Przejdź do treści
Korespondencja PN: To koniec dominacji Hiszpanii w światowym futbolu?

Ligi w Europie Liga Mistrzów

Korespondencja PN: To koniec dominacji Hiszpanii w światowym futbolu?

40 minut po zakończeniu meczu Bayern – Barcelona. W konferencyjnej sali na Allianz Arena pojawia się Jupp Heynckes. Pewnym głosem i z kamienną miną mówi: – Wynik nie jest dla mnie niespodzianką. Po chwili wychodzi, zostawiając pogrążonych w szoku, kończących właśnie teksty pełne goryczy hiszpańskich dziennikarzy. 24 godziny później do podobnej sceny dochodzi w Dortmundzie. Czy jesteśmy świadkami momentu, w którym przełamywana jest hiszpańska dominacja w światowym futbolu?

Z NIEMIEC PAWEŁ KAPUSTA

Przed pierwszymi meczami półfinałowymi w Lidze Mistrzów w obozach Barcelony i Realu dało się wyczuć delikatny niepokój, ale absolutnie nikt się nie spodziewał, że sprawy przybiorą właśnie taki obrót. Hiszpańscy giganci, dwa najpotężniejsze kluby świata, w 24 godziny „złapali” w Niemczech aż osiem bramek, co w zasadzie wyklucza ich z wielkiego finału Ligi Mistrzów w Londynie. Dla nas najważniejsze jest to, że w drugim akcie tego spektaklu oscarową rolę odegrał Robert Lewandowski.

Maszyna do zabijania

Na razie tylko trzech trenerów w historii Ligi Mistrzów zdobyło tytuł z dwoma różnymi klubami. Bardzo dawno, bo 40 lat temu, był to Ernst Happel, który sięgał po puchar z Feyenoordem i Hamburger SV. W bliższych nam czasach dokonał tego Ottmar Hitzfeld z Borussią Dortmund i Bayernem oraz Jose Mourinho z FC Porto i Interem Mediolan. W tym roku wielką szansę na dołączenie do tego grona ma Heynckes (w sezonie 1997-98 wygrał LM na ławce Realu), który stworzył w Monachium prawdziwą maszynę do zabijania. Niemieckie gazety w środę pytały: Czy to najlepszy Bayern w historii? – Ten klub nigdy nie grał efektowniej – odpowiada Heynckes i ma sto procent racji. Wystarczy wspomnieć, że monachijczycy strzelili w tym sezonie we wszystkich rozgrywkach już 135 goli! O potwornej wręcz mocy zespołu z Allianz Arena przekonała się w miniony wtorek Barcelona. Stłamszona, sponiewierana, upokorzona.

– Rozegraliśmy mecz idealny. Nie mogliśmy wymarzyć sobie lepszego scenariusza. Strzeliliśmy cztery gole i nie straciliśmy żadnego. Teraz wystarczy tylko przypieczętować awans – mówił po spotkaniu Thomas Mueller, zdobywca dwóch goli i emanacja zmian, jakie dokonały się w ostatnich latach w Monachium i w ogóle w całej niemieckiej piłce. To on pierwszy wprowadzany był do zespołu jako młody gniewny, szkoleniowy produkt nowego systemu zbudowanego po fatalnych dla Niemców mistrzostwach Europy w 2000 roku. Teraz w ekipie z Monachium grają także stosunkowo młodzi Alaba, Boateng, Kroos, Shaqiri czy kontuzjowany w ostatnim czasie Badstuber. To zespół z wielką przyszłością, stworzony do masowego zgarniania tytułów, nie tylko na niemieckim podwórku. – Chcemy wygrać Ligę Mistrzów, to nasz główny cel na końcówkę sezonu – mówi Bastian Schweinsteiger, podpora bawarskiego walca. Bayern ma na to ogromne szanse.

Mecz jak mundial

Takiego scenariusza do wiadomości nie przyjmują kibice Borussii, dla których oczywiste jest, że w wielkim finale w Londynie zatriumfuje BVB. Dla całego Dortmundu, ale klubowych władz w szczególności, ostatnie tygodnie to wielkie wyzwanie organizacyjne, bo grubo od ponad dekady nie odbywały się tutaj ważniejsze mecze, spotkania budzące podobne zainteresowanie. Wprawdzie w 2006 roku rozegrano tu półfinał mistrzostw świata pomiędzy Niemcami i Włochami, ale za wszystko odpowiadała wówczas FIFA. Tym razem przygotowanie widowiska spadło na barki miejscowych. A takie przedsięwzięcie jest gigantyczne, bo transmisja przeprowadzana jest do grubo ponad 100 krajów na świecie, a zapytania o bilety spływają z najodleglejszych zakątków ziemi. Stadion nie jest jednak z gumy, ba, decyzją UEFA każdorazowo na słynnej trybunie za bramką montować trzeba krzesełka, przez co pojemność obiektu zmniejsza się z 80 do niespełna 66 tysięcy miejsc. Wejściówki na mecz z Realem stały się więc towarem deficytowym, o które stoczono nawet pod biurem BVB regularną bitwę dwa dni przed spotkaniem. Rozemocjonowanych kibiców, którym nie udało się zdobyć biletów mimo wielogodzinnego koczowania w namiotach, uspokajać musiała policja.


Organizatorzy starali się robić wszystko, żeby na stadionie pojawiło się jak najwięcej kibiców i obserwatorów, więc prowizorycznie dostawiano nowe rzędy krzesełek. Nic jednak w tym dziwnego, skoro na samej trybunie prasowej trzeba było przygotować grubo ponad 70 stanowisk komentatorskich. Nie obyło się więc bez zgrzytów. Okazało się bowiem, że organizator wydrukował bilety na miejsca, których po prostu nie było na stadionie. Delikatna prowizorka czyniona w dobrej wierze doprowadziła do małego chaosu tuż przed pierwszym gwizdkiem. Biegali i pieklili się więc niektórzy kibice, stewardzi musieli naprędce znaleźć im miejsca zastępcze. Przeważnie pechowcy kończyli na schodach w przejściach między sektorami.

Odejdzie czy nie odejdzie?

Nie widzieli więc niektórzy otwierającego wynik gola Roberta Lewandowskiego, który już w ósmej minucie pierwszy raz wpisał się na listę strzelców. Nie było w tym jednak wielkiej straty, bo nieszczęśnicy później jeszcze trzykrotnie mieli okazję podziwiać, jak polski as beztrosko bawi się z gwiazdami z Madrytu. Tuż po meczu stadion oszalał, bezustannie skandował nazwisko polskiego napastnika. Dziennikarze z najróżniejszych europejskich gazet dopytywali się o szczegóły i ciekawostki dotyczące Lewego, każdy chciał zawrzeć w swoich tekstach coś ekstra. Coś, czego czytelnicy w ich krajach o Lewandowskim jeszcze nie wiedzą.

Jedną z takich rzeczy jest najbliższa przyszłość piłkarza, ale na razie nikt z działających w tym temacie nie chce mówić o szczegółach. – Robert w przyszłym sezonie zagra w jeszcze większym klubie – mówił po meczu Cezary Kucharski.

– Nie ma mowy o odejściu Lewandowskiego. Menedżer piłkarza powinien siedzieć cicho – ripostował natomiast dzień po meczu Klopp. W takim razie odejdzie czy nie odejdzie? Zagra w Borussii w kolejnym sezonie czy nie zagra? Jedno jest pewne: Robert Lewandowski występem przeciwko Realowi Madryt wypracował sobie znakomitą pozycję negocjacyjną. Jeśli nie w Dortmundzie, gdzie jest dla niego podobno szykowany nowy, bajeczny kontrakt, to w kilku innych klubach z europejskiego topu. Wszystko wskazuje na to, że menedżer Lewego dogadał się z Bayernem, jednak los Polaka zależy teraz od dobrej woli kierownictwa BVB. Podobno przed rokiem Lewandowski otrzymał obietnicę, że po sezonie 2012-13 będzie mógł odejść z Signal Iduna Park. W jego kontrakcie nie ma jednak sumy odstępnego, więc wszystko zależy od chęci działaczy BVB na zrealizowanie dżentelmeńskiej umowy. Borussia na razie nie jest zainteresowana takim rozwiązaniem, Niemcy są skłonni nawet oddać Lewego za darmo, byleby ten jeszcze przez rok strzelał gole dla BVB. Gdyby doszło jednak do transferu, mówilibyśmy zapewne o kwocie około 35 milionów euro.

Hiszpanie już za burtą?

Półfinałowy dwumecz z Realem Madryt może okazać się przełomowy nie tylko dla piłkarzy BVB, ale również dla Juergena Kloppa, który na Signal Iduna Park przez kilka ostatnich lat zbudował prawdziwą potęgę. Dla szkoleniowca Borussii konfrontacja z Realem jest pierwszym półfinałem Ligi Mistrzów w karierze. Przy Mourinho to żółtodziób, ubogi, lecz ambitny krewny. Dla portugalskiego trenera Realu to już przecież szósty półfinał w karierze trenerskiej! Wiele jednak wskazuje na to, że do finału przedostać się nie zdoła. Choć po meczu w Dortmundzie opiekun Królewskich sprawiał wrażenie wściekłego na swoich podopiecznych, udając się do autokaru, w dobrym stylu podziękował całej obsadzie sędziowskiej, która właśnie pakowała sprzęt do uefowskiej taksówki.

Dla całego środowiska skupionego wokół Signal Iduna Park ewentualne wyeliminowanie Realu jest niezwykle ważne i symboliczne, bo w przeszłości kilkakrotnie zdarzało się już przecież, że madrytczycy stawali na drodze Borussii i pozbawiali ją marzeń o zwycięstwie w Lidze Mistrzów. Było tak między innymi we wspomnianym już sezonie 1997-98, gdy również w półfinale Real okazał się od Niemców mocniejszy. Wówczas szkoleniowcem Realu był dzisiejszy opiekun Bayernu Jupp Heynckes, a po boisku w żółto-czarnych barwach biegali Michael Zorc, dzisiaj dyrektor sportowy w BVB, oraz koordynator drużyn młodzieżowych Lars Ricken.

Czy hiszpańskie ekipy stać na odrobienie strat z pierwszych meczów w Niemczech? – Jesteśmy w stanie się podnieść. Możemy jeszcze awansować – mówił po tęgim laniu na Allianz Arena Leo Messi. – Jeszcze nie wszystko stracone. U siebie musimy szybko strzelić gola, później możliwe jest wszystko – przyznawał natomiast Raphael Varane, który jako jeden z nielicznych z ekipy Królewskich zatrzymał się przed kamerami. Pytanie tylko, na ile Hiszpanom pozwolą Niemcy, bo przecież to oni podyktują teraz warunki. – Musimy strzelić gola na Santiago Bernabeu. Jeśli uda nam się ta sztuka, finał będzie na wyciągnięcie ręki – ocenił Neven Subotić. BVB będzie miała o tyle utrudnione zadanie, że w Madrycie nie będzie mógł najprawdopodobniej zagrać Łukasz Piszczek, który w pierwszym meczu nabawił się kontuzji przywodziciela.

Trzy godziny po ostatnim gwizdku w meczu Borussia – Real na dworcu kolejowym w Dortmundzie spotkaliśmy trzyosobową grupkę Hiszpanów czekających na poranny pociąg na lotnisko w Duesseldorfie, grupkę przybitą i niepotrafiącą zrozumieć, jak mogło dojść do aż takiej tragedii. Przez ostatnie 24 godziny – najpierw w Monachium, a później w Dortmundzie – na własne oczy widzieli sceny jak z najstraszniejszych horrorów. Mamy dla nich bardzo złą wiadomość: wtorek i środa mogą im przynieść, i zapewne przyniosą, jeszcze więcej smutku.

Z Niemiec,
Paweł Kapusta
Obserwuj autora na Twitterze – KLIKNIJ!


Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 43/2024

Nr 43/2024