Przejdź do treści
Leszek Orłowski: Co stało się z Atletico?

Ligi w Europie La Liga

Leszek Orłowski: Co stało się z Atletico?

Jak się okazuje, nie można przedwcześnie ogłaszać w La Liga zwycięstwa kogoś innego niż Real bądź Barcelona, które dziesięciopunktowej przewagi nad rywalami już nie roztrwaniają. Wydawało się, że do wielkich doszlusowało Atletico, ale to, co dzieje się w tym sezonie, pokazuje, że jednak nie.

 LESZEK ORŁOWSKI


Cechą zespołu wielkiego jest bowiem to, że potrafi w miarę szybko wyjść z kryzysu. Przegra jeden mecz, przegra drugi, zremisuje trzeci – ale na tym koniec. By stracić punkty, a i to nie na pewno, musi zagrać źle, grając normalnie wygrywa z każdym rywalem, grając bardzo dobrze – gromi go. Z Atletico wciąż jest inaczej. Musi zagrać bardzo dobrze, żeby wygrać, a granie tylko normalne sprawia, że każdy wynik jest możliwy; w przypadku grania słabego punkty uciekają na pewno.

Nie można zaś grać bardzo dobrze bez końca. Atletico i tak zaprezentowało mnóstwo wspaniałych meczów, okres ligowych triumfów tego zespołu trwał niezwykle długo, bo od połowy października do połowy grudnia. W tym czasie Los Colchoneros rozegrali 16 spotkań, z których wygrali 15! Czy to mogło potrwać jeszcze trochę, jeszcze miesiączek, dwa? Pewnie mogło, gdyby nikt nie robił wokół tego tak wielkiego halo, jak zrobiono. Oczywiście, taka passa wyników w przypadku Realu czy Barcelony też wywołuje falę entuzjastycznych artykułów o grze zespołu. Jednak w tych klubach wszyscy są od dawna przyzwyczajeni do nieumiarkowania mediów w chwaleniu, gdy się wiedzie i nie rośnie im od tego za bardzo ego, nie grzeją się tym. A Atletico, nie notujące takich serii zbyt często, przyzwyczajone nie jest. W końcu na Wanda Metropolitano zrobiło się wszystkim za gorąco i za duszno od nadmiaru słońca, a gdy robi się za gorąco i za duszno, to za chwilę spadnie deszcz i przyjdzie burza.

Można oczywiście przyczyn tego, że Atletico roztrwoniło swoją przewagę, doszukiwać się w kwestiach taktycznych, analizować falującą formę poszczególnych zawodników, wziąć pod lupę problemy kadrowe i tak dalej. Ale ja bym jednak, co robię tutaj, koncentrował się na kwestiach mentalnych. Sytuacja w obecnym sezonie La Liga przypominała nieco tą znaną wszystkim miłośnikom kolarstwa, jaka zdarzyła się na niejednym wyścigu – klasyku, albo etapie touru. Oto silny kolarz, ale jednak z drugiego rzędu faworytów, zaraz po starcie decyduje się na ucieczkę. Jest bardzo mocny, osiąga dużą przewagę. Lecz w połowie trasy, choć pary w nogach nie brakuje, męczy go uciekanie, a relatywna bliskość mety i realna szansa na wspaniałe zwycięstwo sprawiają, że narastają w nim emocje, nad którymi nie potrafi zapanować, a które przeszkadzają mu nadal pracować tak równo jak do tej pory. Po prostu – od nadmiaru szczęścia albo bogactwa człowiek do nich nie przyzwyczajony wariuje, a sport jest przecież wykładnikiem życia, więc dlaczego w nim miałoby być inaczej?

To jasne dla każdego kibica: beniaminek ma o wiele większe szanse na zwycięstwo nad gigantem, jeśli strzeli gola na 1:0 w 80. minucie, niż gdy uda mu się to w dziesiątej. Lepiej jest nie rozdrażnić zbyt szybko rywala, poczekać z zadaniem ciosu, aż nie będzie miał dużo czasu na reakcję, niż od razu go znokautować, bo szanse, że się nie podniesie do końca, są minimalne. Toteż i Atletico miałoby większą szansę na tytuł, gdyby swoją wspaniałą passę zaliczyło między lutym a kwietniem. Wtedy taka liczba punktów, jaką ostatecznie wywalczy, dałaby mu mistrzostwo, bo i dwa monstra nie zobligowane do gonienia lidera nie zdobyłyby ich tak wiele.

Co nie znaczy, że Atletico mistrzem nie zostanie, choć w kolarstwie akurat nie przypominam sobie takiego wypadku, by złapany ucieczkowicz ostatecznie był pierwszy na mecie. Ale futbol to futbol, jak mawiał niejeden mędrzec.


TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 15/2021)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 46/2024

Nr 46/2024