Korespondencja z Paryża i Madrytu: Książęta i robotnicy
Barcelona i Juventus Turyn przystępowały do drugiej serii meczów grupowych Champions League jako zespoły, które w bieżącym sezonie jeszcze nie straciły gola, a więc, co w tej sytuacji oczywiste, nie przegrały. Ale… i tu można zacytować kilka przysłów, powiedzeń: nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka; dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie; nie ma bokserów niepokonanych, są tylko źle trafieni. Itd., itp… Bo właśnie w poprzedni wtorek i środę znaleźli się przeciwnicy, którzy te piękne passy ekip z Katalonii i Piemontu zakończyli, czego reporter „PN”, występujący w roli komentatora
stacji Canal+ Sport, był naocznym świadkiem.
LESZEK ORŁOWSKI
Paryż i Madryt okazały się scenami, na których jeszcze raz udowodnione zostało, że w sporcie żadna zwycięska seria nie trwa wiecznie, a PSG i Atletico stały się zespołami, które zbrodniczy plan uśmiercenia niezwyciężonych opracowały i wcieliły w życie. Wycieczka na Parque des Princes i Vicente Calderon była zaś podróżą (jak każda) kształcącą. Ukazała dwa oblicza Ligi Mistrzów, futbolu i życia: napuszone i skromne, różne sposoby przeżywania występów w niej: jako drogi ku zadekretowanej z góry wielkości i jako wspaniałej przygody, która potrwa aż się skończy, a kiedy się skończy, to wróci normalne, trudne życie.
Tu jest Paryż
Ici c’est Paris, ici c’est Paris, ici c’est Paris – to zdanie: To tu jest Paryż, na stadionie PSG można wszędzie zobaczyć i usłyszeć. Jest wszechobecne do zwariowania. „Ici c’est Paris” jest napisane nad tunelem, z którego wychodzą na murawę Parku Książąt piłkarze. Pokażcie im, że „Ici c’est Paris” – apeluje przed meczem do miejscowych futbolistów „L’Equipe”. „Ici c’est…” – krzyczy spiker przed i po meczu, a: „Paris!” gromko i po wielokroć odkrzykują mu kibice. Pewnie zawołanie to jest ładnym wyrazem lokalnego patriotyzmu paryżan, ale też sugeruje, że wszyscy, którzy tu goszczą, z Reims, Nantes, Barcelony czy Londynu bez różnicy – to prowincjusze. Francja, mawiają frankofobi, to kraj najmocniej ze starych europejskich potęg cierpiący z powodu utraty wielkości i imperium, przywództwa w świecie. Paryż to miasto, które jako jedyne wciąż uważa się za ważniejsze od Nowego Jorku. Paryż to także miasto, którego mieszkańcy bardzo przeżywają to, że na futbolowym szczycie tyle razy był Madryt, Barcelona, Manchester, Mediolan – a ich gród jeszcze nie. Teraz są tu olbrzymie pieniądze, świetni piłkarze, więc po prostu trzeba w końcu tę Ligę Mistrzów wygrać.
Ale nie chodzi tylko o to, by wygrać. Chodzi też o to, żeby uczynili to nie zwykli grawitanci, tylko supermeni. PSG ma być postrzegany jako ekipa skończonych gwiazd. Trafiliśmy akurat, spacerując przed meczem wokół Parque des Princes, na moment, kiedy specjalna ekipa rozkładała na odcinku, którym z autokaru do wnętrza stadionu przejdą futboliści, nowiutki, czerwony dywan. Gdzie indziej coś takiego byłoby możliwe, do pomyślenia? Ale tu nadludzie, aż kusi by napisać: Bogowie, a w każdym razie kandydaci na jakieś nowe, zmutowane wcielenia Asteriksa i Obeliksa (którzy wszak byli normalnymi, zabawnymi facetami), nie mogą stąpać przecież po trotuarze. Od razu z autokaru wychodzą na dywan i przemaszerowują wśród szpaleru wiwatujących fanów. Jak w Hollywood, jak największe gwiazdy filmowe w drodze po zasłużone laury, Oskary.
(…)
Cały artykuł w najnowszym numerze tygodnika Piłka Nożna! Już w kioskach!