już zwłaszcza gdy wiąże się to z obowiązkiem przejścia kwarantanny piłkarza po powrocie do codziennego miejsca pracy. Niedotrzymanie tego terminu byłoby zatem daniem kolejnego argumentu klubom.

Kandydat Białek

Z tego też względu na liście powołanych znalazło się 35 nazwisk. Kluby zostały poinformowane, że federacja zamierza skorzystać z ich graczy, natomiast faktycznie w zgrupowaniu przed meczami z Węgrami (25 marca), Andorą (28 marca) oraz Anglią (31 marca) udział weźmie 25 piłkarzy. To rozsądny wybieg federacji, bo teoretycznie zabezpieczający interesy reprezentacji także na wypadek ewentualnych kontuzji zawodników czy zakażeń COVID-19. Ostateczna kadra na początek kwalifikacji mistrzostw świata w Katarze zostanie podana 15 marca.

Problemów Portugalczykowi nie brakuje. Przed tygodniem na łamach „PN” Przemysław Frankowski poinformował, że znalazł się w grupie zawodników zaproszonych przez trenera kadry na zapoznawcze spotkanie on-line. Drugim zawodnikiem występującym w MLS, a będącym w kręgu zainteresowań Sousy jest Adam Buksa – również brał udział w spotkaniu. Rzecz w tym, że liga w Stanach Zjednoczonych rozpocznie zmagania dopiero 17 kwietnia, a to oznacza, że Buksa i Frankowski do eliminacyjnego trójmeczu nie rozegrają ani jednego oficjalnego spotkania w 2021 roku. Sens powoływania graczy z MLS w tym momencie nie jest więc największy, w dodatku już w poprzednim roku kluby ze Stanów Zjednoczonych nie chciały zwalniać zawodników na mecze drużyn narodowych.

Jerzy Brzęczek zapowiadał, że na finały mistrzostw Europy zabierze trzech napastników – Roberta Lewandowskiego, Arkadiusza Milika i Krzysztofa Piątka – plany Portugalczyka nie są w tym względzie znane, natomiast w gronie zaproszonych na spotkanie on-line z atakujących znalazł się nie tylko Buksa, ale także między innymi Bartosz Białek. Napastnika VfL Wolfsburg wciąż trudno uznać za regularnie grającego na poziomie Bundesligi (w tym sezonie 184 minuty, 14 występów, 2 gole), ale jego postępy nie uszły uwadze Sousy, choć nie wystarczyły do powołania. Natomiast w szerokiej kadrze na marcowy trójmecz znalazło się miejsce także dla Dawida Kownackiego i Karola Świderskiego. (…)

BUNDESLIGA OD SZATNI. BUNT NA POKŁADZIE


Schalke nie oszczędza swoich kibiców w tym sezonie, a do katastrofalnych wyników i zbliżającego się wielkimi krokami spadku z Bundesligi doszła awantura wewnątrz drużyny i bunt piłkarzy przeciwko trenerowi.

MACIEJ IWANOW

Piłkarze mieli już dosyć Christiana Grossa, który nie potrafił do nich dotrzeć ani ich porwać. Notorycznie mylił nazwiska podopiecznych i nie miał pomysłu jak wyprowadzić zespół z kryzysu. Dotkliwa porażka ze Stuttgartem przepełniła czarę goryczy i czołowi piłkarze postanowili skończyć z tą beznadziejną sytuacją. Oficjalnie zbuntowali się przeciwko szkoleniowcowi i zażądali od zarządu jego zmiany. Dostali czego chcieli, chociaż lekko ironiczne jest, że trójki głównych buntowników i tak w Schalke po sezonie nie będzie. Wprawdzie Albert Camus w „Człowieku zbuntowanym” pisał, że „aby istnieć, człowiek musi się buntować” to jest to zdecydowanie spóźniona reakcja. Czas na podobną demonstrację siły minął bezpowrotnie. W każdym razie przypadek Schalke nie jest pierwszym i zapewne nie ostatnim w historii Bundesligi.

Dziwny Austriak

Max Merkel był trenerskim dyktatorem, który wyjątkowo łatwo przysparzał sobie wrogów. W Gelsenkirchen na pożegnanie powiedział, że najlepszą rzeczą jaka istnieje w tym mieście to wylotówka do Monachium. Piłkarze Bayernu woleli doprowadzić do dymisji prezydenta niż zgodzić się na przyjazd Merkela. Kibice Karlsruher SC już na pierwszym meczu wywiesili transparent „Merkel wracaj do domu”. Z Atletico Madryt wyleciał, bo powiedział w tabloidzie, że „w Hiszpanii byłoby całkiem miło, gdyby tylko nie było tam Hiszpanów”. Z Norymbergi mimo zdobytego mistrzostwa wyleciał, gdy stracił szatnię po tym jak wpadł na pomysł by z „drużyny rolników zrobić orkiestrę symfoniczną” i pozbył się wiodących dotychczas piłkarzy. Dziwny Austriak. W latach 60. i 70. przestało się to jednoznacznie kojarzyć, a opinia publiczna miała już na myśli wyłącznie trenerskiego oryginała.

Swoje pierwsze mistrzostwo Niemiec zdobył w monachijskim TSV 1860. Sezon później po negatywnej serii spotkań ogłosił wszem i wobec, że zwolni ośmiu piłkarzy, a reszta najlepiej niech się od razu pakuje. Dla kapitana zespołu Petera Grossera było to za dużo: – Po co od lat prosimy o minimum psychologicznego podejścia, o elementarne poszanowanie praw człowieka? Stosunkiem głosów 16 do 1 drużyna zadecydowała – Merkel musiał odejść, a Lwy wyciągnęły potem sezon z ósmego na drugie miejsce.

W 1978 roku do Bayernu Monachium powrócił Paul Breitner i to co zastał zupełnie mu się nie podobało, a już przede wszystkim trener. Węgierski szkoleniowiec Gyula Lorant był cenionym i uznanym fachowcem w Niemczech, ale miał jedną, ogromną wadę: dość specyficzny stosunek do kontuzji. Dopóki piłkarz nie miał otwartego złamania to według niego nadawał się do gry. To przez niego o mało z Bayernu nie odszedł późniejszy legendarny lekarz Hans-Wilhelm Mueller-Wohlfahrt. – Lorant raz tłumaczył mi, że wyskakującą łąkotkę można z powrotem wcisnąć za pomocą chorągiewki bocznej – opowiadał. Obrońca Armand Theis miał kiedyś bardzo spuchnięte kolano. Gdy pojawił się na treningu kuśtykając zakomunikował trenerowi, że nie może grać, ten kazał mu ściągnąć spodnie i uderzył go z całej siły w kolano. O dziwo w następnym meczu Theis zagrał. Innemu piłkarzowi skarżącemu się podczas meczu na uraz, splunął na kolano, potarł ręką i wysłał z powrotem na boisko. Gdy Charly Koerbel miał kontuzję kostki, Lorant wziął go na bok i spytał: – Charly, czy możesz jeść z bólem zęba? No to możesz grać z bólem kostki… No i grał. Gdy Karl-Heinz Rummenigge złamał kciuk to trener go po prostu wyśmiał. Do legendy przeszedł już pierwszy trening Bayernu kiedy to szepnął swojemu asystentowi Palowi Csernaiowi: – Pal, chodźmy dręczyć Niemców…

Cóż, przegranego finału mistrzostw świata w 1954 roku nie wybaczył im nigdy. Lorant zatem wzbudzał strach i wielu piłkarzy po prostu bało się mu przeciwstawić. Ale nie Breitner. On w język nie gryzł się nigdy. Na powitanie stwierdził, że Lorantowi brakuje umiejętności, a obóz treningowy zorganizowany jest fatalnie. Drążył skałę i przekonywał do swoich racji kolegów z drużyny. Bayern w sezonie 1978-79 grał słabo, ale czarę goryczy przelała porażka 1:7 z Fortuną Duesseldorf. Drużyna już się nie kryła i wprost zagrała przeciwko znienawidzonemu trenerowi. Breitner po latach przyznał, że dopóty robiłby awantury, dopóki nie wyleciałby Węgier. Wprawdzie Lorant został po meczu zwolniony, ale prezydent Bayernu Wilhelm Neudecker nie chciał zostawić tematu. Publicznie zarzucił piłkarzom, że celowo zmanipulowali mecz i za karę chciał sprowadzić kolejnego dyktatora – Merkela właśnie. Dla Breitnera i spółki byłoby to jak wpadnięcie z deszczu pod rynnę. Poszli więc za ciosem i jednogłośnie zagłosowali za zmuszeniem prezydenta do opuszczenia stanowiska. Nowym szkoleniowcem został Csernai, a Bayern momentalnie odzyskał krajowy prymat. Niegdysiejszy asystent Loranta spuścił z tonu i przestał „dręczyć Niemców”.

Lorant zmarł 31 maja 1981 roku podczas meczu prowadzonego przez niego PAOK Saloniki z Olympiakosem. Doznał ataku serca, ale mimo podjętych prób reanimacji zmarł w szatni przed przybyciem karetki. Gdyby to Lorant był na miejscu swioch asystentów pewnie by powiedział: „Rozchodzisz to”. Csernai też nie odchodził w przyjaznej atmosferze. Po dwóch mistrzostwach Niemiec z rzędu (na paterę Bayern czekał sześć lat) trzecie miejsce w kolejnym sezonie zostało przyjęte z ogromnym niezadowoleniem. Czwarte w następnym oznaczało już ostateczne pożegnanie. O ile nowy prezydent jeszcze się wahał z decyzją, przekonał go słynny monachijski cukiernik Bodo Mueller. A raczej jego syna. Mueller po latach wspominał, że pod koniec sezonu siedział w swojej kafeterii z latoroślą prezydenta i po kilku piwach wpadli na pomysł, żeby na następny mecz przygotować wielki tort w kształcie trumny z napisem „Do widzenia mistrzostwo” i wręczyć go trenerowi. Przekonanie ojca by wyrzucił trenera było już pestką. (…)

MILAN I DŁUGO, DŁUGO NIKT. JEDNOSTKA KARNA


Jakkolwiek skończy się ten sezon, to dla Milanu będzie miał twarz Francka Kessiego. Tak samo niewzruszoną przed jak i po wykonaniu rzutu karnego.

TOMASZ LIPIŃSKI

Pierwsze miesiące tego roku oskubały Milan niemal z wszystkich kolorowych piórek, które tak wyróżniały go na tle ligi. Z kilku punktów przewagi nad Interem, z seksapilu, który wniósł Zlatan Ibrahimović, z rockowego rytmu dyktowanego przez młodzież, jak tak dalej pójdzie – to i z miejsca w Lidze Mistrzów.
 
Przeciw Juventusowi

Kiedy prawie wszystkie ozdobniki znikły, zostało smutnawe rusztowanie i rzuty karne, które temu rusztowaniu nie pozwalają runąć i dają jeszcze nadzieję, że coś pięknego wykiełkuje. Tak – przy wszystkim dobrym i niespodziewanie pozytywnym, co już było i przy tym niewiadomym, które nastąpi, karne dla Milanu to bez wątpienia jedyna pewna rzecz, bo od początku niezmiennie obecna.

Jak nic innego zawsze wzbudzały w Italii ogromne emocje. Stały się symbolem opresji biednych przez bogatych, a z czasem narzędziem spisku w rękach imperium z Turynu. Niesprawiedliwość dziejową związaną z karnymi tradycja piłkarska przypisała Juventusowi. W tym przekonaniu wzrastały kolejne pokolenia włoskich kibiców. Jak Juventus nie może, to sędziowie pomogą – śpiewali gorzko ten refren dziadkowie, wtórowali im synowie, śpiewają wnuki, co zawsze kłuło dumę Starej Damy. Tym bardziej że z faktami coraz mniej to miało wspólnego. Bianconeri już od paru lat nie przodują w tych statystykach. Na pewno nie przy decydującej pomocy rzutów karnych odbudowali swoją potęgę i jak nigdy wcześniej na tak długo zdominowali rodzimą scenę.

Choć odporni na wiedzę i zwolennicy spiskowej teorii dziejów za koniec poprzedniej epoki i początek nowej uznają dopiero rok 2017 roku, kiedy do gry w Serie A dopuszczony został VAR. Z dużą uciechą i satysfakcją przyjęli, że pierwszy rzut karny w dobie wideoweryfikacji i w wyniku jej podpowiedzi został podyktowany przeciw Juventusowi i na dodatek na jego stadionie (gwoli ścisłości Gianluigi Buffon obronił strzał Diego Fariasa z Cagliari). Tamto zdarzenie urosło do wymiaru symbolicznego. Że w końcu zapanuje równość i sprawiedliwość, że nastanie nowy ład. Czas pokazał, że stare nie było takie złe, jak się utrwaliło, a nowe nie jest nieskazitelne i jednoznaczne, jak się wszystkim wydawało. Co zmieniło się najbardziej, to przyrost rzutów karnych. Nigdy nie było ich tyle, nigdy nie były dyktowane z taką łatwością.
Jeszcze w pierwszych dwóch sezonach varowania różnice do lat poprzednich nie były rażące, a nawet zauważalne. Można to zrzucić na garb uczenia się i pewnej nieśmiałości w korzystaniu z nowej technologii. W sezonie 2016-17, a więc ostatnim, w którym sędziowie polegali tylko na własnych oczach, przyznali 124 rzuty karne. Taką samą liczbą Serie A wylegitymowała się na koniec następnego sezonu – już z VAR-em. Jeszcze w następnym statystyki nawet spadły do 119, ale od 2019 roku maszyna się rozkręciła, a człowiek ośmielił i sypie jedenastkami jak z rogu obfitości. 2019-20 to 185, czyli średnia oscylująca wokół 5 w każdej kolejce. Teraz po 25. kolejkach bilans wyniósł 91 i przeciętna spadła, ale po pierwsze narosło trochę zaległości, które zakłamują dane, a po drugie jeszcze jest sporo czasu, żeby statystki poprawić.

Z perspektywy blisko czterech lat wspomagania się na włoskich boiskach technologią największym jej beneficjentem jest Lazio, które zdobyło 40 rzutów karnych. Najbardziej płodny dla rzymian był pod tym względem poprzedni sezon. Dostali 18 szans. Ciro Immobile trafił 14 razy z rzutów karnych, co w dużym stopniu ułatwiło mu wygranie wyścigu z Robertem Lewandowskim po Złotego Buta i tym samym wywołało pobłażliwe uśmieszki wśród wielu bezstronnych obserwatorów pojedynku snajperów. (…)

GRAN DERBI NA WYSOKOŚCIACH. EUROSEWILLA


Manuel Pellegrini może i nie zawsze sprawdza się w lidze angielskiej, za to w Primera Division daje gwarancję sukcesu. Kolejnym na to dowodem jest fakt, że prowadzony przez niego Betis w połowie sezonu uzyskał stabilizację gry oraz wyników i przebił się do strefy europejskich pucharów.

LESZEK ORŁOWSKI

Tak więc wszystko wskazuje na to, że po wakacjach Sewilla znów będzie reprezentowana na międzynarodowej scenie przez dwa zespoły. A niedzielne derby stolicy Andaluzji zapowiadają się pasjonująco.

W sezonie 2017-18 Betis pod wodzą Quique Setiena zajął na mecie sezonu szóste miejsce i zakwalifikował się do Ligi Europy, gdzie wyszedł z grupy i odpadł dopiero w 1/16 finału ze Stade Rennes. Jednocześnie jednak zawodził w lidze. Do mety dojechał na 10. miejscu i władze klubu podziękowały trenerowi z Kanarów, w jego miejsce zatrudniając Rubiego, który znakomicie spisał się z Espanyolem. Z tym projektem wiązano wielkie nadzieje. Nie wyszło z nich nic – pod wodzą tego szkoleniowca zespół grał w rytmie jeden mecz udany, trzy słabe. Nie miał swojego stylu, nie wiadomo było, w którą stronę ma zmierzać. Rubi nie dotrwał do końca sezonu, dokończył go Alexis Trujillo. Szefowie klubu z Benito Villamarin: Angel Haro i Quique Catalan stanęli przez zadaniem wybrania kolejnego trenera.

Zły początek

Ci dwaj panowie generalnie cieszą się uznaniem kibiców Betisu. Jasne jest, że chcą dla klubu dobrze, nikt nie podejrzewa ich o kręcenie jakichś podejrzanych interesów. Dbają o finanse, potrafią zasilić kadrę ciekawymi zawodnikami, ale nie zastawiając się, wypowiadają się rozsądnie, są sympatyczni a nie nadęci jak nie przymierzając słynny Manuel Ruiz de Lopera. Mają tylko problem z wyborem liderów zespołu. Latem 2020 roku postanowili raz na zawsze skończyć z eksperymentami i zatrudnić ludzi z mocnymi CV, którzy dadzą gwarancję sukcesów. Tak oto stanowisko dyrektora sportowego objął Antonio Cordon, a trenera – Manuel Pellegrini.

Pierwszy to były dyrektor Villarreal, za którego kadencji klub ten osiągał największe sukcesy. Ostatnio pracował w federacji ekwadorskiej, ale chętnie zgodził się wrócić do Hiszpanii. Pellegrini był dla niego naturalnym kandydatem na trenera, wszak razem pracowali w ekipie Submarinos. Chilijczyk jest najlepszym szkoleniowcem w jej historii, bo zdobył wicemistrzostwo kraju i dotarł do półfinału Ligi Mistrzów. Na postać Pellegriniego patrzy się w Hiszpanii przez pryzmat sezonu 2009-10 spędzonego w Realu Madryt, w którym drużyna nie zdobyła żadnego trofeum, za to w Copa del Rey przegrała 0:4 z trzecioligowym Alcorcon, a z Ligi Mistrzów odpadła w 1/8 finału po dwumeczu z Olympique Lyon. Jednak ligowy dorobek, czyli 96 punktów, choć starczył zaledwie do zajęcia drugiego miejsca, budzi dziś szacunek. Generalnie w najważniejszej imprezie Inżynier nie zawiódł. Natomiast jego kadencje w Villarreal (2004-09) oraz Maladze (2010-13) wiążą się z najlepszymi okresami w dziejach tych klubów.

Oczywiście kibice verdiblancos liczyli, że Betis pod wodzą Pellegriniego od pierwszej kolejki sezonu 2020-21 ruszy do szturmu, zadomowi się w czołówce. Tymczasem było identycznie jak w poprzedniej kampanii, gdy zespół prowadził Rubi. Po dwóch zwycięstwach na początek w następnych dziesięciu seriach drużyna trzy razy wygrała i siedmiokrotnie przegrała. Cały czas grała nierówno. Jak nieźle prezentowała się w ataku, to fatalnie broniła. Gdy straciła gola, rozsypywała się. Doznawała klęsk w meczach z silnymi: 0:3 z Sociedad, 2:5 z Barceloną, 0:4 z Athletikiem – to były katastrofy. Wydawało się, że brakuje przede wszystkim charakteru, bez którego same umiejętności, których graczom Betisu nie brakowało, niewiele mogą zdziałać. Jedenaste miejsce po 16. kolejkach zdawało się skazywać na przeciętność. (…)

CAŁE TEKSTY ZNAJDZIECIE W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (10/2021)

SPIS TREŚCI:

4. TEMAT TYGODNIA: PIERWSZA KADROWA – PAULO SOUSA JUŻ DZIAŁA
7. PRETEKSTY RYSZARDA NIEMCA
8. 90 MINUT Z ALANEM URYGĄ
11. NAJLEPSI W LUTYM W PKO BP EKSTRAKLASIE
12. STAL, WARTA, PODBESKIDZIE – RAPORT O BENIAMINKACH
14. NIESPODZIANKI FORTUNA PUCHARU POLSKI
15. ROMAN KOŁTOŃ W „PN”
16. GROSIK I INNI, CZYLI KLUB A REPREZENTACJA
18. BYŁO MINĘŁO Z PAWŁEM SIBIKIEM
20. TOM DAVIES: BYĆ JAK DENNIS RODMAN
22. LIVERPOOL – CHELSEA POD LUPĄ MICHAŁA ZACHODNEGO
24. KARNY MILAN, KARNA SERIE A
26. TWO ANGRY MEN, CZYLI FILIP KAPICA I MATEUSZ ŚWIĘCICKI
28. NADCHODZĄ NOWI BOGOWIE – HAALAND I MBAPPE. BĘDZIE NOWY DUOPOL?
31. POZNAJCIE CHARLOTTE FC
32. WIELKIE BUNTY W BUNDESLIDZE
34. WILLI ORBAN OD A DO Z
36. PRZED DERBAMI SEWILLI
38. ARESZTOWANIA W BARCELONIE
39. GUENDOGAN I CAŁA RESZTA: NAJLEPSI W LUTYM W EUROPIE
48. WP W „PN”: SKOMPLIKOWANE LOSY MATIASA VITKIEVIEZA
50. PIŁKA W TV
51. NA ZDROWY ROZUM LESZKA ORŁOWSKIEGO
52. DRUŻYNA NA ŻYCZENIE: DANIA 1984

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024